Dla przyjaciół Dyzio. Wójt gminy Popielów, Dionizy Duszyński, nie starał się już o reelekcję. Czuje, że oddaje gminę w doskonałym stanie w dobre ręce.

Leszek Myczka: Zdaje sobie Pan sprawę z faktu, że nie wszyscy wójtowie po ostatnich wyborach, są w tak komfortowej sytuacji jak Pan. Niejeden z nich zwyczajnie stracił pracę, a co za tym idzie środki do życia?

Dionizy Duszyński: Mało tego, nie można go zatrudnić w gminie, w której wydawał decyzje administracyjne. Walczę z tym przynajmniej od 20 lat. Ja akurat byłem urlopowany z zakładu i teoretycznie mogłem do niego wrócić. Teoretycznie, bo ten zakład już dawno nie istnieje. Myślałem jednak o wszystkich samorządowcach. To ludzie, którzy osiągnęli pewien status społeczny. To nie były osoby postawione na stanowiskach z przypadku. To społeczeństwo zaakceptowało je na wiele lat: dwie, trzy czy cztery kadencje. Nie były to osoby, które nic nie robiły. Przez cały czas pracy w samorządzie odpowiadały za gminę i przepraszam za górnolotność za życie wielu ludzi: od urodzenia do śmierci. Taka jest rola samorządu. U nas melduje się człowiek, który się urodził i tu wymeldowuje się schodzący. Nad tym wszystkim czuwa wójt, burmistrz i prezydent. W moim przypadku 32 lata. To półtora pokolenia.

W najnowszej radzie są radni, których na świecie nie było, gdy ja już zarządzałem gminą.

Dyzio – życie po życiu. Z Dionizym Duszyńskim rozmawia Leszek MyczkaTymczasem zarzuca się nam, że za dużo zarabiamy. Ostatnio nawet obniżono nam płace – na wniosek prezesa, naczelnika państwa. A ludzie pełniący te funkcje z wyboru nie są zabezpieczeni w żaden sposób. Oczywiście już widzę, jak się podnoszą głosy, że każdemu kto traci pracę trzeba by przygotować taką poduszkę.

Proszę sobie przypomnieć, co zrobił kiedyś Ryszard Zembaczyński: poszedł do pośredniaka po iluś latach wojewodowania. Myślał, ze zawstydzi cała Polskę. Przykre, ale nikt się nie zawstydził. Wszyscy samorządowcy są właśnie w takiej sytuacji. Oczywiście, jeżeli ktoś ma dobry zawód, jakiś księgowy z dużym doświadczeniem – taki pracę znajdzie. Jednak większość jest w sytuacji dramatycznej.

W gminie – jak już powiedziałem, nie można go zatrudnić, a poza tym: po co komuś mądrala w firmie? A Jeśli jeszcze walka z nowo wybraną władzą była zażarta, to w ogóle mowy nie ma. Żadna firma w gminie też go nie zatrudni, bo to trochę nie wypada prawda? Taka mentalność, mógłby się narazić, a po co?

A przyjaciele i kontakty, znajomości, które wójt sobie pewnie stworzył podczas pełnienia urzędu?

Telefon milknie, skrzynka mailowa pustoszeje w momencie zakończenia pełnienia funkcji. Smutna rzeczywistość. Za co żyć, jak przeżyć, jak funkcjonować dalej, gdy wielu z nich ma jeszcze kilkanaście lat do emerytury?

Nawet nie wybrany na kolejna kadencję  wójt, burmistrz czy prezydent ma niewątpliwie spore doświadczenie, które warto by jakoś wykorzystać.

Ależ naturalnie. Ja w tym roku kończę 50 lat pracy. 40 lat w samorządzie, 32 lata w gminie Popielów. Nie chcę mówić, że jestem tu alfą i omegą, ale proszę mi wskazać kogoś, kto zna tę gminę i jej problemy lepiej. Dyzio – życie po życiu. Z Dionizym Duszyńskim rozmawia Leszek MyczkaW bogatszych państwach tę wiedzę się wykorzystuje. Odsyła się samorządowca na emeryturę po dwóch czy trzech kadencjach niezależnie od wieku, pozostawiając go czynnym społecznie. Za to, że idzie na wczesną emeryturę państwo „ma do niego prawo”. Może go skierować w inny rejon kraju, gdzie może pomóc swoim doświadczeniem innym, nowym, niedoświadczonym, wybranym urzędnikom. Tak jest w niektórych niemieckich landach.

U nas niestety nie ma takiego zwyczaju. Tworzyły się różne organizacje walczące o prawa samorządowców, ale wszystkie upadały. Gdy o tym wszystkim mówiłem, nawet moi koledzy samorządowcy patrzyli na mnie z półuśmiechem: chciałby nie wiadomo czego – mówili. Dziś gdy przyszedł czas na zmiany, bo bardzo daleko idące zmiany zaszły po ostatnich wyborach, wiele osób zasłużonych, z ogromnym doświadczeniem zostaje na lodzie. To ośmiesza nasze państwo, które ludzi władzy wysyła do pośredniaka.

Gdy kończy się pełnienie funkcji wójta czy burmistrza, kończy się adrenalina z tym związana. Czy Pan, mimo, że na własne życzenie, kolokwialnie mówiąc odpuścił, nie czuje się trochę jak przekłuty balon?

Trochę tak. Nie da się ukryć. A ci którzy przegrali wybory dopiero… Choć ja jeszcze sobie coś zostawiłem – straż pożarną – tam pełnię funkcję. Ale ucięło mi się pół świata. Bezdyskusyjnie. Telefon, o czym mówiliśmy, poczta, no i ludzie. Choć ludzie mi nie uciekną. Będę się z nimi spotykał.

Są jednak i takie przypadki, że wójt, który zbudował gminę straci pracę i środki do życia. Do tego dojdzie jeszcze dół psychiczny.

Ja podjąłem decyzję o tym, że wystarczy już tej pracy ponad rok temu. Przygotowałem się. Jest młode pokolenie, świat już jest inny niż wówczas, gdy zaczynałem. Gminę zostawiam w bardzo dobrej sytuacji finansowej.

A czy wychował Pan następców?

Myślę, że tak. Na pewno ci, którzy pracują w urzędzie warci są wszystkich pieniędzy. Mieliśmy już drugą kontrolę Regionalnej Izby Obrachunkowej bez zaleceń pokontrolnych. To świadczy nie tylko o mnie, ale o całej załodze. Myślę, że wychowałem także wiele osób w organizacjach pozarządowych i społecznych działających w naszej gminie. Wszyscy sołtysi to prawdziwi liderzy. Wszystkie wioski objęte są programem odnowy wsi. Uczyliśmy sołtysów pisać wnioski aplikacyjne o środki unijne i dziś z powodzeniem to robią. Dlatego odchodzę będąc spokojnym o gminę. Cieszę się, że wybory wygrała osoba wywodząca się z gminy, która całe życie spędziła gdzieś w moim otoczeniu, zna temat, ma praktycznie samych młodych radnych – to jest to, o czym myślałem. Jeśli odejść, to niech to będzie naprawdę zmiana pokoleniowa.

Nie chciałbym nikogo obrażać, ale ludzie 70 czy osiemdziesięcioletni w radzie nie są w stanie podołać wyzwaniom współczesności. Chwała im za wszystko co dotychczas zrobili, ale żyjemy już dzisiaj w innym świecie. Dwadzieścia jeden lat temu dostałem pierwszą komórkę – Kwaśniewski rozdawał w Elektrowni w Dobrzeniu. To były takie dwie cegły, którymi z pomocą kilku stacji przekaźnikowych najpewniej przypadkiem, udawało się połączyć z tym z kim się chciało. A proszę popatrzeć co się dzisiaj z taką zwykłą malusieńką komórką stało. Toż to cały komputer jest. I proszę spojrzeć na nas. Ja nie jestem superkomputerowcem, choć używam i korzystam, ale młode pokolenie korzysta z tych urządzeń znacznie sprawniej i grubo lepiej.

Ja swoja misję zrealizowałem. Gdy przyszedłem tu w 1986 roku to sołtys zapalał pokrętłem pięć lamp w Popielowie. Telefon miałem na korbkę. W księgowości były kręciołki (niewiele młodych osób wie dziś co to takiego). Deski rozdawałem na kartki. Podobnie cegły i papę. A dzisiaj jest świat, w którym jest wszystko. Powiem więcej: aż za dużo.

Konieczne jest do tej rzeczywistości młode pokolenie. Dotyczy to także Sejmu. Warto by tam przewietrzyć te ławy, wymieść tych dziadków starych, przede wszystkim tych, którzy obniżają płace poważnym samorządowcom. Inaczej nigdy nie wygrzebiemy się z panującego tam marazmu politycznego i nienawiści.

Większość europarlamentarzystów będzie miała bardzo wysokie – na nasze warunki – emerytury. Istnieją na świecie i w Europie zabezpieczenia dla ludzi, którzy pełnią funkcje publiczne z wyboru, bo wiadomo, że odchodząc od wykonywanego zawodu mogą nie mieć do niego powrotu. Nie wyobrażam sobie na przykład lekarza, który po dwunastoletniej przerwie wraca do praktyki. 

Jeśli wójt gminy Popielów na rękę dostaje 8 tysięcy złotych, czy to jest dużo? Może nie mało, ale odpowiada swoim majątkiem za to, co robi. Kiedyś był zarząd gminy i to on odpowiadał – pięć do sześciu osób. Teraz wójt jest tu sam i ponosi pełną odpowiedzialność. Jego pomyłka, czy jego zła decyzja, prowadzi do tego, że płaci ze swojej kieszeni. Dwa czy trzy garnitury w roku człowiek schodzi. Wejść musi wszędzie i nie będzie się przebierał w gorsze, tylko wejdzie w czym był przed chwilą na wizycie u starosty. Ja zajeździłem w gminie osiem samochodów. Prywatnych. 300 kilometrów ryczałtu miesięcznie po gminie to żart. I jeszcze takie Dyzio – życie po życiu. Z Dionizym Duszyńskim rozmawia Leszek Myczkadrobiazgi: jestem na festynie, jest licytacja na jakiś zbożny cel. Kto to ma wylicytować? Wszyscy patrzą na mnie. W kościele na tacę nie rzucę, żeby dzwoniło tylko papier musi być. Wójt nie może być dziadem.

Europarlamentarzysta ma tyle, że jest w stanie sobie odłożyć i nazbierać, by nie lękać się o przyszłość. Mój kolega burmistrz w Niemczech dostał 100% poborów, 50% funduszu reprezentacyjnego, żeby mógł dalej wspierać organizacje pozarządowe. Swoje auto służbowe mógł odkupić za grosze. U nas dostaje się kopa. Dotąd się jest kimś dopóki się jest. Stanowisko jest ważne, nie człowiek.

Pan sam zdecydował o odejściu. Rozumiem, że ma Pan pomysł na dalsze życie – nie tylko ryby, czy działka i wnuki?  

Moja pasją była zawsze ochotnicza straż pożarna. Jestem prezesem gminnej straży i nie zamierzam z tego rezygnować. Jestem także w zarządzie powiatowym i wojewódzkim. To będzie moja działalność społeczna. Kandydowałem do sejmiku, ale w sumie bez przekonania – i wyszło jak wyszło.

Natomiast mam żonę emerytkę – na emeryturze nauczycielskiej, a więc już od dość dawna. Mam dom, działkę a świat jest tak wielki… Parę złotych odłożyłem – będzie można posiedzieć zimą w ciepłym kraju. Mam małe ranczo, trochę wędkuję, ale na pewno chcę aktywnie spędzać czas. Może zacznę trochę pisać. Mój życiorys jest bogaty. W 1978 roku zostałem radnym miejskim w Brzegu. Miałem wówczas 28 lat. Dwa lata później dostałem praktycznie miasto do rządzenia, bo byłem sekretarzem komitetu – a wiadomo kto rządził. 6 lat zmagań w stanie wojennym, po czym tutaj do Popielowa przywieziono mnie w teczce. Rada niby wybierała, ale wiadomo jak było. Gmina była w rozsypce. I te 32 lata to naprawdę duży sukces, bo gmina została zbudowana od podstaw. Kanalizacja, wodociągi. I właściwie musiałem dwukrotnie tę gminę budować – drugi raz po powodzi.

Moja pasją są ludzie. Ja nie mogę się wyalienować i żyć na działce. To mnie trochę przeraża. Pisanie wspomnień o ludziach i o pracy może być zajęciem całkiem pasjonującym, szczególnie wówczas gdy dalej wśród tych ludzi będę.

A podróże o których Pan wspomniał – jakieś wymarzone kierunki?

Zostały mi jeszcze Chiny, Indie, Australia. W Północnej Ameryce nie byłem, bo mieliśmy już takiego jednego przyjaciela do którego bez wizy nie dało się wjechać. Poprzysiągłem sobie, że pojadę do USA tylko bez wizy. W Południowej Ameryce byliśmy z żoną. A więc Azja. Ale także Europa – chętnie odnowię sobie Paryż. Uwielbiam jeździć samochodem. Mam przyjaciół burmistrzów w krajach okalających nas. Jeden telefon i w każdej chwili mogę jechać w odwiedziny. Już mam zaproszenie na tygodniowy pobyt w Berlinie. Dzwoni do mnie Josef spod Pragi: przyjeżdżaj na urquela, bo czas pogadać. Te kontakty będą na pewno żywsze niż krajowe.

Zresztą niepotrzebni mi są do tego burmistrzowie. Odświeżę sobie trochę miast w Europie bez niczyjej pomocy. Uwielbiam jeździć na Kanary. Wszystkie już zaliczyłem, ale chętnie powtórzę. Jeszcze raz chętnie odwiedzę Tajlandię, bo poza Meksykiem i Gwatemalą najbardziej mi się podobała. Tych podróży można trochę zrobić.

Ponadto mam dwie wspaniałe wnuczki. Jedna pracuje już we Wrocławiu, druga kończy studia w przyszłym roku. Wnuków do kołysania nie mam, ale będą prawnuki. Z rodzina też chcę być blisko. Pomagać, jak będę potrafił. Córka poszła zresztą w moje ślady – jest sekretarzem gminy w Lubszy. Mieszkamy zresztą w jednym domu i na pewno będzie korzystała z tatowych mądrości. Zorganizowanie życia nie będzie trudne, byle zdrowie dopisywało.

Ja, jako człowiek wywodzący się z prostej rodziny naprawdę zrealizowałem się zawodowo. Pierwszy raz w stanie wojennym, gdzie ludzie mi się kłaniają do dzisiaj i dziękują za to co dla nich wówczas zrobiłem – byłem sekretarzem, miałem możliwości. A drugi raz zrealizowałem się tutaj w Popielowie, z tymi ludźmi. Oni mi na to pozwolili wybierając mnie wielokrotnie. Maksimum zawodowe osiągnąłem. Teraz czas pomyśleć o innych „sukcesach”, bardziej osobistych. Z panem się spotkam od czasu do czasu, poplotkujemy. Aaaa, jestem jeszcze w Opolskim Zespole Parków Krajobrazowych = trochę jeszcze podziałam.

Rola samorządu i sposób zarządzania – to wszystko zmieniło się całkowicie od czasu, gdy Pan zaczynał. Tym bardziej myślę, mając to zapisane na filmie we własnej głowie, może Pan się pokusić o przesłanie dla wchodzących w życie samorządowe młodych, ambitnych ludzi.

Przede wszystkim, żeby się nie dali nigdy pozbawić samorządności. Przeżyłem różne ustroje i różne czasy. Dyzio – życie po życiu. Z Dionizym Duszyńskim rozmawia Leszek MyczkaWszyscy opowiadali, że demokracja jest już tak rozbudowana, a samorządność jeszcze bardziej, że gminy to są już księstwa prawdziwe. Ja uważam, ze jeżeli będzie się kochać ludzi, to będzie się przez nich kochanym. Jak sama nazwa wskazuje, samorządowiec – ktoś kogo wybrali ludzie, z którymi pracuje.

I jeszcze jedno, nie wiem czy nie najważniejsze: trzeba mieć pomysł na gminę. I trzeba pamiętać, że nie może rządzić piętnastu. Musi być jeden. Bo jeżeli piętnastu będzie chciało budować piętnaście dróg, to żadnej nie zbudują.

A czy Pana następcy maja pomysł na gminę?

Myślę, że osoba, która została wybrana, ma wystarczające cechy przywódcze i myślę, że zajęcie się gminą może być pasją jej życia. Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. I kiedyś – myślę, że mogę to zdradzić – powiedziała mi rzecz taką: „ja tej gminie oddam wszystko”. Coś w tym jest, prawda?

Trzeba jednak pamiętać, że mamy teraz dla samorządności czas nienajlepszy. „Góra” okrawa ją jak może. Coraz większe są zakusy by sterować centralnie. Dlatego obok normalnego życia młodzi muszą samorządności bronić. Potarzałem zawsze na wiejskich zebraniach: „to nie ja chcę wam tę wieś budować, to wy musicie mi powiedzieć dokładnie, czego chcecie, bo ja nie będę w waszej wiosce mieszkał, tylko wy”. Ludzie muszą zrozumieć, że jeśli coś im się zbudowało, to muszą o to zadbać. Dziś rzeczywiście samorządność wiejska, w sołectwach funkcjonuje znakomicie. Potworzyły się lokalne grupy działania. Wioseczki są wychuchane, wydmuchane, gmina została laureatem europejskiej nagrody wsi. To jest jedno z największych osiągnięć samorządu – ludzie nauczyli się, że sprzątać trzeba nie tylko od frontu, ale także za stodołą.

I tego za wszelką cenę trzeba bronić.

Dyzio – życie po życiu. Z Dionizym Duszyńskim rozmawia Leszek MyczkaFot. melonik

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarz, publicysta, dokumentalista (radio, tv, prasa) znany z niekonwencjonalnych nakryć głowy i czerwonych butów. Interesuje się głównie historią, ale w związku z aktualną sytuacją społeczno-polityczną jest to głównie historia wycinanych drzew i betonowanych placów miejskich. Ma już 65 lat, ale jego ojciec dożył 102. Uważa więc, że niejedno jeszcze przed nim.