Janusz Maćkowiak: Rozmawiamy w momencie, gdy emocje związane z poszerzeniem granic Opola nieco opadły. Co nie znaczy, że mieszkańcy, którzy protestowali już o wszystkim zapomnieli. Zapytam więc wprost: czy nie ma Pan wyrzutów sumienia po tym wszystkim co się stało? Czy, mówiąc po męsku, nie ma Pan „kaca”?

Arkadiusz Wiśniewski: Nie, nie mam. Wręcz odwrotnie: mam poczucie wielkiej satysfakcji. Nie chcę powiedzieć, że udaję ślepego, ale pamiętam, że mówiłem co mnie determinuje do takich działań: demografia, szanse na rozwój miasta. Szczególnie wtedy, kiedy nie będzie środków europejskich. Trzeba  przecież sprostać tym wyzwaniom. Proszę zobaczyć jaki jest los miast, które zamknęły się w sobie. Stąd moja satysfakcja z tego, że udało się przeprowadzić dużą zmianę z korzyścią dla Opola, dla Aglomeracji Opolskiej, która stwarza nam perspektywy na wiele lat. Nie będziemy już gonić, ale to my będziemy liderami w regionie, to my będziemy nadawać ton pewnym zmianom.

JM: Czy bardzo Pana dziwią protesty mieszkańców terenów na siłę włączonych do Opola? Przecież oni bronili swoich „Małych Ojczyzn”. Ponadto argumentacja władz Opola była mało przekonująca.

AW: Liderzy lokalni przedstawili społeczności protestującej czarny scenariusz, który miał się dokonać po zmianach granic. Miano likwidować szkoły, niemal wyrzucać ludzi z domu. Trafiały do mnie pytania, ile osób wysiedlimy. Więc w kontekście tej czarnej wizji trudno nam było przekonać mieszkańców, że nic złego ich nie czeka. Wręcz odwrotnie. Proszę zobaczyć, ile dobrego się dzieje. Komunikacja, remonty dróg. Nic złego się nie wydarzyło.

JM:  Protestujący rozumieli potrzeby rozwoju stolicy regionu. Ale chcieli być w tej dyskusji poważnie traktowani. Pamiętam takie spotkanie, zwołane przez władze Opola w Centrum Wystawienniczo-Kongresowym z wójtami i burmistrzami gmin, które miały być przyłączone do miasta. Mieli wiele pytań. I co? Nikt z Ratusza nie przyjechał. Mało tego. Dostali nieaktualne plany zagospodarowania tych nowych terenów. A przecież dla nich to były ważne sprawy. Np. wójt Dąbrowy chciał się dowiedzieć, co Pan planuje na terenach, które gmina odda Opolu. On przygotował grunt pod inwestycje. A Pan podobno chciał tam rozbudować cmentarz komunalny. Krążyły też pogłoski, że poszerzenie Opola to już fakt. Decyzje dawno zapadły w Warszawie. To mogło ludzi denerwować, bulwersować, że robi się z konsultacji zwykłą farsę.

AW: Myślę, że nie. Moim zdaniem wiele rzeczy pozorowano, żeby pokazać władze Opola od tej strony złej.

JM:  A dlaczego mieliby to robić?

AW: Cokolwiek proponowaliśmy to wynik był taki, że tą złą stroną, która nie słucha, byłem ja. Zbudowano taką taktykę obronną. My pokażemy, że nas źle traktują, nie słuchają, no to ludzie będą przeciwko nim. I tak faktycznie było – ludzie byli przeciwko nam. Jeszcze raz powrócę do 1 stycznia 2017 roku. Zmieniły się granice, i co? Miała nastąpić destrukcja, miały zostać zamknięte szkoły, remizy strażackie. Nic takiego się nie wydarzyło.

JM: Czy to prawda, że wcześniej decyzje zapadły w Warszawie, a później reżyserowano dialog, konsultacje?

AW: Gdyby sprawa była przyklepana w Warszawie, to po co było przez rok organizować spotkania, nakłaniać do rozmów?

JM: Po to, żeby sprawić wrażenie, że lokalne sprawy rozwiązywane są tu na miejscu, na drodze dialogu, a nie gdzieś daleko w centrali.

AW: Nie. Metoda, jaką obraliśmy była zgodna z prawem. Nie robiliśmy nic, co mogłoby być później kwestionowane. Zapewniam Pana, że nie pisano specjalnej ustawy pod nasze potrzeby. Zgadzam się, że były w sprawie poszerzenia Opola różne zdania, opinie, stanowiska. Robiliśmy badania i wyszło, że większość jest za. Więc czy mieliśmy się z tego wszystkiego wycofać?

JM: Czy z ekonomicznego punktu widzenia to poszerzenie się opłacało? Podobno to, co miasto dostanie z tytułu włączenia Elektrowni Opole – tj. 25 milionów zł – będzie musiało wydać na sfinansowanie komunikacji miejskiej, która teraz dociera do przyłączonych terenów. To jest kwota 24 milionów zł. Do tego milion za wywóz odpadów z nowych terenów. Wiec co to za interes?

AW: Nie wiem, skąd te dane pochodzą. Jeżeli chodzi o MZK, to całość utrzymania firmy kształtuje się w granicach 34 milionów zł. Koszty obsługi nowych miejscowości wyniosą gdzieś 2–3 miliony zł. Naszym celem było rozłożenie wpływów z Elektrowni Opole na większą ilość gmin. Z tych pieniędzy, które pozyskiwać będzie miasto, finansowane będą potrzeby znacznie większej liczby mieszkańców. Dzięki takiej koncepcji łatwiej będzie pozyskiwać też pieniądze unijne. Do tej pory mamy podpisane umowy o środki europejskie na pół miliarda zł. To jest dwa razy więcej niż w ciągu ostatnich 6 lat.

JM: Czy mam rozumieć, że dzięki powiększeniu Opola w kasie miejskiej jest więcej pieniędzy? Czyli ten wkład własny jest większy, a to, jak wiadomo, ma znaczenie przy aplikacji funduszy unijnych.

AW: Oczywiście. Dzięki temu można będzie więcej pieniędzy inwestować nie tylko w Opolu, ale też na terenach włączonych do miasta. Nie jest to jedyna korzyść z tej operacji. Ale poczekajmy aż skończy się rok, wtedy będzie więcej danych na ten temat.

JM: Co by Pan chciał przekazać wciąż nieprzekonanym? Tym, którzy wciąż są niezadowoleni z włączenia ich do Opola?

AW: Zachęcam ich mimo wszystko do współpracy. Po wyborach uzupełniających do rad dzielnic stwarza się dodatkowa możliwość wpływania na kształt i rozwój przyłączonych terenów. Miasto ma już ponad 900-milionowy budżet. Do niedawna wynosił 600 milionów zł. Zabiegajcie o pieniądze dla dzielnic. Poczujcie się obywatelami tego miasta. Bardzo mi na tym zależy. Czujcie się opolanami, co wcale nie przeszkodzi Wam być mieszkańcami i czuć się związanymi z Czarnowąsami, Krzanowicami, Winowem czy Chmielowicami. Tak jak do tej pory opolanie byli związani z Grudzicami czy z Nową Wsią Królewską.

JM: Dziękuję za rozmowę.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Zawsze Pewnie, Zawsze Konkretnie