Kolejne pokolenia uczniów szkoły podstawowej w Luboszycach od niespełna 40 lat tworzą wyjątkową grupę teatralną. Niech nikogo nie zwiedzie skromna nazwa – Gałganek to jeden z najlepszych teatrów w regionie.

Kilka dni temu „Gałganki” wróciły z kolejnego, ogólnopolskiego przeglądu – Strzeleckich Spotkań Amatorskich Teatrów Lalek w Strzelcach Opolskich. Cieszący się prawie 50-letnią tradycją konkurs rokrocznie gości grupę z Luboszyc, która jako zasłużony bywalec otwiera przegląd Hymnem Lalkarza. W tym roku Gałganek zdeklasował inne grupy i zdobył pierwsze miejsce za spektakl „Niech żyją dzieci”.

– Często zdobywamy nagrody, ale nie to jest naszym celem. Zarówno dla mnie, jak i dla dzieci, najcenniejsze są nasze sobotnie spotkania. W dniu, w którym szkoła jest tylko dla nas, oswajamy ją i twórczo ożywiamy swoją wyobraźnią. I to jest najpiękniejsze – mówi Ewa Sitarz, opiekunka zespołu, która jest związana z Gałgankiem niemal od jego powstania.

Historia Gałganka zaczęła się dokładnie 38 lat temu. Założycielką grupy była ówczesna polonistka w luboszyckiej szkole podstawowej – Maryla Bardon. Niedługo później do grona nauczycielskiego dołączyła Ewa Sitarz, która szybko zaangażowała się w działalność Gałganka, początkowo występując z dziećmi na scenie.

– Musieliśmy z tego zrezygnować, ponieważ kiedy moja rola się kończyła i schodziłam ze sceny, spektakl przestawał być tak dynamiczny. Odbiegałam od dzieci poziomem i świadomością bycia na scenie. Kontrast był zbyt duży – opowiada. – Ale fascynacja Gałgankiem pozostała i kiedy pani Maryla zrezygnowała, wiedziałam, że nie mogę go opuścić. Pomyślałam, że zaczęło się coś pięknego i trzeba to kontynuować.

Obecnie do grupy należy 14. dzieci. Zespół wciąż jest jednak otwarty na nowe „Gałganki”, od których nie wymaga się żadnych predyspozycji. Wszystkiego przecież można się nauczyć.

– Gałganek to zespół, w którym każdy znajdzie dla siebie miejsce. Kiedyś przyszło do mnie dziecko, które bardzo sepleniło. Po którymś z występów usłyszałam pytanie od jednego z jurorów, dlaczego wpuściłam je na scenę. Rok później ten sam juror przyznał mu nagrodę aktorską. Miałam wtedy na końcu języka „to jest to dziecko, za które dostałam reprymendę, że przyjęłam je do grupy” – opowiada Ewa Sitarz. – Nie przekreślam nikogo, ponieważ najważniejsza w dziecku jest chęć tworzenia i pracy w zespole. Jeśli dziecko chce poczuć się silniejsze, bo jest nieśmiałe i samotne, to nie mogę mu odmówić. Niejednokrotnie właśnie takie dzieci najpiękniej się rozwijają, stają się pewne siebie i otwarte. I to jest najważniejsze.

Na tempo rozwoju młodych aktorów wpływ ma między innymi to, że nie są oni odtwórcami narzuconym im ról, a sami współtworzą cały spektakl. Praca nad każdym przedstawieniem angażuje całą grupę, a efekt końcowy jest składową ich pomysłów i interpretacji.

– Dzieci są wszechstronnie rozwijane – razem dobieramy rekwizyty, muzykę czy scenografię. Ale zanim to nastapi, muszą zrozumieć treść i sens sztuki, nad którą pracujemy. Muszą ją przeżyć. Dlatego długo bawimy się tekstem, często go uwspółcześniając lub dodając coś od siebie. Walczymy o to, żeby przywrócić wagę słowom – badamy je na wszelkie sposoby i dopiero wtedy widzimy, ile mają barw – tłumaczy Ewa Sitarz. – Nigdy nie narzucam roli, takie decyzje zapadają podczas prób. Wszyscy umieją wszystko, bo w trakcie naszych zabaw nie zauważają nawet, kiedy nauczyły się roli. Na tym polega ta sztuczka. A ten, kto jest najbardziej sugestywny, komu najbliższa jest dana postać, odegra ją na scenie.

Umiejętności zdobyte w Gałganku zaprocentowały w dorosłym życiu. Wśród byłych „Gałganków” nie brakuje osób związanych z mediami, reklamą czy coachingiem. Dlatego świadomie zachęcają swoje dzieci do dołączenia do grupy, wiedząc ile sami jej zawdzięczają. Oni też szczególnie angażują się w działalność Gałganka, pomagając w renowacji scenografii czy rekwizytów, takich jak lalki przekazywane przez dyrektora Opolskiego Teatru Lalki i Aktora im. Alojzego Smolki w Opolu – Krystiana Kobyłkę. Odwiedzają także swoich młodych następców podczas prób i towarzyszą im w trakcie występów.

– Kiedy siedzą na widowni i obserwują swoje dzieci, odżywają w nich wspomnienia. Bo oni też grali kiedyś na tej scenie – opowiada Ewa Sitarz. – Niejedna mama aż szlocha ze wzruszenia. Ja również mam wtedy łzy w oczach, bo przypominam ją sobie jako małą dziewczynkę. I cieszę się, że to, co zasiałam w dzieciństwie, rozkwita i jest przenoszone na kolejne pokolenia. Bo to, co dzieje się w Gałganku, to podwaliny pod wielki klejnot, jaki wyrośnie w każdym z tych dzieci.

Fot. Kinga Tokarz

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Zawsze Pewnie, Zawsze Konkretnie