Z Alojzym Kokotem, prawnikiem, wójtem gminy Dobrzeń Wielki w latach 1990–2005, w XXX-lecie istnienia samorządów, rozmawia Jolanta Jasińska-Mrukot.
– Bycie pierwszym nigdy nie jest proste, a pan po transformacji ustrojowej był pierwszym wójtem Dobrzenia Wielkiego.
– Wcześniej, od 1981 roku byłem naczelnikiem gminy, a jak powstała ustawa o samorządach w 1990 roku, która była wielkim sukcesem prawnym, to z naczelnika zrobiono ze mnie wójta.
– Był pan członkiem PZPR?
– Nigdy. Komitet wojewódzki PZPR w Opolu w pewnym okresie nie chciał, właśnie dlatego, że nie należałem do PZPR, żebym dłużej był naczelnikiem. To w urzędzie powiedziałem, że dziękuję państwu, no, jak nie będę naczelnikiem, to nie. Po tym przyjechała delegacja z województwa i zaczęli mnie namawiać, żebym jednak został. A ci „czerwoni mędrcy” w końcu się uspokoili.
– Kiedy więc powstały samorządy, wchodził pan w zupełnie coś nowego.
– Szczerze mówiąc, nie za bardzo. Ludzie przychodzili i dalej mówili do mnie „panie naczelniku”, to ja im mówiłem, że teraz to mnie przezywają wójtem (śmiech). Było tyle problemów, które trzeba było rozwiązywać… Jednak „za naczelnika” to bez województwa niczego nie można było zrobić, o wszystko trzeba było pytać, na wszystko był limit. A budżet był całkowicie scentralizowany. I nie wszystko się robiło, co władza chciała. Nie ma co mówić, to było nienormalne. Ale potem już mogliśmy wziąć się do roboty, myślę, że dużo udało nam się zrobić.
– Ale też za więcej wójt odpowiadał.
– To normalne. Ale nie zastanawiałem się nad tym. Kto tam miał czas na filozofowanie? A problemy trzeba było rozwiązywać. Kiedy powstały samorządy, to było bardziej logicznie i było normalniej. Zaraz na początku trzeba było zorganizować urząd gminy, z tym wszystkim, co wokół. W starych czasach nikt śmieci nie od ludzi nie zabierał, wszyscy wyrzucali, a potem pojawił się zakład komunalny, pojemniki, worki kolorowe. Przejęcie oświaty przez samorząd to dopiero były problemy! Nagle przedszkola nasze, szkoły podstawowe nasze. Liceum to już dawno sami sobie zorganizowaliśmy. A w gminie nie było nawet jednego metra chodnika. Była tylko jezdnia i po obu stronach rowy, więc to wszystko trzeba było zbudować. No i pomalutku się budowało.
– O tym się mówiło, że na wsi zapragnęli liceum…
– Bardzo dużo młodzieży od nas jeździło do Opola, a pomysł był prosty, żeby zrobić na miejscu im szkołę, to towarzystwo zostanie tutaj. Inteligencji nigdy nam nie brakowało, zawsze byli u nas zdolni w różnych dziedzinach. Kształcenie to ważna sprawa.
– Po transformacji ustrojowej zaczęliście budować waszą wspólnotę dobrzeniaków?
– Wspólnotą byliśmy tutaj zawsze, obojętnie, za tamtych czasów, czy później, już za samorządu. W przeszłości, za PRL-u, jakby ludzie sobie sami nie zrobili wielu rzeczy, to by w ogóle nic nie było. I nic by nie powstało. Z mieszkańcami wtedy budowaliśmy strażnicę, obiekty sportowe, a kluby sportowe tylko to koordynowały. Potem najwyżej z kasy gminy trzeba było im dopłacać. Jakaś praca na mostkach i melioracja się odbywała. Potem, już w nowych czasach, odbudowałem spółkę wodną, a w innych gminach mieli z tym potężny problem.
– Jednak nie od razu ludzie uwierzyli w to, że teraz od nich wiele zależy.
– Na początku to wszystko było takie zasklepione. Musiało dotrzeć, że teraz to od nich wiele zależy. Samorządność, działanie samorządu – rady gminy, wójta i sołtysów – ludziom się spodobały. Podkreślali to, uczestniczyli w tym, potem już się śmiali z komuny, tych nienormalnych czasów.
– Z drugiej strony, skąd mogli wiedzieć coś o samorządności?
– Nawiązaliśmy partnerstwo z gminami za granicą, w Szwajcarii i w Niemczech. I co roku była wymiana – w jednym roku my do nich, a w następnym oni do nas. To bardzo dużo dało, bo ludzie zorientowali się, jak to wszystko tam funkcjonuje. Jak tam ludzie pracują. Jak tam działa burmistrz, jak działa rada i wiele innych spraw. I u siebie starali się to budować. Bo ludzie zawsze muszą wiedzieć, do czego dążą.
– A najtrudniejsza sprawa, którą pan zapamiętał z okresu samorządu?
– Do najważniejszej, zarazem najtrudniejszej należała budowa elektrowni, co było dużo wcześniej. Kiedy przyszedłem na naczelnika, to akurat była przerwa w budowie. Ale prace już tam trwały, gdzieś od połowy lat 70. To był problem, kiedy trzeba było ludzi wywłaszczać, a trzeba to było robić rozsądnie. Każdy, komu zabrano grunt, to z Państwowego Funduszu Ziemi w innym miejscu w gminie mógł go dostać. Oczywiście, to dotyczyło tych, którzy chcieli, bo niektórzy już nie chcieli być rolnikami. Bo przecież były miejsca pracy – w elektrowni, stoczni rzecznej, Państwowym Ośrodku Maszynowym. Wtedy nie było żadnego bezrobocia, a jak ludzie w elektrowni dostali pensje, to można było rozwijać sieć handlową. Wybudowaliśmy dom towarowy – jeden, drugi. Obroty były, do tego ludzi przybywało z zewnątrz, bo każdy chciał u nas zamieszkać. A trend, że ludzie chcą w naszej gminie mieszkać, jest do dzisiaj, bo ludziom miasto już dawno przestało się podobać.
– A teraz część waszych wsi jest w mieście.
– I na tym nasza wspólnota bardzo ucierpiała. Zostaliśmy okradzeni. Autorami tego bezprawia jest pan eurodeputowany Patryk Jaki i obecny prezydent Opola Arkadiusz Wiśniewski. Zabrali z gminy podatki, zabrali finanse. A to my zbudowaliśmy w Czarnowąsach nowoczesną szkołę, salę widowiskową ze sceną. Mogliśmy sobie wcześniej pozwolić na rozbudowę życia kulturalnego – domy kultury, świetlice, zespoły artystyczne. A teraz to będzie problem. Oni chcą dużego miasta, a wokoło „pustyni”, prowincji. Te dotacje, które gmina dostała, teraz już się kończą. Przedtem myśmy płacili „Janosikowe” biednym gminom. A co będzie teraz? Nasza wspólnota na tym cierpi. Myślę często, że to dobrze, że mnie tam już nie ma.
– No właśnie, w czasach waszej świetności trafiliście do „Złotej Setki Samorządów”, jako jedyna gmina z Opolszczyzny. A na dwa tysiące gmin w Polsce byliście na 20 miejscu.
– Był czas, że byliśmy na pierwszym miejscu, ale ja nie brałem tego za bardzo poważnie. Przecież mieliśmy potężny przemysł, ten przemysł odprowadzał podatki. Był fajny budżet, a jak jest budżet, to jest wszystko. Przede wszystkim to było widać po ludziach, jak się cieszą.
– Tyle razy mieszkańcy gminy wybierali pana na wójta, bo utożsamiano pana z tym sukcesem.
– Nigdy nie robiłem żadnej kampanii, a ludzie mnie wybierali. Kandydaci stawiali banery, mieli hasła, a ja nic nie robiłem. Ale nigdy też nie można mieć pewności co do tego, kogo wybiorą, więc zawsze było to zaskoczeniem.
– Czy kanalizację sanitarną, jak w innych gminach, budowaliście z unijnych funduszy przedakcesyjnych?
– Za moich czasów nigdy nie korzystaliśmy z tych funduszy, bo mieliśmy własne, więc i tak byśmy się na nie załapali. U nas zaczęliśmy od budowy wodociągu, niedługo po tym, jak zostałem wójtem. Za wodociągiem od razu robiliśmy kanalizację. Ale taką dużą sprawą było rozprowadzanie ciepła z elektrowni, gmina kupuje je od niej przez spółkę Elkom. Rozbudowaliśmy to wszystko w pioruny, a w tych nowych realiach będzie ciężko to utrzymać. Ale myślę, że mimo wszystko nasi mieszkańcy dadzą sobie radę…
– To ciekawe doświadczenie obserwować przez te wszystkie lata mieszkańców swojej gminy, jak oni i wszystko wokół się zmieniało.
– Za samorządu widać było, że jest coraz lepiej. Ludzie byli lepiej ubrani, więcej korzystali z rozrywek i turystyki. I zaczęli się bogacić, po prostu tak, jak ma być. Wszystko szło w dobrą stronę. A teraz to rozebranie gminy… Najgorsze, że nikt nikogo o nic nie pytał. Taka sytuacja w Szwajcarii czy w Niemczech byłaby niedopuszczalna. Nie do pomyślenia jest podejmowanie jakiejkolwiek decyzji bez pytania ludzi. Tylko dlatego, że ktoś sobie wymyśli „Jutro będziecie Opolem”. To pachnie starymi czasami i jak się obserwuje, to niewiele już do nich brakuje. Odchodziłem na emeryturę w wieku 68 lat, wydawało mi się, że zostawiam wszystko OK. Ale jak widać, w życiu nie można być niczego pewnym.