19 lipca 2016 r. podpisano rozporządzenie o powiększeniu Opola. Patryk Jaki przez media społecznościowe poinformował kilka tysięcy ludzi, że zostają formalnie przyłączeni do stolicy województwa. Dziś mija druga rocznica od podjęcia tej decyzji przez rząd. Z tej okazji odbyliśmy rozmowę z jednym z najbardziej aktywnych uczestników protestów.
Józef Malcharczyk jest mieszkańcem Czarnowąsów. Przez prawie 40 lat pracował jako kierowca samochodów ciężarowych i operator maszyn budowlanych. W Czarnowąsach się urodził i mieszka w nich przez całe życie. Określa się jako „zwykły mieszkaniec, którym kieruje patriotyzm lokalny”.
Opowiecie.info: Panie Józefie, był Pan jedną z aktywnie walczących osób przeciwko aneksji Czarnowąsów do miasta Opola. 19 lipca 2016 r. rząd podpisał pamiętne porozumienie. Czy po tych dwóch latach zmienił Pan zdanie?
Józef Malcharczyk, mieszkaniec Czarnowąsów: Absolutnie nie. Czuję się okradziony z tożsamości. Czuję się poniżony, bo nikt z nami nie rozmawiał. Czuję, że potraktowano nas jak śmieci. Odebrano nam godność. Moja opinia nie zmieni się do końca życia.
A jak zmieniło się Pana życie po tych dwóch latach?
Moja niechęć do Ratusza się spotęgowała. Podejrzewam, że będzie we mnie aż do grobowej deski. Chcę jednak zaznaczyć, że mówię tu o Ratuszu, a nie o mieście Opolu.
A mieszkańcy Opola?
Mam do nich wielki żal: wiele lat temu razem broniliśmy województwa i wsparcie mieszkańców wsi było bardzo istotne, bez nich tego województwa pewnie by dziś nie było. Walczyłem wtedy osobiście. Byłem na tyle zdeterminowany, że wpadłem nawet na szalony pomysł, by ściągnąć straże pożarne i zablokować wszystkie drogi. A gdy przyszło walczyć o nas, to opolanie nie ruszyli się z miejsca. Dlatego czujemy żal, że nie udzielili nam pomocy, choćby symbolicznej. Większość miała to gdzieś. Są jednak tacy, którzy nas bardzo wsparli i jestem im za to niezwykle wdzięczny.
A czy zmieniło się coś w Pana funkcjonowaniu na co dzień? Władze Opola mówiły, że przecież będziecie chodzić do tych samych szkół i kupować w tych samych sklepach.
Po prostu czuję się źle. Dla mnie to przede wszystkim sprawa tożsamościowa. Codziennie jest mi źle ze świadomością, że to jest Opole i nic tego nie zmieni. Spotykam się ze znajomymi i oni mówią mi, ile w nich tkwi niechęci do władz Opola.
Czy jest jakakolwiek szansa, że będzie się Pan czuł opolaninem?
Nigdy w życiu się z tym nie pogodzę. Nigdy. Opolaninem czułem się zawsze, a od momentu, kiedy walczyłem o województwo, byłem z tego dumny. Duma jednak upadła z dniem, w którym odebrano mi moją miejscowość. Moją opolską tożsamość zgaszono w perfidny sposób.
Panie Józefie, ale protesty są coraz mniejsze. Czy Pana zdaniem nie oznacza to, że reszta mieszkańców już się pogodziła z tą zmianą?
Myślę sobie, że zagorzałych patriotów, zwłaszcza tych regionalnych, jest niezwykle mało. To bardzo smutne. Z drugiej strony fakt, że na protesty nie przychodzą już tysiące osób nie oznacza, że akceptują one to, co się stało. Tylko ludzie mówią: niemożliwe, że wróci to, co było. Pomimo że są przeciwko, czują się zmęczeni.
Czy myśli Pan, że kiedyś jeszcze wrócą do protestów?
Ludzie się obudzą. Może potrzebują więcej czasu, może nawet kilkunastu lat, ale zobaczą, że Opole zaniedbuje te tereny i nic w nich nie jest realizowane. To, co zaplanowano wcześniej – np. obwodnica do Dobrzenia, szklarnia w Świerklach czy ciepłociągi z elektrowni – już zostało zapomniane. Czuję, że nie będzie zrealizowane. Przy okazji pozbyliśmy się jednego z najstarszych ośrodków ośrodka zdrowia w Polsce, ponieważ Ratusz w ogóle się tym nie zainteresował. Po dwóch powodziach są też chodniki do naprawy. To powinno być zrealizowane, ale w Opolu nie zanosi się na to.
Czyli uważa Pan, że władze Opola nic w Czarnowąsach teraz nie robią?
W tej chwili działają. Na razie jest wcześnie i wszystko jest za gorące. Coś robią – byle przed wyborami.
A jak zapatruje się na całą sprawę Pana małżonka?
Chciałbym jej bardzo podziękować. Zawsze wspierała mnie w najtrudniejszych sytuacjach. Brała też czynny udział w manifestacjach. Mamy to samo zdanie na temat tego, co się stało.
Jest Pan jedną z osób, która po zmianie granic musiała wymienić dowód osobisty. Wówczas zmieniono Panu miejsce urodzenia z „Czarnowąsy” na „Opole”. Proszę powiedzieć, co dalej stało się z tą sprawą.
Dowiedzieliśmy się, że jest ustawa, która to reguluje. Tylko że dla mnie, dla laika, ta ustawa jest czystym oszustwem. Znam osobę, która urodziła się w Świerklach i po 90 latach zmarła w Masowie. W jej akcie zgonu napisano, że jej miejscem urodzenia było „Opole”. Tylko że innej osobie, która zmarła w Przemyślu, a urodziła się w Czarnowąsach, wpisano w akcie jako miejsce urodzenia „Czarnowąsy”. No to co tu jest grane?
A czym są dla Pana Czarnowąsy?
Czarnowąsy to moja mała ojczyzna. Czarnowąsy w różnych sytuacjach bardzo szybko same się organizowały. Jestem bardzo związany z całą miejscowością, a szczególnie dużo szacunku mam do czarnowąsian, którzy walczyli w naszej sprawie.
Na Pana domu wisi flaga gminy Dobrzeń Wielki. Kiedy zamierza ją Pan zdjąć?
Na moim domu wiszą dwie flagi. Jedna jest na stałe, drugą wywieszam przy odświętnych okazjach. Ta, która wisi zawsze, nie zostanie zdjęta nigdy. Będzie tam dopóki sama nie spadnie ze starości. (śmiech)
A ta druga?
Drugą zdejmę wtedy, kiedy będę uważał to za stosowne. Kiedy podczas mistrzostw świata w piłce nożnej ludzie wywieszają flagę polską, ja wywieszam flagę gminną. Nie wywieszam flagi polskiej ani opolskiej, bo to państwo i to miasto wyrządziły nam krzywdę. Jeśli jakaś będzie wisieć, to będzie to flaga gminy Dobrzeń Wielki.
Jakie ma Pan plany na przyszłość? Czy będzie Pan jeszcze walczył?
Walka zewnętrzna będzie trwała – organizujemy zebrania, manifestacje i ciągle powiadamiamy ludzi w reszcie kraju, co się u nas wydarzyło. Będziemy ostrzegać ich przed tym dyktatem. Dla mnie osobiście ciągle trwa też walka wewnętrzna, związana z całym moim życiem. I czuję, że z tym co nam zrobiono, nie pogodzę się nigdy.