Z Jerzym Szpechtem, działaczem lokalnym, zdobywcą nagrody Honorowego Mieszkańca Kup, o zaangażowaniu w sprawy sołectwa, wspomnieniach i współpracy z mieszkańcami.

Milena Skóra: Jak zaczęła się Pana przygoda z działaniem dla sołectwa?

Jerzy Szpecht: Można powiedzieć, że jest to sprawa rodzinna. Mój ojciec też był społecznikiem, zdobył wiele nagród i ta chęć działania przeszła z ojca na syna. W sprawy sołeckie zacząłem się angażować, kiedy miałem 16 lat. W Kup mieszkam zaś od 1960 roku i jestem bardzo przywiązany do tej miejscowości. Na pewno przyczyniła się do tego działalność w OSP Kup, tam spędzałem wiele czasu i tak upłynęło 51 lat, odkąd zostałem strażakiem. W ciągu tego czasu byłem też naczelnikiem w straży, członkiem rady sołeckiej i działałem w parafii jako szafarz nadzwyczajny, a jeżeli chodzi o sport, jestem w zarządzie klubu LZS Kup i przyczyniłem się do założenia klubu Lux Podium Kup.

Działo się i nadal dzieje się sporo. Skąd bierze Pan motywację?

Tak, tych inicjatyw trochę jest, ale mówię, że człowiek jest tyle wart, ile da z siebie drugiemu człowiekowi, dlatego warto traktować innych tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. I tym się właśnie kieruję w życiu. Ale z racji tego, że jestem emerytem, zaliczam się już raczej do grupy gratulacyjnej, od medali i imprez. Tak to nazywam (uśmiech). Jednak chodzi właśnie o to, aby nie stać w miejscu.

A Nagroda Honorowego Mieszkańca Kup 2024 z pewnością była dla Pana zaszczytem.

Dostałem ją jako piąta osoba, od kiedy powstał pomysł, aby nadawać takie wyróżnienie. Piknik sołecki jest właśnie jedną z nowych imprez, która trwa od trzech lat. I tak, odbieranie nagrody było bardzo przyjemnym uczuciem, miałem nawet łzy w oczach, bo nie spodziewałem się, że zostanę nagrodzony. Jest to miłe, kiedy ktoś doceni człowieka w ten sposób, ale jestem taką osobą, że nie liczę na żadne brawa. Działam, bo tak musi być. Jednak kiedy patrzę na tę nagrodę, czuję, że jestem spełniony i że te wszystkie lata nie poszły na marne.

A czy Pana zdaniem mieszkańcy Kup są zintegrowani?

W Kup jest sporo takich osób, które robią wiele dla sołectwa i które chcą z nami działać. I to cieszy. Jest to jednak stała grupa ludzi. Widać na naszych piknikach i festynach, że zazwyczaj przychodzą ci sami, a spora część osób zostaje w domach. Kiedyś ludzie chętniej podejmowali się różnych czynów społecznych i było to bardziej naturalne. Obecnie się to zmienia, nie ma już tylu chętnych, a szkoda, bo mimo że działania dla sołectwa często są bezinteresowne, naprawdę dają satysfakcję.

Można jakoś temu zaradzić?

Myślę, że trzeba postawić na nowo przybyłych mieszkańców, aby właśnie ich zachęcić do działania i integracji. Zauważyliśmy, że sporo osób przyjeżdża z zewnątrz i z jednej strony to dobrze, bo przez to wydarzenia cieszą się szerszym zainteresowaniem, ale z drugiej strony chcielibyśmy, aby uczestniczyło w nich więcej mieszkańców naszej miejscowości. Ale na integrację mają wpływ różne czynniki, np. ja zawsze byłem daleko od polityki, a wiele naszych działań i organizowanych imprez właśnie od niej zależą.

Bo działając dla sołectwa, trzeba liczyć się także z różnymi wyzwaniami.

Nie ma tak, że wszystkim podobają się te same pomysły i inicjatywy. Czasem pojawia się krytyka, ale jest ona czymś, czego nie da się uniknąć. Jak się coś robi, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie to negował. My mimo wszystko staramy się, aby coś się działo, ale do tego potrzeba zaangażowanych osób. A przekonałem się już, że współpracując z ludźmi, nic nie może być czarno-białe. Trzeba rozmawiać, iść na kompromis i ważyć każde słowo. Jednak da się, tylko trzeba po prostu kochać ludzi.

A jest tak, że niektóre potrzeby mieszkańców zmieniają się na przestrzeni lat?

Czasy są już inne niż kiedyś. Na przykład, jak byłem dzieckiem, w latach 60., w Kup mówiło się w dwóch językach – po polsku i po niemiecku. Tym wyróżniała się ta miejscowość od innych. Kadra szpitalna i nauczycielska używała polskiego, ale miejscowi mówili po niemiecku, nie po śląsku. Podobnie jak kiedyś dzieci spędzały dużo czasu na dworze, bawiły się razem, grały w piłkę, a teraz już prawie tego nie ma. Jest inaczej, dlatego trzeba młodym zrobić miejsce. A muszę przyznać, że od kiedy młodzi przejęli radę sołecką, dużo się dzieje. Mają oni ciekawe pomysły, a my starsi musimy wiedzieć, kiedy ustąpić.

Jaką radę dałby Pan młodym ludziom, którzy chcieliby działać dla sołectwa?

Najważniejsze to odważyć się i spróbować. Każdy ma szanse i nikt nikogo nie skreśli. Trzeba śmiało przyjść, czy do do straży, czy do klubu sportowego, i zacząć. Warto się angażować i warto być częścią naszej społeczności. Żeby działać dla sołectwa, potrzebna jest otwartość i wyrozumiałość. Każdego trzeba traktować z takim samym szacunkiem, bo każdy jest tym samym człowiekiem.

Dziękuję za rozmowę.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Studentka Public Relations na Uniwersytecie Opolskim. Interesuje się muzyką, chętnie czyta książki rozwojowe. Wolny czas spędza również na macie, ćwicząc jogę.