Gmina jest moją pasją – mówi Dionizy Duszyński, który w grudniu 2016 roku obchodził 30-lecie pracy na stanowisku najpierw naczelnika, potem wójta gminy Popielów. Żeby rządzić gminą przez tyle lat i wygrywać kolejne wybory samorządowe trzeba mieć charyzmę i cechy dobrego gospodarza.
Jubileusz był dobrą okazją do podzielenia się wspomnieniami z początków pracy na stanowisku szefa gminy.
Od czego tu zacząć, czyli pełne ręce roboty
– Pochodzę z Brzegu. Kiedy trafiłem do gminy Popielów i zostałem w 1986 roku mianowany naczelnikiem, miałem za sobą 10-letnie doświadczenie samorządowe, które zdobyłem, zasiadając w brzeskiej radzie miejskiej – wspomina wójt. – Muszę powiedzieć, że trochę byłem przestraszony tym, co zastałem. Popielów był bardzo zaniedbaną gminą i, przede wszystkim, ciemną, w sensie nieoświetloną, oczywiście. Środowisko tej jedenastotysięcznej wówczas gminy było bardzo specyficzne, utworzone z sześciu sołectw powiatu brzeskiego i sześciu opolskiego. Dwie społeczności o różnych kulturach, tradycjach i mentalności ścierały się ze sobą, proces integracji był w powijakach, a przecież należało jakoś, mimo wielu różnic, scalić środowisko, zintegrować je w miarę możliwości. Już wtedy pomyślałem, że trzeba wymyślić jakiś plan, od czegoś zacząć, aby można było tę zapomnianą przez wszystkich gminę ożywić, rozwinąć. Lubię ludzi, lubię z nimi rozmawiać. Pierwszą rzecz, jaką zrobiłem, to zacząłem się z nimi spotykać. Na pierwsze spotkanie w Starych Siołkowicach do Śtantina przyszło dwustu mieszkańców. Pewnie byli ciekawi nowego szefa, do poprzednich raczej szczęścia nie mieli. Oczywiście to były czasy, w których władza była dość autorytatywna, a zwykli ludzie nie dużo mieli do powiedzenia, dlatego pewnie zdziwili się, że naczelnik chce z nimi rozmawiać, wysłuchać ich i poznać. Następną rzeczą, którą należało bezwzględnie zrobić, było oświetlenie wsi. Na to oczywiście trzeba było pieniędzy, których gmina nie miała, bo budżet był centralistyczny. Porozmawiałem z ówczesnym wojewodą Kazimierzem Dzierżanem, który powierzył mi funkcję naczelnika, że jeśli coś w tej gminie ma ruszyć do przodu, musi dać pieniądze na rozwój. Środki się znalazły, wsie zostały oświetlone. W następnej kolejności trzeba było zabrać się za drogi. Za przebudowę, modernizację, budowę i utwardzanie. Mieszkańcy powinni trafiać do swoich domostw suchą nogą, a nie brodząc po kostki w błocie. Oświetlenie i drogi to były pierwsze inwestycje za wynegocjowane pieniądze od wojewody. Kolejnym problemem była duża ilość szkół: 14 placówek na 12 sołectw, na utrzymanie których gminy nie było stać. Zamknąłem kilka z nich. To posunięcie nie było populistyczne, ale ekonomiczne i konieczne, aby móc się rozwijać i zadbać odpowiednio o pozostałe placówki. Sukcesywnie zaczęły się remonty szkół i przedszkoli. Koniecznie trzeba było wyremontować budynek Urzędu Gminy, zniszczony po pożarze. Budynek z zewnątrz i wewnątrz był w fatalnym stanie. Wstyd było tam urzędować, zwłaszcza przed zewnętrznymi delegacjami. Dzisiaj, jeżdżąc po świecie, muszę powiedzieć, że naszego urzędu nie powstydziłaby się żadna z rozwiniętych i bogatych gmin – z dumą oznajmia wójt Duszyński.
Kto jak nie pan?
– Na przełomie '89\'90 roku nastąpiła zmiana ustrojowa. Spakowałem z biurka swoje rzeczy, myśląc, że moja misja w tej gminie się zakończyła. Tak się jednak nie stało. Przewodniczący mniejszości niemieckiej, Alfons Synowski, zapytał: "Kto jak nie Duszyński może zostać wójtem?
Kto się bardziej nadaje?" No i zostałem. Wygrałem wybory. Ludzie dostrzegli, że przez te parę lat w końcu zaczyna się coś dziać wokół nich. Dostrzegli, że gmina powoli, ale systematycznie się rozwija. No i zaufali mi po raz kolejny. Tym razem wybrali sami. Mimo że społeczność gminy była bardzo zróżnicowana, nigdy nie miałem problemu z dogadaniem się z którymś ze środowisk. Zawsze dobrze współpracowało mi się z mniejszością niemiecką, ze Ślązakami, których bardzo cenię za dużą samodyscyplinę, pracowitość i dokładność. Początek lat 90. to kolejne wielkie i ważne inwestycje. Zaczęliśmy budować wodociągi, powstała też stacja uzdatniania wody. W '89 roku zakończyliśmy remont Domu Kultury w Popielowie. I kiedy już tak pięknie rozwijała się gmina, były chodniki, wyremontowane szkoły, przedszkola, ulice, kiedy zakończył się pewien etap kanalizowania wsi, przyszła w '97 roku wielka woda i zmiotła prawie całą stworzoną infrastrukturę – kontynuuje swoją opowieść wójt.
Kawał dobrej roboty spłynął z wielką wodą
– Kiedy nadeszła powódź, byłem w podróży, a o tragedii dowiedziałem się z telewizji. Wróciłem do kraju, do Opola. Po przespaniu nocy w opolskim hotelu wróciłem do gminy, by ratować to, co z niej zostało, pomagać ludziom i zarządzać z budynku Urzędu Gminy akcją ratowniczą. To był trudny dla wszystkich czas, w gminie było centrum dowodzenia, którego wspólnie z pracownikami nie opuszczaliśmy. Jednak kiedy trzeba było, sam również brałem ze strażakami udział w działaniach ratowniczych. Ważna była każda para rąk. Wszystkie OSP świetnie się wtedy spisały. I znowu trzeba było zaczynać od nowa. Potrzeba było wielkich środków, aby odbudować gminę. Fundusze należało pozyskać od różnych organizacji, rządów państw, fundacji. Jeździłem, gdzie tylko można było. Dzięki temu udało się nazbierać dużo środków na odbudowę. Od rządu szwajcarskiego otrzymaliśmy 1 000 000 zł z przeznaczeniem na placówkę oświatową. Za te pieniądze zbudowaliśmy nowoczesne przedszkole w Popielowie, dokładając z naszego budżetu 850 tys. zł. – opowiada Dionizy Duszyński.
Czas nowych inwestycji i kształcących podróży
– Powódź była wielką tragedią, ale z drugiej strony otworzyły się przed gminą nowe możliwości. Rozkręciły się fundusze europejskie, pisaliśmy wnioski, startowaliśmy w konkursach, zdobywając kolejne środki unijne czy rządowe. Pieniądze jednak same nie przychodzą. Trzeba umieć po nie sięgnąć. Dlatego zawsze stawiałem na wykwalifikowany personel. Większość z moich współpracowników jest ze mną od początku. Wszyscy musieli uczyć się funkcjonowania samorządności i demokracji. Kursy językowe, szkolenie, delegacje, nie w ramach rozrywki czy bonusu, ale dla zyskania rzetelnej wiedzy i nabycia nowych umiejętności. Kilkoro z moich pracowników ukończyło szkołę oficerską kształcącą m.in. umiejętność skutecznego pozyskiwania środków unijnych. Nie byle jaki kurs, tylko szkołę. Obecnie wiedziemy prym w uzyskiwaniu unijnych funduszy. Moi pracownicy jeżdżą na praktyki do Brukseli, muszą wiedzieć, jak wygląda szeroki świat, pozbyć się kompleksów, nabrać pewności siebie i zrozumieć, że Europa jest dla nas, a my nie możemy czuć się gorsi czy mniejsi. Gmina Popielów też jest jej częścią. Na tej bazie wyrosła kadra, która umie wszystko. Ja też staram się bywać w świecie, przyglądać innowacyjnym rozwiązaniom, podglądać, jak inne samorządy radzą sobie z różnymi problemami. Niektóre rozwiązania mogliśmy zastosować na naszym podwórku. Trzeba być otwartym na wiedzę i nie bać się innowacji. W trakcie tych podróży nawiązałem liczne kontakty, które nie raz pomogły rozwiązać nasze problemy czy wspomóc pewne przedsięwzięcia. W ogóle to moją pasją, zaraz po gminie, oczywiście, są podróże. Byłem w Brazylii, Korei Północnej, Meksyku; to te bardziej egzotyczne miejsca, które udało mi się odwiedzić. Oprócz podróżowania moją wielką pasją jest sport. W młodości byłem zawodnikiem I ligi piłki ręcznej w Gwardii Opole i II ligi w Grodkowie. Dzisiaj zdrowie nie pozwala mi na aktywność sportową, ale chętnie jeżdżę na rowerze i z upodobaniem dbam o ogród – kończy swój mentalny spacer w czasie po gminie Dionizy Duszyński.