– Nie wierzymy w te mediacje. Znamy już partnera i wiemy że nie odda „ani guzika”. Wszystko co zostało zagrabione zostanie tak jak było – twierdzą szczególnie ci mieszkańcy, którzy w wyniku rozporządzenia z 19 lipca 2016 znaleźli się w granicach Opola.
Dużo się wcześniej mówiło o tym, że demonstracje i protesty są sterowane. Teraz dopiero widać jak było naprawdę. Nikt z czołówki wcześniej protestujących nie był na manifestacji. Kampa, Kołodziej, Kasprzak, Piontkowski i wójt Wróbel – uczestniczący w mediacjach odcięli się wręcz od tego wydarzenia. Przedstawili propozycje ugody miastu i czekają na odpowiedź. Taka informacja została przedstawiona na zebraniach wiejskich – także w „nowych dzielnicach” Opola.
Ale ludzie nie chcą już tego słuchać. Nie wierzą. Wielokrotnie nabici w butelkę, czują że muszą walczyć. Każdy ruch ze strony miasta dotyczący ich terenów jest bacznie obserwowany i kontestowany.
Do tego dochodzą różne nieprzewidziane przez miasto problemy. Wydział Komunikacji trzeszczy w szwach – wielotygodniowe kolejki do zarejestrowania samochodu. Odśnieżanie – jak twierdzą mieszkańcy – skandaliczne. Brak tabliczek z nowymi nazwami ulic. Brak drukowanych map. Taksówkarz na nowa ulicę nie dowiezie – bo skąd ma wiedzieć gdzie ona jest.
Konieczność zmiany miejsca urodzenia. Czy rzeczywiście zachodzi taka konieczność? Urodzony w Czarnowąsach czy Chmielowicach we wszystkich dokumentach ma, że jest urodzony w tej miejscowości – a teraz musi pisać Opole. To budzi sprzeciw.
Może się wydawać, że to rzeczy drobne – bo obiektywnie pewnie takie są. W innej sytuacji ludzie przeboleliby i przeczekali. W sytuacji obecnej nie zamierzają. Będą protestować, bo nie ma w nich wiary w dobrą wolę drugiej strony. I trudno się dziwić – bo tej dobrej woli istotnie nie widać.
Od początku było lekceważenie i pogarda.