Jednym z elementów Dni Opola jest zlot food tracków, czyli samochodów, z których sprzedawane jest jedzenie.
To pomysł na maksymalne zbliżenie do klienta, z lepszą niż dotąd ofertą kulinarną. Pomysł, który – na razie w większych miastach – się sprawdza. Media najczęściej przedstawiają je jako coś w rodzaju mody, przejaw kultowości, ofertę dla hipsterów. Lansują też tezę, że ich pojawienie się stanowi dowód na to, że Polska goni Zachód (bo tam już to mają). Tymczasem prowadzący ten biznes uważają, że food trucki (czyli jadłodajnie na kołach) to po prostu zwykłe, dające satysfakcję zajęcie.
Satysfakcja satysfakcją, ale dochodzi też element najbardziej prozaiczny: ciężarówka z jedzeniem daje miejsce pracy. Food trucki, których w Warszawie jest już podobno około 30, a dla porównania w Trójmieście – kilka (będzie więcej! – prognozują właściciele), dają źródło utrzymania. Kokosów może nie ma, ale przeżyć można. Nie trzeba nawet gastronomicznego wykształcenia.
Przepisy w polskich miastach często nie nadążają za szybko następującymi zmianami społecznymi i nowinkami w rodzaju foodtruckowego zjawiska.Ale zarejestrowanie idzie dosyć sprawnie. Gorzej natomiast jest ze znalezieniem miejsca. Miejskie władze odpowiadają, że nie wydają zezwoleń i już. Jedyne, co pozostaje, to negocjowanie z właścicielami prywatnych posesji.
Nie możesz postawić auta, gdzie ci się podoba. Strażników miejskich, którzy właśnie idą w twoją stronę, prawdopodobnie nie interesuje twój wyjątkowy ramen, tylko możliwość wręczenia ci mandatu. W Polsce obowiązuje zakaz handlu obwoźnego. Postawienie samochodu na płatnym parkingu nie rozwiązuje sprawy, bo opłacie podlega postój, a nie handel. Wbrew pozorom atrakcyjnych miejsc, gdzie można sprzedawać, jest mało, a chętnych przybywa. Masz już miejsce? Gratulujemy, ale pamiętaj o opłacie lokacyjnej. Czy uwzględniłeś ją w kosztach prowadzenia działalności?
W polskim ustawodawstwie nie ma szczegółowego przepisu, czym jest food truck. Sprzedając modne rarytasy ze swojego stuningowanego auta, jesteś według ustawodawcy takim samym przestępcą jak osoba sprzedająca rajstopy w przejściu podziemnym. Sytuacja jednak powoli się zmienia, głównie za sprawą coraz większej popularyzacji lokali na kółkach. W Gdańsku na przykład wydano zarządzenie prezydenta miasta, które ustala miejsca handlu dla food trucków. Ale to nie koniec przeszkód, bo chętnych jest zwykle więcej niż dostępnych lokalizacji. Portfolio właściciela food trucka musi najpierw zostać zatwierdzone przez dział estetyzacji miasta. Opłata za takie miejsce wynosi zazwyczaj od 4 tysięcy złotych do 5 tysięcy złotych za sezon. To początek lawiny kosztów: towar, sprzęt, pensje, media, samochód i paliwo. Jeżeli nie dysponujemy dobrym miejscem, biznes szybko stanie się mało opłacalny.
Food trucki zyskują klientów, bo starają się dostosować do kulinarnych potrzeb. Nie wtłaczają wszystkich Polaków w unifikujący szablon: buła, parówa, cebula. Oferują np. zapiekanki dla mięsożernych, ale pamiętają też o wegetarianach, a nawet o weganach, którzy mogą znaleźć dla siebie wersję bez sera. Klienci w większych miastach otrzaskali się już zresztą z nimi na tyle, że wiedzą, czego można się spodziewać w ofercie. Że to taka wyższa półka w porównaniu z tym, co było dotąd.
Jaka przyszłość rysuje się przed food truckami? Na pewno ten segment rynku nie zdołał się jeszcze nasycić. Stąd opinie, że niektórzy właściciele ciężarówek, zakotwiczeni w super atrakcyjnych miejscach potentaci, zbijają naprawdę spore pieniądze – nawet i 60 tys. miesięcznie. Po odliczeniu kosztów i tak zostaje sporo.
Większość gastronomików nie zarabia tyle, ale nieoficjalnie przyznają, że wychodzą na swoje. Konkurencji na razie się nie obawiają, ponieważ, jak twierdzą, zapotrzebowanie na tego typu usługę nadal jest duże. I na pewno food trucków w polskich aglomeracjach pojawi się więcej.
Food truck to normalny biznes gastronomiczny, należy poświęcać mu tyle samo uwagi co lokalowi. Zapomnij więc o wolnym popołudniu, bo trzeba pracować, a potem posprzątać i przygotować listę zakupów na kolejny dzień. Wakacje z rodziną? Nie łudź się: sezon foodtruckowy trwa od wiosny do jesieni, więc jeśli naprawdę chcesz zarabiać, to urlop planuj raczej w zimie. Zapomniałbym – wyrozumiała rodzina to podstawa w tym biznesie.
Są bezglutenowe wrapy, jest ormiański placek – lawasz, do tego sałatki z sezonowych produktów i zupy, ot choćby z kalarepy i dyni. Do tego lemoniada i świeżo wyciskane soki. Całkiem sporo jak na kuchnię na jakieś cztery metry długą i na metr szeroką. Ceny? Najeść się można poniżej 20 złotych.
Kto zakłada knajpę na kółkach? Najczęściej ludzie, których nie stać na własne restauracje, ale mają pomysł, kulinarne ambicje, sporo cierpliwości i wreszcie znajdą miejsce, w którym brakuje restauracji.Ile kosztuje założenie food trucka? Początek działalności wiąże się z wydatkiem rzędu minimum 50 tys. złotych. Dziesięcioletnie auto wyniesie przedsiębiorcę około 30-40 tys. złotych w zależności od stanu i jakości wyposażenia gastronomicznego. Aby znaleźć pieniądze na start, można ubiegać się o dotację na założenie własnego biznesu w urzędzie pracy.
Tak jak właściciele pierwszego w historii food trucka, który powstał jeszcze w XIX w. w Teksasie. Skonstruowany w 1866 r. przez Charlesa Goodnighta „karkówkowóz” miał zapewnić ciepłą strawę dla poganiaczy bydła na trasie do Nowego Meksyku. Po nim nadjechały kolejne.
Dziś w USA liczbę samochodów z jedzeniem liczy się w dziesiątkach tysięcy. We Francji jest ich około 3 tys. w Wielkiej Brytanii ich liczba sięga 5 tys. W ofercie mają praktycznie każdy rodzaj kuchni, często można spotkać je na specjalnych zlotach, jeszcze częściej na imprezach: ot choćby wyścigi samochodowe we francuskim Le Mans (tu food trucki serwują małże, ostrygi i szampana) czy piknik motoryzacyjny w angielskim Goodwood.