Dziewietnasty lipca to dla wielu z nich najsmutniejszy dzień w życiu. Rok temu rada ministrów podjęła decyzję i wbrew ich woli z mieszkańców wsi zrobiła z nich mieszczuchów – jednocześnie rozbijając ich małą ojczyznę. Oni nie chcą do Opola. Miasto nie ma im niczego do zapronowania. Protestują, manifestują, jeżdżą do Warszawy, blokują drogi. Napisali tysiące listów i pism. Dwukrotnie podejmowali głodówkę. Oszukano ich w mediacjach. Ukręcono łeb sprawie w Trybunale Konstytucyjnym. Nie pomagają interwencje Rzecznika Praw Obywatelskich, ani biskupa ordynariusza Diecezji Opolskiej. Setki samorządów podjęły uchwały popierające ich rządania. Referowali sprawe w Parlamencie Europejskim. Ich macierzystą gminę skazano na wegetację. Ich samych pozbawiono tożsamości.
– Jak mogę pisać, że urodziłem się w Opolu gdy urodziłem się w Czarnowąsach – skarży się Józef Malcharczyk. -To wszystko jest jak za komuny, gdy tym , którzy urodzili się na kresach wschodnich kazano pisać, że urodzili się w ZSRR.
"Dobra zmiana" za nic ma sobie ich protesty. Premier Szydło każe im siedzieć cicho, minister Błaszczak umywa ręce, a sprawca całego zamieszania wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki oskarża ich o oszustwa przy konsultacjach społecznych i opowiada absurdalne historie o nich samych i ich działaniach.
Na dziś zamówili mszę świętą w intencji powrotu do swojej gminy. "Cała gmina zawsze razem" – to ich główne hasło. W niedzielę będą po raz kolejny manifestowali w Opolu.