Jeśli rząd PiS nie ustąpi w sporze z Unią o praworządność, to w tym roku nasi rolnicy dopłaty jeszcze dostaną. Ale w 2023 już nie. – To byłaby katastrofa nie tylko dla polskiej wsi – mówią opolscy rolnicy.- Wtedy dopiero będzie nędza.
Z wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej jasno wynika, że Komisja Europejska może stosować mechanizm „Fundusze za praworządność”. Jeśli rząd PiS i Zbigniew Ziobro dalej będą się upierać, że z wprowadzonych niezgodnie z unijnym prawem zmian w sądownictwie się nie wycofają, Unia wstrzyma nam wypłatę pieniędzy.
W najgorszym wariancie możemy stracić nawet 700 mld zł! W tej kwocie są nie tylko pieniądze z pocovidowego Funduszu Odbudowy (około 270 mld zł), ale także przypisane nam w unijnym budżecie na lata 2021-2027 (około 440 mld zł). Z tych drugich wypłacane są co roku polskim rolnikom dopłaty, łącznie około 16 mld zł.
Biorąc pod uwagi procedury, minie od dzisiaj 3-4 miesiące, zanim Komisja Europejska zdecyduje, wypłatę jakiej kwoty i od kiedy Polsce wstrzymuje. Ponieważ wypłatę pieniędzy z Funduszu Odbudowy już wstrzymano, kolejne ograniczenia będą dotyczyć pieniędzy przynależnych nam z unijnego budżetu, czyli m.in. na inwestycje, programy ekologiczne oraz dopłaty rolnicze.
Decyzję KE podejmie w czerwcu-lipcu, więc tegoroczne dopłaty dla polskich rolników nie będą jeszcze zagrożone. Jednak w 2023 roku, gdyby Kaczyński i Ziobro nadal nie chcieli ustąpić, grozi nam całkowite wstrzymanie funduszy. To oznacza, że w przyszłym roku polscy rolnicy nie dostaliby unijnych dopłat.
– Nie jestem sobie w stanie nawet tego wyobrazić – mówi Opowiecie.info rolnik z powiatu oleskiego. – Dopłaty to stała pozycja w moim budżecie, kupuję za to nawozy, czasem zostaje jeszcze na opał. Bez dopłat musiałbym brać na to kredyt, a to podważało sens opłacalności gospodarowania.
Przed takim dylematem stanęliby wszyscy rolnicy. Czekałby nas albo upadek wielu gospodarstw, albo skokowy wzrost cen żywności, bo przecież te kredyty rolnicy musieliby z czegoś spłacać.
– Ceny skupu już są poniżej kosztów produkcji, więc bez dopłat rolnictwo się rozleci – mówi Danuta Bajak, prezes Opolskiego Związku Rolników i Organizacji Społecznych w Opolu. – Bez dopłat żaden rolnik nie poprowadzi gospodarstwa. Trzeba uświadomić, że dopłaty to nie są pieniądze na rozpustę, to pieniądze wyrównujące ceny rynkowe skupu w stosunku do cen rynkowych środków do produkcji. Jeżeli nie będzie dopłat, to część zwinie produkcje, a ceny żywności pójdą drastycznie w górę.
Jak mówią rolnicy, wzrost cen żywności uderzyłby najbardziej w konsumentów miejskich.
– Bo wieś zawsze się taniej wyżywi – stwierdza nasz rozmówca, rolnik z powiatu oleskiego. – Wystarczy krowa, kilka świń i parę kur w gospodarstwie, żeby było dla siebie…
Rolnicy wiedzą jednak, że podnoszenie cen produktów rolnych to broń obosieczna. Nikt nie zmusi hurtowni, przetwórni czy sieci handlowych, by kupowały od naszych rolników, jeśli mogą coś sprowadzić taniej z innych krajów UE. W konsekwencji brak dopłat będzie oznaczać, że zaleje nas tańsza żywność z innych krajów unijnych i dobije ostatecznie naszych producentów.
Wzrost kosztów produkcji żywności doprowadziłby także do załamania jej eksportu, który przynosi Polsce obecnie około 40 mld euro rocznie! Opiera on się głównie na tym, że nasze ceny są konkurencyjne, czyli niższe od tych w większości państw UE. Jeśli będą podobne albo wyższe, nikt nie będzie żywności z Polski importował. To byłby dramat dla: upadek gospodarstw, wzrost bezrobocia na wsi oraz spadek konsumpcji, co uderzyłoby w całą gospodarkę.
Teoretycznie jest możliwe, iż rząd PiS postanowi finansować rolnikom dopłaty z budżetu państwa. Ale to jest aż 16 mld zł rocznie, poza tym rękę do państwa wyciągną też inni, którzy potrzebują unijnych pieniędzy: samorządy, przedsiębiorstwa, szkoły, ochrona zdrowia… Rząd musiałby znaleźć nagle około 80 mld zł rocznie, co przy obecnym stanie polskiego budżetu jest niemożliwe. Oczywiście, można takie pieniądze wydrukować, ale to oznaczałoby dramatyczny wzrost inflacji i drogę do Wenezueli.