Takie mniej więcej słowa padają z ust asystenta rodziny podczas pierwszej wizyty u jego potencjalnych podopiecznych. Dlaczego potencjalnych? Bo rodzina, której na wniosek pracowników socjalnych przydzielono asystenta, musi wyrazić zgodę, aby ten mógł objąć ją pieczą. Kim jest asystent rodziny? Jest nim pracownik Ośrodka Pomocy Społecznej, którego zadaniem jest wspomaganie rodzin, w których pojawiają się problemy wychowawcze. Bywa tak, że rodzice z różnych przyczyn (uzależnienie, przemoc w rodzinie, lekka niepełnosprawność umysłowa itp.), nie radzą sobie z wychowywaniem potomstwa i zapewnieniem mu niezbędnych warunków do prawidłowego rozwoju fizycznego, emocjonalnego i psychicznego. Wtedy właśnie wkracza do akcji asystent, którego zadaniem jest wyprowadzić rodzinę na prostą, czyli pomóc rozwiązywać codzienne problemy, nauczyć pewnych rzeczy, opracować indywidualny plan, zależny od rodzaju problemów, z jakimi dana rodzina się boryka. Zazwyczaj pierwszą reakcją na pomoc asystenta jest sprzeciw i niechęć. Nikt przecież nie lubi, aby ktoś z zewnątrz wtrącał się w sprawy osobiste, napominał, pokazywał popełniane błędy i mówił, co trzeba zmienić. Rodzina ma prawo odmówić pomoc asystenta, jednak może to skutkować skierowaniem przez pracowników socjalnych wniosku do sądu o przydzielenie rodzinie kuratora, a nawet w trudniejszych sytuacjach o oddanie dziecka w pieczę zastępczą. Wizja odebrania dzieci najczęściej skutkuje wyrażeniem przez rodziców zgody na pomoc asystenta. Oczywiście jest to pewnego rodzaju presja i początki współpracy są niezwykle trudne dla obu stron. Joanna Gacka od trzech lat pracuje z rodzinami w gminie Łubniany i zgodziła się uchylić rąbka tajemnicy swojego zawodu.
Najważniejsze jest dobro dziecka
– mówi Joanna. – Jesteśmy po to, aby nie dopuścić do oddzielenia dziecka od rodziny, a jeśli już do tego dojdzie, naszym zadaniem jest zadbać, aby dziecko jak najszybciej wróciło do rodziny biologicznej. Oczywiście wszystko zależy od współpracy z rodziną, od tego, czy rodzice chcą współpracować, czy im zależy i czy są gotowi do koniecznych zmian. Najtrudniejsze są początki, trzeba przekonać rodzinę, że jesteśmy po ich stronie, że chcemy pomóc, a nie wtrącać się w ich sprawy i pouczać. Do tego koniecznie jest zaufanie, jego zbudowanie to dość długi proces, potrzeba na niego czasu, cierpliwości i godnego postępowania. Mamy dwa miesiące, aby przekonać do siebie członków rodziny. Przez ten czas długo rozmawiamy z podopiecznymi, przyglądamy się sytuacji w domu, jak funkcjonują członkowie rodziny, jakie są między nimi relacje, jak traktowane są dzieci. Próbujemy odnaleźć źródło problemu, odkryć przyczynę nieprawidłowego funkcjonowania. Kiedy mamy już obraz sytuacji i dysponujemy pewnym zasobem wiedzy o rodzinie i jej członkach, opracowujemy szczegółowy plan, którego realizacja ma przywrócić stabilizację życiową umożliwiającą wychowywanie potomstwa. Dla rodziny także opracowujemy plan. Wszystko zależy od jej potrzeb, czasem jest to zwykły harmonogram dnia uwzględniający obowiązki i zadania każdego z członków rodziny, czasami jest to plan finansowy – dzienny lub tygodniowy. Wiem, że może to dziwnie brzmieć, ale niektórzy z różnych przyczyn nie radzą sobie z organizacją dnia, co powoduje chaos, dzieci opuszczają lekcję, posiłki są przygotowywane nieregularnie, nie ma wyznaczonego czasu na naukę, zabawę, sen. Taki galimatias w codziennym życiu bardzo negatywnie odbija się na dzieciach, na ich poczuciu bezpieczeństwa, na nauce, emocjach. Czasem rodziny potrzebują treningu budżetowego, bo mają problem z właściwym zagospodarowaniem środków finansowych, jakie posiadają. Nie wszyscy znają sztukę mądrych, zaplanowanych zakupów i pieniędzy starcza na krótko. W takim przypadku uczymy gospodarności, właściwego wydawania pieniędzy, aby starczyło ich do końca miesiąca albo do następnej wypłaty. Bywa też tak, że uczymy podstawowych rzeczy, takich jak opieka nad niemowlakiem, dbanie o higienę osobistą, dbanie o czystość i porządek w mieszkaniu, odrabianie z dzieckiem zadań domowych. Pomagamy także w rozwiązywaniu problemów, które wiążą się z uzyskaniem pomocy od różnych urzędów czy instytucji. Pomagamy pisać wnioski, prośby, tworzyć urzędowe pisma. Podpowiadamy gdzie i do kogo zwrócić się o pomoc – opowiada Joanna Gacka.
Najtrudniej sprawić, żeby podopiecznym się chciało
Bo w tym cały jest ambaras, aby dwoje chciało naraz. To powiedzenie idealnie pasuje do pracy asystenta rodziny. Jego sukces zawodowy, czyli wyprowadzenie rodziny na prostą, a proces ten może trwać do trzech lat, w wielkiej mierze zależy od chęci i zaangażowania rodziny. Zadaniem asystentów jest zmotywowanie rodziny do wprowadzenia w swoje życie zmian, które poprawią ogólną sytuację rodziny. Czasem jest to podjęcie pracy, czasem leczenie nałogu lub współuzależnienia, czasem podjęcie życiowych decyzji dotyczących odizolowania się od członka rodziny będącego sprawcą przemocy, a czasem po prostu wprowadzenie do życia rodziny ładu, porządku, nabycie umiejętności słuchania siebie nawzajem i budowania głębszych relacji.
– Trudno wprowadzać zmiany w dotychczasowe życie, zwłaszcza kiedy napotykamy opór psychiczny. Tylko że te zmiany są warunkiem poprawy sytuacji w rodzinie. Ja często motywuję swoich podopiecznych stwierdzeniem, że ich praca to odzyskiwanie siebie sprzed lat. Przecież w większości przypadków pamiętamy siebie z czasów, kiedy byliśmy w pełni sił witalnych, zadowoleni, silni, przedsiębiorczy. Zanim dopadły nas problemy. Każdy miał taki dobry okres w życiu, a ja próbuję przekonać moich podopiecznych, że można do tego czasu powrócić, odnaleźć utraconą siłę, energię do działania i wiarę w siebie. Jeśli uda mi się ich o tym przekonać, podopieczni zaczynają się starać, działają, realizują napisany dla nich plan i powoli ich życie zmienia się na lepsze. A jeśli zobaczą efekty, dostają kolejnego pozytywnego kopa. Ja też. Widzę wtedy sens mojej pracy. Mam satysfakcję, że udało mi się pomóc. Oczywiście nie zawsze jest tak różowo, często zdarzają się wzloty i upadki, czasem wystarczy na trochę spuścić rodzinę z oczu i na nowo wpadają w stare nawyki.
Szkoda, że brakuje pieniędzy na stworzenie całościowej, kompleksowej opieki nad potrzebującymi wsparcia rodzinami. Bardzo przydałby się psycholog i terapeuta, wtedy byłoby mi łatwiej. Czasem potrzebuję się doradzić, sprawdzić, czy moje spostrzeżenia są słuszne i prawdziwe. Nie zawsze jest możliwe zweryfikowanie tego, co mówią podopieczni. Wiadomo, małe dziecko mówi prawdę, ale co w przypadku nastolatków, osób dorosłych? Nie przebywam z nimi cały dzień, więc trudno czasem obiektywnie ocenić sytuację. Dobrze, że mam wsparcie od pracowników tutejszego Ośrodka Pomocy Społecznej, którzy często służą rada i pomagają rozwikłać różne dylematy – kontynuuje asystentka rodziny.
Ta praca uzależnia, trzeba złapać dystans
Dość częsty kontakt z podopiecznymi może uzależnić. Uzależnić obie strony. Do wykonywania tego zawodu konieczny jest dystans. Tylko że trudno się go nauczyć. Asystent rodziny często bierze na siebie problemy swoich podopiecznych. W końcu otwierają się przed nim, opowiadają o swoich sprawach, często trudnych, intymnych. Niektórzy po raz pierwszy spotykają się z zainteresowaniem swoją osobą. Ktoś poświęca im czas, zależy mu na ich dobru, chce coś dla nich zrobić, doradza. Tworzy się więź emocjonalna, w której trudno obu stronom wyznaczyć granice.
– Na początku żyłam problemami swoich podopiecznych, a jest ich całkiem sporo, bo 15 rodzin. Każda z nich to kilku jej członków, każdy z jakimiś problemami do rozwiązania. Zabierałam je do domu, po nocach nie mogłam spać, myśląc jak im pomóc i czy potrafię. Czy mnie zaakceptują i czy sytuacja w rodzinie się poprawi. Czasami czułam bezsilność, czasem złość, często współczucie. Te emocje rzutowały na moje życie osobiste, zaczęły przesłaniać mój świat, miałam trudność z rozgraniczeniem życia zawodowego od prywatnego. Na szczęście nauczyłam się łapać dystans. Już wiem, że całego świata nie naprawię, wszystkich nie uratuję, zwłaszcza wbrew ich woli. Problem z uzależnieniem mają również niektórzy z moich podopiecznych. Cieszę się, kiedy dzwonią i opowiadają, co udało im się zrobić, informują o każdym kroku naprzód albo kiedy dzwonią z problemem i zapytaniem jak go rozwiązać. Z drugiej jednak strony jest to uzależnienie od mojej osoby, mojej opinii, komentarza czy rady. To sprawia satysfakcję, jednak nie o to chodzi. Po jakimś czasie rodziny muszą się usamodzielnić, same decydować i radzić sobie z problemami. Po to jesteśmy, aby pomóc rodzinie się ustabilizować i usamodzielnić. Nabrać dobrych nawyków. Nie powinno być tak, że kiedy asystent wycofuje się z życia rodziny, ona przestaje dobrze funkcjonować, wraca do starych nawyków i starych problemów.
Najbardziej mnie cieszy, kiedy rodzina po rocznej, dwuletniej, czy trzyletniej współpracy staje na nogi i przestaje mnie potrzebować. Odzywa się tylko towarzysko, z sympatii. Wtedy widzę sens mojej pracy – kończy moja rozmówczyni.
Asystenta rodziny można chyba nazwać aniołem stróżem rodziny. Albo ostatnią deską ratunku. Nie siedzi za biurkiem, przerzucając tonę papierów. Z człowiekiem potrzebującym pomocy spotyka się twarzą w twarz. Średnio dwa razy w tygodniu po trzy godziny, nie licząc kontaktu telefonicznego. Rozmawia, słucha. Pomaga w każdy możliwy dla siebie sposób. Trochę prowadzi za rękę, kiedy trzeba i na pewno pokazuje światełko w tunelu, w jakim zagubiła się rodzina. Jest po to, aby pomóc.