Ballycotton (irl. Baile Choitín) to nadmorska miejscowość wypoczynkowa w Irlandii, położona ok. 25 km na wschód od miasta Cork. Jest to dobrze znana wioska rybacka, która leży na skalistym półwyspie z widokiem na zatokę Ballycotton Bay i ma piaszczystą plażę, która rozciąga się na około 25 km na wschód do Knockadoon Head. Obecna wioska jest w rzeczywistości przeniesieniem starej wsi, która teraz całkowicie znajduje się pod wodą. Ballycotton jest również znana jako skupisko wielu znakomitych domów publicznych, w tym Blackbird z Ballycotton, Lynch's lub Inn przez Harbour, Schooner i McGraths.
Podoba mi się Irlandia, bo tam jeszcze nie jest atawizmem ogólnie okazywana grzeczność – okazywana sobie przez zupełnie nieznające się osoby. Podoba mi się także dbałość o drogi i znajdujące się w pobliżu nich zabytki, a jest tych zabytków mnogość… Nie są owe drogi szerokie i równe jak stół – wręcz przeciwnie: są kręte, wąskie i tak bardzo powygarbiane, że aż dziw, iż wypadki drogowe zdarzają się nieczęsto. Przydrożne drzewa, murki i płoty noszą ślady troskliwej ręki gospodarzy, są zadbane… a przecież nigdy nie dostrzegłem konserwatorów przy pracy. Znam kraje, gdzie jest akurat odwrotnie – robotników „jak mrówków”, a efekty i tak są mniej niż mizerne.
Podobają mi się irlandzkie urokliwe osiedla, różnorodne barwne skupiska domków, kojarzące się z Hiszpanią – kojarzące tym bardziej, że i tutaj natrafić można na podobne okazy flory. Ujmuje mnie serdeczna pamięć, jaką Irlandczycy otaczają swoich bohaterów, twórców, bajarzy – kilka dni temu widziałem pamiątkowy medal, wmurowany w Ballycotton, a dedykowany Tommy’emu Slineyowi – uwielbianemu przez dzieci bajarzowi, którego opowieści żywcem przypominają anegdoty księcia Radziwiłła Panie Kochanku.
Zapewne każdy kraj ma swoich bajarzy, zatem i Irlandia ma między innymi swojego Tomma Sliney’a. Zanim jednak opowiem o Tommie (bo mu się to bez wątpienia należy), przeczytajcie zdań kilkanaście o księciu Radziwille „Panie Kochanku” i tyleż samo zdań o baronie MÜNCHAUSENIE.
Księcia Karola Radziwiłła zwano „Panie Kochanku”, ponieważ takie było jego ulubione powiedzonko, którym zwracał się do swoich rozmówców, (i pewnie także dla odróżnienia go od Karola Stanisława Radziwiłła). Sławą cieszyły się jego ekscentryczne upodobania, noszące jednakże znamiona owej sarmackiej fantazji i pogardy dla bogactwa. Ale książę Radziwiłł nie tylko był skory do zabaw, figli, pełnych fantazji, które zawsze potrafił później wynagrodzić rozdając konie z rzędem, pasy bogate, pistolety, tabakiery i inne rozmaite bogactwa, tym którzy jego żartów doznali. Piastował także w ciągu swego życia wiele funkcji państwowych w Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Przy tym był zamiłowanym myśliwym, podróżnikiem i bajarzem niespotykanym. Ponoć w czasie polowania „Panie Kochanku" zapomniał kiedyś śrutu i kul, a że jadł wiśnie nabił pestkami strzelbę. Gdy pojawił się jeleń, strzelił do niego z owych pestek, ale zwierz uciekł. Rok później w tym samym lesie „Panie Kochanku" spotkał jelenia z dużymi gałęziami wiśni wyrastającymi mu z głowy. Inną jego opowieścią była historia oblężenia Saragossy, kiedy kula armatnia oderwała jego kasztance tylne nogi wraz z zadem, a ta ostatnim wysiłkiem wyskoczyła na wały twierdzy, gdzie książę Karol wysiekł był wszystkich wrogów. Ktokolwiek cokolwiek złego powie o Radziwille „Panie Kochanku” to i tak czuję do tego sarmaty sporo sympatii – bo może i nie był skarbnicą cnót, ale fantazję posiadał piekielną.
O Baronie Münchausenie wiemy, że latał na księżyc, że wyciągnął się za włosy z bagien, że strzelił jeleniowi pestką w głowę i od tego czasu zwierzęciu z poroża wyrasta wiśniowe drzewo. Co bardziej zainteresowani tematem wiedzą też pewnie, że siłował się z niedźwiedziem i trzymał go w żelaznym uścisku tak długo, aż miś padł z głodu. Wiadomo też powszechnie, że Baron Münchausen latał na armatniej kuli, a loty te uskuteczniał w Mołdawii. Podobno Münchausen, niemiecki baron służący w rosyjskim wojsku, jest postacią jak najbardziej historyczną. Wziął udział w kampaniach rosyjskich przeciwko Imperium Osmańskiemu, pod panowaniem którego znalazła się między innymi leżąca obecnie w pasie granicznym pomiędzy Mołdawią i Naddniestrzem twierdza Bender. W Naddniestrzu wierzą, że to właśnie podczas jednego z oblężeń benderskiej twierdzy przez carskie wojska, baron Münchausen wsiadł na armatnią kulę, którą wystrzelono w stronę fortyfikacji, z lotu ptaka sprawdził liczebność i rozstawienie tureckich sił kryjących się za murami, po czym przesiadł się na jedną z tureckich kul zmierzających w stronę rosyjskich żołnierzy. Wylądował spokojnie, a pozyskane o siłach wroga informacje przekazał rosyjskiemu dowództwu, dzięki czemu carskie wojska twierdzę zdobyły… Wprawdzie tutaj parę faktów się nie zgadza – baron Münchausen służył w rosyjskim wojsku do roku 1750, a ta benderska twierdza po raz pierwszy została odbita Turkom w roku 1770, ale nie szkodzi – w życiu barona mało rzeczy składa się w logiczną całość, więc Naddniestrze ma pełne prawo twierdzić, że Münchausen pomógł w zdobyciu twierdzy.
Po takim nieco przydługawym wstępie wróćmy do Irlandii, bowiem Tommy Sliney urodził się w 1922 roku, w Ballycotton. Jego matka sprzedawała ryby na molo, zaś kiedy Tommy dorósł, dostał od rodziny „na dobry początek dorosłego życia” osła z wózkiem. Tommy był znany nie tylko jako przystojny mężczyzna, a także jako ktoś wspomagający wioskę – a to mył ściany na procesję, a to oczyścił cmentarz w Cloyne. A dzieci kochały go tak, jak jego opowieści o goblinach, czarownicach i morskich potworach. Tommy Sliney zmarł w dniu 24 listopada 1988. Dostał ataku serca podczas pobierania ryb z koszyka. Pochowano go następnego dnia. Dzieci Ballycotton trzymały przy jego trumnie wartę, podczas gdy żałobny orszak opuszczał kościół. Został zabrany na cmentarz w Kilmahon i pochowany obok swojej matki.
Tommy często nosił kamizelki. Pewnego dnia opowiedział taką oto historię o jednej ze swoich kamizelek: „Pewnego wieczora wracałem do domu na moim na wózku zaprzężonym w osła. Kiedy mijałem posiadłość Smiddy, mój pies wyskoczył z wozu. Dostrzegł on ogromnego zająca w polu i pogonił za nim. Zając uciekał przed psem zygzakiem, ale miał straty w nadrabianiu odległości. W pewnym momencie uskoczył więc na lewo, aby uniknąć zderzenia z pługiem, który stał na środku pola. Ale biedny pies przeszkody nie dostrzegł i walnął w nią z impetem. Zginął na miejscu! Cóż, kochałem tego psa, przywiozłem go do domu, a z jego skóry zrobiłem piękną, leczącą dolegliwości kamizelkę – czułem się w niej tak, jakby mój pies wciąż był przy mnie. Kilka tygodni później wracałem tą samą drogą. Osioł zatrzymał się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie kilka dni temu pies zeskoczył z wozu. Spojrzałem na pole, a tam była taka sama sytuacja: na środku pola siedział zając. W tym momencie kamizelka zerwała się z moich pleców i pogoniła za zającem. Już nigdy nie zobaczyłem ani tego zająca, ani swojej kamizelki.”
Byłem w Ballycotton. Widziałem tam tablicę pamiątkową dedykowaną Tommy’emu, wmurowaną w sporej grubości mur oddzielający ląd od morza. Z sympatią pomyślałem o irlandzkim bajarzu i o fundatorach tablicy. I wciąż o nich myślę z sympatią. Snuciem przepięknych irlandzkich opowieści folkowych zajmuje się legendarny zespół The Dubliners, mający w swoim repertuarze setki wspaniałych utworów. Dzisiaj dołączam balladę o Molly Malone, przepięknie zaśpiewaną z „Dublinersami” przez Paddy’ego Reilly oraz z tym samym wykonaniu balladę folkową Pete’a St. Johna (The Fields Of Athenry). Ten drugi utwór przełożyłem na język polski – i dołączam przekład (będzie jak znalazł, jeśli ogarnie Was nieposkromiona chęć pośpiewania) – a da się pośpiewać… Śpiewały to Marta Obuchowska i Agata Konefał, dziarsko wpierane przez Staszka Młynarskiego, to wiem. KaJ