W opolskich domach dziecka jest tak, jak w innych publicznych placówkach, czyli są olbrzymie braki, dotkliwie odczuwalne szczególnie teraz. Począwszy od środków ochrony osobistej, po komputery, które w okresie izolacji i zdalnej nauki są dzieciom niezbędne.

Na to zapotrzebowanie odpowiedział Regionalny Ośrodek Polityki Społecznej w Opolu, przekazując na środki ochrony osobistej w ramach wsparcia rodziny i pieczy zastępczej 2,8 mln zł.

– To są fundusze na dwa obszary, jeden m.in. na wsparcie domów dziecka, ale za chwilę będziemy też wspierać DPS, na co uzyskaliśmy zgodę, bo do niedawna z tego funduszu nie można było wspierać instytucji – mówi Agnieszka Gabruk, zastępca dyrektora Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej.

ROPS poczynił pierwsze działania, żeby sprzęt konieczny do zdalnej nauki trafił m.in. do domów dziecka.

– Zdalny korepetytor, komputery do domów dziecka i rodzinnych domów dziecka, wszystko to, co jest konieczne do zdalnej nauki – wylicza Agnieszka Gabruk. – Zależy nam też na wsparciu psychologicznym dla wychowawców i wychowanków, a zaledwie w połowie placówek jest psycholog, który teraz jest bardzo potrzebny.

Dzieci z domów dziecka nie wychodzą teraz na zewnątrz placówek. Istnieje też zakaz odwiedzin, z obawy, by ktoś nie wniósł wirusa. Siedzą teraz i często nie mogą się uczyć, bo w niektórych placówkach jeden komputer lub laptop przypada na kilkanaścioro dzieci!

Istnieje jednak także inny problem. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej wystosowało do placówek informacje, że przyjęcia w domach dziecka mają się odbywać na dotychczasowych zasadach. Niestety, nikt robi testów dzieciakom, które tam wchodzą. Nie ma ich dla personelu medycznego w szpitalach, to dlaczego nagle miałyby się znaleźć dla wychowanków domów dziecka?

Podobnie jest w ośrodkach socjoterapeutycznych oraz  schroniskach młodzieżowych, gdzie się trafia z nakazu sądowego. Nikt nie robi tam testów nowo przybyłym dzieciom, a jedynie poddaje je się wewnętrznej, 14-dniowej kwarantannie w odosobnionych pomieszczeniach placówek.

O tym, jaka jest rzeczywista sytuacja w opolskich domach dziecka, raczej trudno się dowiedzieć od osób nimi kierujących. To tworzenie niepotrzebnego, a przede wszystkim mało wiarygodnego kamuflażu.

Np. na pytanie Opowiecie.info, jak dzieci znoszą sytuację epidemii, kiedy są zupełnie pozbawione kontaktów zewnętrznych, w jednej z placówek usłyszeliśmy, że izolację znoszą dobrze, a popołudniami słuchają muzyki i… czytają książki. Takiej sytuacji życzyłaby sobie niejedna rodzina, tyle, że jest ona nieprawdziwa.

Każde dziecko źle znosi izolację, trudno też je dziś oderwać od smartfona i skłonić do czytania książek. A już zupełnie nieprawdopodobne jest to w przypadku dzieci „po przejściach”, które doświadczyły różnych, skrajnych traum, których nie zaoszczędzili im rodzice.

W tej samej placówce podobno nie było też problemów z komputerami dla wychowanków do zdalnej nauki, ale jak ustaliliśmy nieoficjalnie, komputery wypożyczyła im miejscowa szkoła. Takie lukrowane opowieści nie służą ani wychowankom, ani nie rozwiązują problemów domu dziecka.

Natomiast w Domu Dziecka przy Powstańców Śląskich w Opolu nikt nie ukrywa rzeczywistości. Tablety dzieciom pożyczyła szkoła. Maseczki, płyny dezynfekujące przywiozła i pod drzwiami zostawiła organizacja pozarządowa, a rękawiczki jednorazowe dostali od gminy. Jednak środków ochrony osobistej nigdy za dużo.

– W tej trudnej sytuacji, którą nie najlepiej znoszą nasze dzieci, wielką rolę odgrywają wychowawcy, którzy mogliby pójść na zwolnienie, a jednak pracują – podkreśla Magdalena Gil-Nowak, dyrektor placówki.

Do tego Domu Dziecka wróciły na święta dzieci skierowane do młodzieżowych ośrodków socjoterapeutycznych i młodzieżowych ośrodków wychowawczych. Czyli wróciły do siebie, jak do swoich domów.

Niestety, testów nikt im nie robił, więc nie wiadomo, czy któreś z nich jest na przykład nosicielem koronawirusa.

Jolanta Jasińska-Mrukot

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.