Przemysław Czarnek, szef MEN, podczas czwartkowej konferencji na Politechnice Opolskiej powiedział nieprawdę, albo dokonał manipulacji, mówiąc, że Niemcy nie finansują Polakom w RFN nauki języka polskiego jako ojczystego. Najwidoczniej szef MEN zapomina, że na Opolszczyźnie znajomość faktów w tej sprawie jest większa niż w reszcie kraju i wciskanie mieszkańcom Opolszczyzny czegoś takiego jest zwyczajnie niepoważne.
– Sprawa jest jasna, rząd niemiecki na pewno nie przekazał żadnych pieniędzy na naukę polskiego w Niemczech, tak, jak nie przekazał na matematykę, geografię czy inne przedmioty, bo to nie jest w kompetencjach rządu federalnego – podkreśla Joanna Hassa, rzecznik prasowy Towarzystwa Społeczno Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim w rozmowie z Opowiecie.info. – Nauka języka polskiego jest w kompetencjach każdego landu. To landy decydują, jak wygląda nauka i jak ją finansują.
Tu trzeba podkreślić, że landy (czyli kraje związkowe w RFN) przeznaczają łącznie w ciągu roku około 200 mln euro na naukę języka polskiego jako ojczystego, czyli około miliarda złotych.
– Takim dobrym przykładem jest Nadrenia Północna-Westfalia, to przodujący land, jeśli chodzi o naukę języka polskiego. Tam aktualnie uczy się go pięć tysięcy osób – podkreśla Joanna Hassa. – Oni się szczycą tym, że liczba uczęszczających na naukę języka polskiego wzrosła w ostatnich latach. Wiem, że to nieprawda, co mówi pan minister Czarnek. Wiemy, że landy przekazują pieniądze na naukę języka polskiego, a w jakim wymiarze to się odbywa, to już zależy od landu.
Joanna Hassa twierdzi, że liczba rodziców chcących posyłać dzieci na naukę języka polskiego stale w Niemczech rośnie. – Jest zapotrzebowanie, bo każdy świadomy rodzic będzie dążyć do tego, żeby przekazać język polski, chce, żeby dziecko znało więcej języków niż jeden – tłumaczy rzecznik TSKN. – Trudno mówić o skali nauki języka polskiego, bo to organizacje polonijne w RFN mają wiedzę o liczbie dzieci chcących się uczyć polskiego. To z organizacjami polonijnymi powinno się o tym rozmawiać, a nie prowadzić grę polityczną kosztem dzieci w Polsce.
Problemem mogą być sprawy organizacyjne, to znaczy brak informacji na temat nauki języka i trudność w zebraniu odpowiednich grup. Ale nigdy z powodu braku chęci i pieniędzy na ten cel na poziomie landów.
Koszt tej prowadzonej gry politycznej jest ogromny, bo poprawka sejmowa, autorstwa posła Janusza Kowalskiego, odbiera pieniądze wielu opolskim szkołom, w których uczono języka niemieckiego, jako języka mniejszości. To także jawna, niezgodna z konstytucją dyskryminacja mniejszości niemieckiej, bo tylko ona została pozbawiona dofinansowania. W tej sprawie u Rzecznika Praw Obywatelskich interweniowali liderzy Mniejszości Niemieckiej, poseł Ryszard Galla, przewodniczący zarządu Związku Niemieckich Stowarzyszeń w Polsce Bernard Gaida i Rafał Bartek, przewodniczący TSKN.
Jednak dla polityków PiS to nie ma znaczenia, nadal próbują Polakom mącić w głowach, przekazując informacje mijające się z prawdą. W Opolu minister Czarnek powiedział:
„Obcięcie godzin od 1 września jest decyzja ustawodawcy, nie moją. Od początku wydaje mi się przesadą finansowanie nauki języka niemieckiego, jako ojczystego, ale nie robilibyśmy tego ciecia, gdyby Niemcy choćby w części zachowywali się tak, jak Polacy w stosunku do mniejszości niemieckiej. Jestem przekonany, ze ostatecznie te informacje dotrą do ambasadora Republiki Federalnej Niemiec i do władz niemieckich. Myślę, ze stać państwo niemieckie na to, żeby z budżetu niemieckiego wydobyć 9 milionów euro i przekazać w Niemczech Polakom (na naukę polskiego jako języka ojczystego – aut.) Myślę, że tak minimalny gest jest w zasięgu Niemców i na to liczymy. Rozmowy są prowadzone cały czas (cytat za TVP3 Opole).
Minister Czarnek nie może nie wiedzieć, że szkolnictwem w RFN nie zajmuje się rząd federalny w Berlinie, ale kraje związkowe i to one finansują naukę języka polskiego dla Polaków w Niemczech. I ile na to przeznaczają.
Dużo wcześniej Beniamin Godyla, opolski senator Koalicji Obywatelskiej, wraz z senatorem Markiem Borowskim, na polecenie marszałka senatu Tomasza Grodzkiego pojechali do Niemiec, żeby sprawdzić, jak uczy się tam języka polskiego.
– Odwiedziliśmy szkoły, byliśmy w landtagu, czyli parlamencie krajowym Nadrenii-Palatynatu, mają na to pieniądze, ale to dzieje się na konkretne zapotrzebowanie – mówił Opowiecie.info senator Godyla. – Jak ktoś chce się uczyć języka polskiego, to zawsze znajdzie miejsce, gdzie mógłby się go uczyć. Można się uczyć w szkole, jest to polityka odgórna, jako nauka języka kraju pochodzenia. A na to przekazują pieniądze landy.
Senator dodaje, że przy wielu kościołach także można uczyć się języka polskiego, uczą go też organizacje pozarządowe. Oczywiście, że zawsze jest tak, że można zrobić coś jeszcze lepiej, ale argument, że Niemcy nie dają pieniędzy na naukę polskiego w Niemczech, który posłużył posłom PiS za uzasadnienie obcięcia funduszy na naukę niemieckiego w Polsce, jest zmyślony.
Podczas pobytu w Niemczech senatorowie Godyla i Borowski dużo czasu poświęcili na obserwację, jak wygląda nauka polskiego w Duesseldorfie, w Nadrenii Północnej-Westfalii.
– Dzieci uczą się nie tylko języka polskiego, ale też naszej kultury i historii – podkreśla senator Godyla. – W Duesseldorfie byliśmy jesienią, przed 11 listopada, wtedy dzieci na lekcjach polskiego przygotowywały przedstawienie na temat uzyskania niepodległości przez Polskę.
W kwietniu Beniamin Godyla i Marek Borowski mają zaplanowane spotkania w Dreźnie i Berlinie.
– W grupie bilateralnej ze strony Niemiec są członkowie z każdego landu, więc będziemy rozmawiać na temat nauki języka – tłumaczy senator Godyla. – Szefem grupy bilateralnej ze strony Niemiec jest premier Saksonii, jednym jej z członków jest premier Brandenburgii, są także burmistrzowie miast. Łącznie trzydzieści osób, z polskiej strony trzynastu senatorów. Oni są otwarci na wszelkie sugestie, więc będziemy rozmawiać o wymianie młodzieży i nauce języka. Prawda jest też taka, że niewiele osób chce się uczyć polskiego, tak nam to przedstawiono. I z mojego rozeznania wynika, że tak właśnie jest. Jeżeli u nas jacyś politycy mówią inaczej, to wynika to ze złej woli, niechęci rozumienia faktów, albo jednostkowych przypadków niepotwierdzających stanu istniejącego.