[ΕΛΕΟΣ – z j. greckiego: „LITOŚCI”]
Historia kołem się toczy i właściwie wszystko, co się dzieje na świecie w przestrzeni polityczno-społecznej, włącznie z dziejami Małego i Wielkiego Opola, już kiedyś było. Jeśli coś nas zdumiewa, to albo coś analogicznego umknęło nam na lekcjach historii, albo podręczniki te były selektywnie lub stronniczo napisane, albo mamy do czynienia z nową odmianą starego zjawiska. Ewentualnie poraża nas nie tyle sama natura, co skala zjawiska i to, że dotknęło ono nas. Właśnie nas.
ŻYJEMY W PUŁAPCE TRYGONOMETRII
Ludzie często decydują się zrezygnować z czegoś, co się nie sprawdziło. Wracają wtedy do dawnych standardów. Z czasem jednak sentyment okazuje się zwodniczy, stare metody nieskuteczne, poprzedni sojusznicy zdradliwi. Wtedy ścieżka ludzkich wyborów już nie jest kołem, tylko sinusoidą. Tak właśnie wygląda np. balansowanie między naprzemiennym wybieraniem lewicy a prawicy, przy czym u nas ani lewica nie jest lewicowa, ani prawica prawicowa. Dzisiejsi Grecy też tego doświadczają, a najboleśniej odczuli totalną zmianę postawy obecnego premiera tuż po wyborach. Ta huśtawka tylko wymęcza elektorat. Podobnie jak balansowanie między wycieńczającą pracą a rozleniwiającym bezrobociem albo naprzemiennymi atakami na lodówkę i na własne ciało zawiezione w przypływie wyrzutów sumienia na siłownię. Wydaje się nam, że nieuchwytny złoty środek jest gdzieś pomiędzy ekstremami krzywej naszych wyborów – a może on jest właśnie poza nią?
Istnieje jednak w historii pewna szansa dla nas. Być może zamiast miotania się na sinusoidzie uda się nam zatoczyć koło, wrócić do dawnych rozwiązań i już przy nich pozostać. Niezbędne będą jednak dogłębne przemyślenia i gotowość na zmiany obejmujące cały styl życia – rezygnacja ze złudnej wygody rutyny – a także duża doza jednomyślności wśród nas.
W starożytnych Atenach, kiedy realne decyzje należały do Zgromadzenia Ludowego, czyli ogółu obywateli powyżej 20 roku życia (kobiety nie, cudzoziemcy pod warunkiem uzyskania obywatelstwa dzięki szczególnym zasługom), wykształciła się ciekawa forma wymierzania sprawiedliwości: ostracyzm. Dzisiejsze rozumienie tego słowa jest zupełnie inne niż wtedy, a moim zadaniem jest sprowadzenie tych dwóch znaczeń do wspólnego mianownika i oszacowanie, czy powrót do niego miałby dla nas praktyczny sens.
OSTRE BRZEGI STŁUCZONEGO CZEREPU
Ateński ostracyzm nazwę zawdzięcza ostrakonom, skorupom naczyń, na których pisano imiona nielubianych współobywateli. Pergamin był wtedy droższy niż resztki potłuczonych mis. Ostracyzm był tajnym i większościowym głosowaniem obywateli nad wygnaniem z miasta na 10 lat członka społeczności podejrzewanego o dążenie do tyranii. Można było skazać na banicję najwyżej jedną osobę rocznie o największej liczbie skorup, pod warunkiem kworum 6 tys. Wielokrotnie na wiosnę okazywało się, że jednak nie ma zgłoszeń, albo że przeciwko danej osobie padł raptem jeden głos – i stąd w całym piątym stuleciu p.n.e. znanych jest nam zaledwie 15 przypadków ostracyzmu. W sumie znaleziono kilkanaście tysięcy skorup, a na nich 64 różne imiona. Oprócz imienia obywatela lub przywódcy, który miał się pożegnać z Atenami, można było dopisywać krótkie wyjaśnienia. I tak, znajdowano takie inskrypcje jak: Kalliksenes – zdrajca, Archen – miłośnik cudzoziemców, Agasias – osioł lub Megacles – cudzołożnik.
Wygnany nie tracił przy tym ani majątku, ani praw obywatelskich. Miał po prostu 10 dni na spakowanie się. Jeśliby wrócił przed upływem 10 lat, spotkałby się z karą śmierci. Potem mógł wrócić bez żadnych konsekwencji i wieść normalne życie, odbudowując swój autorytet bez przeszkód. Czasem nawet się to udawało, jak w przypadku Kimona, szlachetnego zwolennika upiększania Aten i sadzenia drzew, który po spełnionej banicji wypracował sobie w Atenach status dowódcy niemałej floty i zginął na polu walki za swoją polis.
W wymiarze sprawiedliwości nie ma rozwiązań idealnych, tak więc przy procedurze ostracyzmu dochodziło do sytuacji absurdalnych. Są doniesienia, że istnieli skrybowie pomagający niepiśmiennym wypełnić ceramiczną „kartę referendalną”, wręcz handlowali gotowcami. Ale widocznie nie każdego niepiśmiennego zdołali obsłużyć, tak więc pewnego razu jeden analfabeta poprosił Arystydesa Sprawiedliwego o wpisanie imienia „Arystydes” na ostrakonie. Ten spytał, czy ów Arystydes wyrządził mu kiedykolwiek jakąś krzywdę. Głosujący przyznał, że nawet go nie zna, ale irytuje go ciągłe nazywanie go sprawiedliwym. Arystydes w uprzejmości swej napisał swoje imię na skorupie, wręczył ją głosującemu, a w 10 dni później już był na okręcie ku wyspie Eginie (to ta słynąca z przepysznych fistaszków). Jego polityczny adwersarz, Temistokles, dopiął zatem swego za pomocą dość taniego czarnego PR-u, który zresztą stosował wobec wielu. Jednakże kiedy pojawiło się zagrożenie z zewnątrz, zawezwał „niewygodnego” w czasach pokoju Arystydesa do powrotu i miał on walczyć przeciwko Persom za te Ateny, które go wyrzuciły. Co zresztą uczynił. Arystydes Sprawiedliwy zmarł jako ubogi człowiek, bo był przeciwnikiem gromadzenia łupów wojennych przez przywódców i wolał rozdawać je Ateńczykom.
Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. W studni pod Akropolem archeolodzy znaleźli ukrytych 190 skorup z imieniem Temistoklesa spisanych 14 charakterami pisma, zapewne z zamiarem dystrybucji. Sam Temistokles także uległ ostracyzmowi z rąk kolejnego przeciwnika, a ten z kolei wkrótce też podzielił jego los. Utworzył się więc imponujący łańcuch złej woli, coraz mocniej dominowała walka polityczna. Zamiast chronienia Aten przed osłabieniem w obliczu zewnętrznego wroga – bo taka była idea ostracyzmu – wręcz to miasto świadomie osłabiano.
Sumienni uczniowie skojarzą, że Perykles to taki pan, który ‘miał gadane’. Z różnych źródeł wynika, że był zdecydowanie mniej szlachetny niż przedstawiały go przerabiane w mojej szkole podręczniki. Jego zagorzały przeciwnik, Tukidydes, oskarżył go przed Zgromadzeniem Ludowym o rozrzutność we wznoszeniu niekoniecznie potrzebnych budowli za publiczne środki mające jasno określone przeznaczenie – obronność. Perykles odpowiedział, że w takim razie sam pokryje koszty budowy, pod warunkiem że odtąd budowle będą należeć do niego, a nie do Aten. Tłum oszalał z zachwytu nad jego ‘szlachetnością’, zapominając, że jego po prostu stać było na taki gest i być może miał to nawet wkalkulowane w ryzyko przedsięwzięcia. W rezultacie to Tukidydes został wygnany. Kiedy spytano go, kto był lepszym wojownikiem – on czy Perykles, odrzekł, że Perykles – bo nawet kiedy przegrywał, umiał wmówić społeczności, że wygrywa.
Przyszedł rok, w którym miarka się przebrała. Niejaki Hyperbolos postanowił się pozbyć metodą ostracyzmu dwóch przeciwników naraz, a ci – mimo że byli skłóceni między sobą – zjednoczyli się i doprowadzili do wypędzenia jego. Żeby było ciekawiej, imię nieszczęśnika przypomina greckie słowo „przesada”. Ten rozwój wydarzeń dał ludziom do myślenia: ostracyzm stał się sztuką dla sztuki. Był to już ostatni przypadek, kiedy obywatele postanowili z niego skorzystać. Nie chcieli być dłużej manipulowani, a skoro nie byli w stanie odfiltrować czarnego PR-u od prawdy, postanowili przestać korzystać z demokratycznego narzędzia.
Ostateczne odejście od tej formy wymierzania sprawiedliwości na rzecz sądu oraz tzw. atimii (pozbawiania praw obywatelskich) nastąpiło jednak z innych przyczyn: głównym zagrożeniem dla demokracji stała się oligarchia gotowa zawrzeć pakt z wrogiem zewnętrznym, zatem decydowanie o odejściu najwyżej jednej osoby na rok musiało ustąpić bardziej masowym, radykalnym i
niezwłocznym rozwiązaniom.
Do najmocniejszych walorów antycznego ostracyzmu badacze zaliczają to, że była to forma rozproszonego wykonywania władzy przez naród, w dodatku miała charakter bardziej prewencyjny niż penitencjarny. Jest możliwe, że wielu przeciwników politycznych ostracyzm uratował przed bardziej radykalnymi formami kary, nawet przed linczem, a tym, którzy faktycznie zawinili, dawał szansę na resocjalizację. Tajność, względna powszechność, pełna obsługa organizacyjna i brak konieczności formułowania oskarżenia powodowały, że był to środek przystępny dla obywateli. Kilkumiesięczny okres od obwieszczenia ostracyzmu do głosowania służył jako czas na przemyślenia i swoistą kampanię, która zastępowała nieistniejące w tej procedurze prawo do obrony. Przez te
miesiące najmniejszy obywatel czuł siłę swego stłuczonego talerza wobec najpotężniejszego polityka. Zauważyłam też, że wielu przodków sławnych ludzi było banitami – być może był to faktycznie bodziec do pracy nad sobą i do wpojenia potomstwu, co jest właściwe, a co nie.
NIEISTNIEJĄCY TEKST NA NIEISTNIEJĄCEJ SKORUPIE
Dzisiejszy ostracyzm, według Słownika Języka Polskiego, to „wykluczenie z towarzystwa lub środowiska osoby, która mu się naraziła; też: atmosfera niechęci lub wrogości otaczająca taką osobę”. Zgodnie z definicją psychologa społecznego, Kiplinga Williamsa, to dowolne działanie lub działania osoby lub grupy pod kątem wykluczenia innej osoby lub grupy. Najczęściej spotykaną
formą jest odmowa podejmowania komunikacji z odrzucaną osobą lub grupą, czyli ignorowanie. Funkcjonują też takie określenia jak ‘bojkot towarzyski’ albo ‘wyalienowanie’. Jest to skuteczne, a jednocześnie zupełnie niezależne od formalnych ram postępowania, a więc nieobarczone ryzykiem spenalizowania.
Odkąd powszechny stał się Internet, a zwłaszcza odkąd wiele aspektów życia społecznego wręcz żywcem przeniosło się z rzeczywistości realnej do wirtualnej, ostracyzm stał się jeszcze łatwiej osiągalny i jeszcze trudniejszy do jednoznacznego wskazania. Powstał nawet termin „cyberostracyzm”, w którym wiodącą techniką jest nieodpowiadanie na e-maile od danej osoby. Fakt, że system poczty elektronicznej wciąż jest dość zawodny, niejako zdejmuje część odpowiedzialności z ignorującego. Może on stwierdzić, że nie odpowiedział na wiadomość, bo nie doszła, trafiła do spamu, palec się omsknął na myszce, bateria się rozładowała, kawa się na laptop rozlała, stacja trafo eksplodowała, itp., itd., itp.
Jak widać, obecne pojęcie ostracyzmu jest zaledwie cieniem dawnego znaczenia i niewiele ma z nim wspólnego. Jest całkowicie niezinstytucjonalizowane, nie ma żadnej mocy prawnej, dzieje się z ukrycia. Siła rażenia nie musi być jednak wcale mniejsza, wszakże żyjemy w społeczeństwie informacyjnym.
Niestety, jak wiele innych zjawisk społecznych, ostracyzm obrócił się jeszcze mocniej przeciwko ludziom prawym niż antyczna procedura o tej samej nazwie. Zacznijmy od tego, że ogólna kondycja etyczna naszego społeczeństwa jest mizerna, krzywdzenie ludzi przychodzi nam jakoś niespecjalnie trudno. Przysposabiają nas do agresji i przyzwolenia na nią już w szkole i w grupie rówieśniczej, a życie zawodowe jest przeżarte robakiem mobbingu wyjątkowo rzadko znajdującego satysfakcjonujący ofiarę finał w sądzie. Dziesięciolecia równania w dół, zachęt do kolaboracji z niewłaściwymi podmiotami, życia w konspiracji, fałszywych postaw i tłumienia gniewu nie zostały bez efektu w naszym społeczeństwie: nader często więc uciekamy się do ostracyzmu i nader często upatrujemy sobie ofiary wśród ludzi „za dobrych”, „za szlachetnych”, „za sprawiedliwych”. Nie tylko zresztą w Polsce: wspomniany psycholog Williams zaznacza, że z badań o amerykańskich sygnalistach wynika, że 100% z nich doświadczyło ostracyzmu. Sygnalistą jest osoba, która dla dobra swojej społeczności (nie mylić więc z kapusiem) informuje osoby decyzyjne i/lub opinię publiczną o zauważonych w tej społeczności nieprawidłowościach, nie oczekując z tego tytułu korzyści.
O ile przed wyborami lub referendami jest tendencja, żeby się chwilę zastanowić, o tyle charakter ostracyzmu jako odtrącania ludzi i unikania kontaktu z nimi zezwala i na bezrefleksyjność, i na odwlekanie ostatecznej decyzji (a więc życie w impasie i niezdefiniowanym stosunku wobec tej osoby), i na podejmowanie decyzji pochopnie. Z reguły odtrącenie postrzega się jako coś bezbolesnego, w odróżnieniu od uderzenia kogoś w twarz – bo to nie jest akcja, tylko stan, poza tym nie ma on wymiaru fizycznego i nie zostawia widocznych blizn. Niemniej jednak, blizna zostaje, i to głęboka, w psychice takiego odtrącanego, który akurat jest niewinny lub nieświadomy swej winy.
CZY JEST DO CZEGO WRACAĆ?!
Czytelnik zastanawia się pewnie, po co prezentuję dwie twarze ostracyzmu, obydwie obarczone tak wieloma wadami i zagrożeniami. Otóż, jak wspomniałam na początku, historia lubi zabierać nas do punktu wyjścia i od nas – naprawdę, tylko i wyłącznie od Pani i od Pana – będzie zależeć, czy znów odbijemy się od jednego ekstremum, żeby poszybować sinusoidalnie ku przeciwległemu, czy wyrwiemy się z orbity i poszybujemy w nieznane, obijając się o metody niezgodne z prawem boskim i ludzkim, czy może łagodnie zatoczymy koło i wrócimy (niczym z etycznej banicji) w miejsce, w którym rdzewieje nieużywane lub źle używane narzędzie i uzdatnimy je paroma puknięciami młotka.
Jestem za tym trzecim rozwiązaniem. Uważam też, że w momencie gdy budzi się społeczeństwo obywatelskie, rośnie świadomość rachunku zysków i strat za naszą inercję i złe wybory, a także widzimy, jak bardzo obowiązujący model prawa oddalił się od naszych oczekiwań i że to raczej nie jest proces naturalny – mamy możliwość wdrożyć sanację i przystąpić potem do pracy u podstaw.
Niestety, system prawa, który został wdrożony po odejściu od ostracyzmu klasycznego, nie sprawdził się. W złych rękach może się stać straszliwą bronią przeciwko całym narodom. Legislacja może zostać w dziecinnie prosty sposób zepsuta na etapie tworzenia, przy każdej nowelizacji, przy interpretacji, przy stosowaniu, a nawet przy grożeniu, że się ją zastosuje wobec całkiem niewinnych
osób i grup i przy obiecywaniu, że się jej nie zastosuje wobec ewidentnie winnych!
RELATYWIZM W NAS I WOKÓŁ NAS
W dobie niepewności o przyszłość Konstytucji – a obawy te napływają zarówno z lewa, jak i z prawa, także ze strony Rzecznika Praw Obywatelskich – musimy, po prostu musimy wypracować alternatywny system radzenia sobie z niegodziwością ludzi (obojętnie, czy u władz, czy u sąsiadów), którzy będąc słabszymi od nas, urośli w siłę dzięki totalnej fikcyjności wszelkich znanych nam systemów nagradzania i karania. Kto inny pracuje, kto inny zarabia. Kto inny roztrąca ludzi na pasach, kto inny płaci mandat. Kto inny dba o swoje zdrowie, kto inny przekroczy 67 rok życia. Kto inny szanuje swoją cielesność, kto inny założy szczęśliwą rodzinę. Kto inny ładnie tańczy, kto inny wygra konkurs taneczny. I tak w nieskończoność. Całe nasze życie stało się ogromną fikcją, w której nie sposób funkcjonować. Musimy więc się zabezpieczyć już teraz, póki kolos na glinianych nogach jeszcze się nie rozleciał i nas nie przygniótł.
W ramach diagnozy, przyjrzyjmy się, czym zaskarbiono sobie (w sposób mniej lub bardziej zasłużony) sympatię polskich wyborców. Żeby było jasne, uwypuklam tu obietnice, bez oceny zamiarów ich spełnienia. Celem jest pokazanie, co wykryli w społeczeństwie specjaliści organizujący kampanie wyborcze. Laury zgarniały te ugrupowania, które były autentycznymi lub (częściej, niestety) pozorowanymi organizacjami oddolnymi, obywatelskimi, na wpół nieformalnymi, które wyraziły wolę zwrócenia obywatelom okruchu wolności i możliwości decydowania o sobie. Jedną partię wywindowała na szczyty obietnica odnowy moralnej, dbałości o interes Polski, powrotu do sprawdzonych wartości, do naszego chrześcijańskiego dziedzictwa, do wyciszenia nadmiernych, nierealnych oczekiwań i wycofania się ze szkodliwych antyetycznych ekscesów. Bezpośrednia jej opozycja z kolei zdobywa poparcie dzięki podkreślaniu obaw, że Konstytucja zostanie okrojona z praw obywatelskich, ze zrównoważonego rozwoju, z dbałości o ostatni skarbiec Polaków – przyrodę oraz że system będzie jeszcze bardziej niesprawiedliwy niż dotychczas. Silnym magnesem innego stronnictwa była obietnica uwolnienia przedsiębiorczości i totalne zawierzenie w rozsądek obywatela nawet przy najbardziej kontrowersyjnych decyzjach. Niby na przeciwległym biegunie, a jednak jakże zbliżona moralnie okazuje się oferta lewicy ”z ludzką twarzą”, z dopracowanym do perfekcji programem miejskim zwracającym ludziom zdrowie i upragnioną swobodę przemieszczania się, bez której przecież nie jest możliwa do wyobrażenia jakakolwiek inna swoboda, a także z gotowością do dialogu ponad podziałami i do aktywności także poza okresem kampanii. Przez całość oferty wymienionych ugrupowań coraz przenikliwiej przedostaje się też głos polityków ostrzegający przed globalizacją, spiskiem elit i bezbronnością obywatela wobec neokolonializmu.
Pomijając to, że bliżej nieokreślona liczba wyborców tradycyjnie zagłosowała na tych, którzy obiecali im „dać” albo zwyczajnie „nie zabrać”, widzimy po programach, że w większej mierze niż dotychczas oferta musi być sformułowana jako upodmiotowienie obywatela. Inna sprawa, że programy te wciąż przewidują absolutny brak odpowiedzialności przedstawicieli tych ugrupowań za niespełnienie własnych obietnic, wręcz za działanie im wbrew.
ICH WŁASNĄ BRONIĄ
W narodzie rośnie głód praworządności, jest już większy i bardziej uświadomiony niż kiedykolwiek, tylko że jednocześnie istnieje apatia i bierność. I właśnie te aktywne żądania i ten pasywny bezwład, wbrew pozorom, można bardzo skutecznie pogodzić i przekuć w oręż, który może wyglądać niewinnie i infantylnie, a jednak przed którym uklęknie każde zło tego świata.
Tym orężem jest właśnie ostracyzm. Nie w klasycznym znaczeniu, bo nie możemy formalnie wysłać nikogo na banicję. Możemy jednak zastosować ostracyzm w znaczeniu współczesnym, pod warunkiem że będzie właściwie skierowany, nienagannie skoordynowany, spójny, konsekwentny i okupiony właściwą miarą osobistego poświęcenia. Cóż lepiej skanalizuje inercję jak ten trend, polegający nie tyle na dobrych działaniach, co na powstrzymywaniu się od działań złych? Od dawania przyzwolenia na przemoc, na nieuczciwość, na łajdactwo, na bylejakość?
Nauczmy się mówić „nie”. Stańmy przed lustrem, pomyślmy o jakimś okrutnym satrapie i powiedzmy to. Za pierwszym razem zabrzmi zardzewiale i piskliwie, ale nie zrażajmy się – praktyka czyni mistrza. Stańmy się podmiotami ostracyzmu, mimo że teraz jesteśmy jego przedmiotami: starczy, że wychylimy się z jakąś pozytywną cechą, a już nienawiść otoczenia gwarantowana. Szwagier, koleżanka od skakanki, kosmetyczka – to ich cierpkie słowa ranią gorzej niż najcięższy topór ludzi Systemu. Zważmy na to, że podstawą programową szkół nie jest ani równanie różniczkowe, ani równanie całkowe, tylko równanie w dół. Z tym że nie ma niewinnych: od czasu do czasu sami nakręcamy tę spiralę niechęci wobec ludzi lepszych w czymś od nas. Bo takie są trendy, bo tak zostaliśmy zaprogramowani, bo nie stać nas na działanie skuteczniejsze niż zrzucanie krzywdy na tych, którzy ją udźwigną, bo z racji miłości do nas będą musieli. Bo tak działa bomba atomowa rujnująca ludzką godność, a my mamy tej świadomości mniej niż tejże bomby konstruktorzy.
Nikt nie żyje w próżni. Ani niesłowni politycy, ani skorumpowani samorządowcy, ani wredni współpracownicy, ani perfidni sąsiedzi. To, że każdy z nich istnieje dzięki posiadanym pieniądzom czy stanowiskom, jest fikcją. Choćby sami w to wierzyli, że jedyne, czego potrzebują, to pełny brzuch, koktajl na jachcie i materac nabity banknotami, nie jest to zgodne z prawdą. Jako istoty społeczne, każdy z nich istnieje dzięki bliskości drugiej osoby, dzięki uznaniu, jakie otrzymują od znajomych, dzięki podziwowi, jaki wzbudzają w obcych. Dla nich nie ma wręcz znaczenia, na ile prawdziwe są owa bliskość, uznanie i podziw. Umieją żyć kłamstwem, o ile są w stanie zmusić samych siebie do tego, żeby w nie uwierzyć, a otoczenie ich w tym wspiera. Pozbawiani szacunku i jego złudzenia, cierpią tak samo jak my, nawet jeśli tego nie pokazują.
Czy naprawdę Państwo myślą, że oni wszyscy robiliby to, co robią, gdyby zostali nagle całkiem sami? Co by dały pieniądze gościowi od ustawiania przetargów, skoro nie byłby w stanie kupić za nie akceptacji? Gdyby każdy szewc, przyjmując jego chłodny bilon, odwzajemniał się równie chłodnym spojrzeniem i bez słowa wręczał mu naprawione buty, spluwając przez lewe ramię? Czy nielegalne wyścigi na ulicach Opola odbywałyby się, gdyby wszystkie bez wyjątku dziewczyny konsekwentnie odwracały się od tych delikwentów z należnym niesmakiem? Co zrobiłby złodziej, gdyby wrócił do domu w nocy z łupem i zastał puste łóżko żony i łóżeczko dziecka, a na stole kartkę i obrączkę? Gdyby filmik o wsadzaniu nauczycielowi kosza na głowę miał zerową oglądalność, co by ze sobą począł sadysta, który go nakręcił? A gdyby mieszkańcy dzielnicy, którzy masowo protestowali przeciwko budowie hipermarketu, ani razu nie poszli do niego na zakupy i gdyby wszyscy Opolanie solidarnie postąpili tak samo – czy aby na pewno tuż obok niego powstałby kolejny market? Parkujesz wyłącznie na przejściach dla pieszych? W porządku, umrzesz bezpotomnie. Pan Szef szuka sekretarki, która ma mu pomóc okłamywać Klientów? Niedoczekanie, sam sobie odbieraj telefony i zaparzaj espresso z nabojów; WC-kaczka jest w dolnej lewej szafce. Zajechałeś rowerzyście drogę, skręciłeś mu kark i jeszcze chodzisz na wolności? W porządku, przyjmujemy do wiadomości, że aparat „sprawiedliwości” tak właśnie działa, ale spróbuj no choć raz do nas zapukać i poprosić o szklankę mąki, to my już Ci pokażemy nasze nowe rolety, i to ze świstem! Do sąsiadów z naprzeciwka też lepiej nie idź, mają ostrego psa. Sam sobie chodź na te drogie rauty i pij do lustra, pij, aż zrozumiesz, że jesteś sam! Sam jak astronauta podczas swej wielkiej przygody na Księżycu, którego nikt nie chce sprowadzić na Ziemię, a któremu właśnie zaczął uciekać tlen z butli!
Moim zdaniem, niewspółmiernie więcej szkody światu wyrządziło złe wybaczanie niż brak wybaczania. Niezbędnym warunkiem wybaczenia jest chęć poprawy i zadośćuczynienia. Wybacza się błędy, a nie świadome i konsekwentne działanie na szkodę własnego narodu lub wręcz gatunku ludzkiego. Z drugiego policzka trzeba najpierw umieć korzystać, a do tamtej pory lepiej nosić go w golfie niż wystawiać przypadkowym niereformowalnym sadystom. Gniew też można wykorzystywać konstruktywnie, i to lepiej niż jego wymuszony brak. Gniew jako sprzężenie zwrotne ma wartość poznawczą dla obu stron, i to lepszą niż niejedna książka. Nie wolno się nim tylko niepotrzebnie unosić. Ostracyzm miałby być więc na wypadek napotkania na swojej drodze ewidentnego zdrajcy, którego nie da się powstrzymać konwencjonalnie – a nie na indywidualne wendety czy animozje. Działałby też równolegle z prawem, jako że nie możemy sobie póki co pozwolić na jego zastąpienie ani odstępstwa. Tu szczególną uwagę trzeba poświęcić przymusowi respektowania „dóbr osobistych” delikwenta, o ile w ogóle zdrajca może mieć jakiekolwiek dobra osobiste.
SUMA SŁABOŚCI NIECH SIĘ STANIE SIŁĄ
Ten system obronny ma wiele słabości. Przede wszystkim, prowodyrzy niszczenia naszego społeczeństwa są w nim obcym elementem. Mają własną kastę i są od nas – przynajmniej emocjonalnie – niezależni. Ale bez niższych szczebli długo nie pociągną. Część z nich potrafi dość skutecznie omamiać, a jeśli nie, to zastosują szantaż emocjonalny. Ważne, żeby swój próg odporności na tego typu działania podnieść jak najwyżej. Ostracyzm, który teraz kojarzy się dość negatywnie, będzie musiał sam dla siebie wywalczyć dobre imię, tak jak teraz walczy o dobre imię postawa gotowości chronienia przyrody, a kiedyś – postawa sprzeciwu wobec apartheidu i niewolnictwa.
Jednak tak naprawdę największym zagrożeniem jest nasz brak konsekwencji i solidarności z innymi osobami gotowymi do poświęceń. To, że kiedyś „zabawa w obrażonych” nam się znudzi albo że ktoś wykorzysta chwilę naszej słabości i nieuwagi. Każdy nasz błąd pociągnie za sobą błędy osób z naszego otoczenia. Wielu z tych, którzy stawią opór naprawdę konsekwentnie, będą czekać rozmaite szykany, oczywiście także ostracyzm. Trzeba będzie jednakże codziennie na nowo przypominać sobie, jaka jest skala zagrożenia, jeśli pójdziemy z prądem, i jak małą rzeczą wobec tej skali jest kilka miesięcy na bezrobociu albo jedna niesłusznie nam założona rozprawa sądowa w ramach represji.
Ciężko jest tak nagle przewartościować całe swoje życie, każdy najdrobniejszy wybór, od tego, co wkładamy do koszyka, aż po to, z kim weźmiemy ślub, o ile w ogóle. Jednak warto.