Helena Kokot ma 98 lat. Kiedy zaczynała zbierać informacje o mieszkańcach Dobrzenia Wielkiego, którzy zginęli podczas drugiej wojny światowej, była młodą kobietą – miała niewiele ponad 25 lat. Jej wieloletnia praca została zebrana w książce „Ofiary Wojny 1939–1945”, która co prawda została wydana w zaledwie dwóch egzemplarzach, ale pozwoliła na stworzenie nowych tablic pamiątkowych, które pojawiły się przy kościele św. Rocha. To pierwszy tak pełny zapis ofiar wojny z tej parafii i ich historii, które mogły zginąć w ciszy. Nie zginęły dzięki niej.

Ocaliła od zapomnienia prawie 500 ofiar II wojny światowej

Helena Kokot na tle pomnika upamiętniającego ofiary I i II wojny światowej (fot. archiwum prywatne)

Uroczystość odsłonięcia tablic upamiętniających ofiary obu wojen światowych odbyła się 16 listopada. Nazwiska wyryto na dwóch kamiennych płytach, a lista poległych w drugiej wojnie powstała na podstawie wieloletnich notatek Heleny Kokot, które ostatecznie trafiły do jej książki „Ofiary Wojny 1939-1945”, wydrukowanej w 2006 roku i aktualizowanej przez nią w kolejnych latach – jedna z ostatnich notatek jest datowana na maj 2019 roku. Za tę pracę trwającą dekady Helenie Kokot wręczono odznaczenie za zasługi dla regionu.

Zbiór przygotowany przez panią Helenę nie jest zwykłym zestawieniem nazwisk poległych żołnierzy. To wielowarstwowy katalog pamięci. Zawiera spisy tych, którzy polegli na frontach, ale też tragiczne relacje o mieszkańcach zamordowanych po wkroczeniu Armii Czerwonej, o mężczyznach wywiezionych do ZSRR i zmarłych w łagrach z wycieńczenia, o zmarłych w obozie UB w Opolu, oraz o ludziach, którzy zaginęli bez wieści lub nie wrócili po ucieczce. Są tam też zapisy o cywilach oraz o tych, którzy podczas wojennej zawieruchy trafili do Dobrzenia i zostali tu pochowani. W sumie Helena Kokot zebrała blisko 500 nazwisk, w miarę możliwości uzupełnionych o krótkie metryczki: datę i miejsce urodzenia, dane rodziców, stan cywilny i zawód, ostatnie miejsce zamieszkania oraz informacje o tym, kiedy i jak zginęli. Pani Helena zapisała też, kto przekazał jej informację o każdej z ofiar.

Książka jest także zbiorem relacji rodzin. Są to krótkie, ale przerażające brutalnością opowieści o śmierci, które dziś mogłyby uchodzić za scenariusze filmów, gdyby nie to, że były udziałem zwykłych mieszkańców. W aneksach znajdują się zdjęcia, dokumenty, stare artykuły prasowe – wszystko to, co ludzie przynosili, gdy dowiedzieli się, że ktoś próbuje ocalić historię ich przodków. – Osobiście rozmawiałam z każdą rodziną, bo najbardziej zależało mi na prawdzie – zaznacza pani Helena. – Ludzie sami do mnie przychodzili. Wspomnienia o losach ich dziadków, ojców, braci czy mężów były zbyt bolesne, żeby o nich nie opowiedzieć.

Zaczęła w latach powojennych, przeszło 70 lat temu, kiedy zajrzała do ksiąg parafialnych i odkryła, że ofiary pierwszej wojny światowej zostały zapisane, a po ofiarach drugiej nie ma śladu. Wiedziała, że coś trzeba z tym zrobić. – W 1952 roku mój wujek zastępował proboszcza, który wyjechał na urlop i ówczesne władze zabroniły mu wrócić do Dobrzenia. Był Ślązakiem, takim stuprocentowym. Ale dzięki temu miałam wgląd do ksiąg parafialnych. Nie było w nich żadnej wzmianki o ofiarach drugiej wojny światowej, chociaż poległo wtedy dużo więcej osób, niż podczas pierwszej. Uważałam, że to nie w porządku – opowiada pani Helena. – Czułam potrzebę spisania tego, żeby to utrwalić. Nie było wyboru. Dzisiaj nikt by w to nie uwierzył, bo inaczej jest to przeżyć, a inaczej, kiedy można to sobie tylko wyobrazić.

Pracę ułatwiał fakt, że Helena Kokot nie jest tylko kronikarzem historii, a jej naocznym świadkiem. Wiele z zapisanych w książce ofiar znała osobiście. – Kiedy przychodziła wiadomość, że ktoś zginął, w zasadzie od razu wiedziała o tym cała wieś. Mieszkaliśmy blisko siebie, wszyscy się znali, wiadomości krążyły między ludźmi. Panie siedzące na ławeczkach przed domami czy spotkania przy darciu pierza działały lepiej niż dzisiejsze media społecznościowe. Później w kościele odprawiano rekwiem (mszę żałobną – przyp.). Odpowiednio przygotowana trumna stała z przodu, była msza święta za zmarłego. W ten sposób każdy dowiadywał się, co się stało – wspomina.

Z czasem jednak wspomnienia blakły, a zapisy zniknęły. Dzisiaj, dzięki pani Helenie, wracają w nowej formie – tej zapisanej na kamieniu. Ale to nie musi być koniec odkrywania historii, bo jej fragment zapisany ręką pani Heleny nie jest zamknięty. – Prawdopodobnie ofiar z Dobrzenia było jeszcze więcej, ale trudno to ustalić. To były burzliwe czasy… – mówi.

Wciąż żyją też ostatni świadkowie tamtych czasów, a młodsze pokolenia zaczynają zadawać pytania. – To ostatni dzwonek – mówi Leonard Kokot. – Od dawna zachęcam, aby zebrać starszych mieszkańców i zorganizować z nimi cykliczne spotkania. Mamy piękny ośrodek kultury i inne miejsca, wystarczyłoby upiec ciasto i zrobić kawę. A kiedy osoby pamiętające tamte czasy zaczną opowiadać, możemy poznać historie, które bez nich zostaną na zawsze zapomniane. Później wystarczy to zdigitalizować. Wystarczy tylko chcieć.

Może właśnie teraz, z dystansu wielu lat, łatwiej jest o tamtej wojnie mówić. Może wreszcie nadszedł czas, w którym tragedie przestają być bolesną raną, a stają się historią – taką, którą trzeba opowiedzieć do końca. Album „Ofiary Wojny 1939–1945” jest fundamentem. Tablice przy kościele św. Rocha – pomnikiem. Ale dopiero kolejne pokolenia zdecydują, czy ta pamięć naprawdę ocaleje. Jeśli ją podejmą, jeśli usiądą z seniorami przy stole, jeśli pozwolą wybrzmieć temu, czego dotąd nie zapisano, wtedy praca Heleny Kokot będzie żyła dalej. Nie tylko na kartach książki, ale przede wszystkim w ludziach.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze