Pożar lasu na granicy województw opolskiego i śląskiego wybuchł 28 lat temu, 26 sierpnia i był największym pożarem w powojennej Europie. Spłonęło wtedy 9 tysięcy hektarów lasu, a żywiołem walczyło dziesięć tysięcy osób!

Temperatura pożaru wynosiła 900 stopni Celsjusza, a miejscami 1100 stopni! Podczas akcji gaśniczej zginęło dwóch strażaków, około stu osób było rannych, poparzonych. Akcja trwała 26 dni.

Wielu Opolan już nie pamięta upalnej końcówki sierpnia 1992 roku. Ulotnił się z pamięci dławiący dym, który spowijał wsie na pograniczu województw opolskiego i śląskiego, nawet te dalej położone od płonących lasów. Ale kiedy przypomnieć w Kłodnicy strażaka-ochotnika, który zginął na służbie, to ludzie przypominają sobie: „A, to nasz Andrzej Malinowski, był piekarzem”.

Drugi strażak, który zginął, to mł. kpt. Andrzej Kaczyna z Raciborza. Ludzie mówią też o trzeciej ofierze, młodej kobiecie, śmiertelnie potrąconej przez pędzący do akcji wóz gaśniczy.

Nawet gdyby powszechna pamięć się o nich zatarła, to będą pamiętać strażacy. Nawet ci, którzy w służbie są za krótko, żeby kojarzyć coś z tamtych czasów.

– Co roku odbywają się uroczystości przy pomniku, upamiętniającym dwóch strażaków, którzy zginęli podczas gaszenia lasów koło Kuźni Raciborskiej – mówi kpt. Wojciech Żuchora, rzecznik Komendy Powiatowej PSP w Kędzierzynie-Koźlu, który w służbie jest od jedenastu lat. On sam pożar zna z relacji rodziców, bo wtedy miał zaledwie dwa lata.

– W tym roku na uroczystościach byli strażacy z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej z Opola, z Katowic i z Komendy Powiatowej PSP z Raciborza. I ochotnicy z OSP, byli też samorządowcy – wymienia kpt. Żuchora.

Kapitan po raz drugi o kataklizmie sprzed 28 lat usłyszał w Szkole Głównej Pożarnictwa w Warszawie, gdzie przebieg pożaru w Kuźni Raciborskiej jest materiałem szkoleniowym i taktycznym już na pierwszym roku studiów dla przyszłych oficerów pożarnictwa.

– Każdy młody strażak na początku słyszy o tym pożarze, zaczynając od szkoły o profilu pożarniczym w Sławięcicach – dodaje kpt. Żuchora. – Przyszli strażacy muszą brać pod uwagę, że z takim pożarem przyjdzie im się zmierzyć.

Przy okazji młodzi strażacy widzą, jak wszystko przez minione 28 lat w straży się zmieniło.

– Wtedy nie było takiego sprzętu, nie było takiej wiedzy – tłumaczy kpt. Żuchora. – Niezależnie od wszystkiego, tak czy inaczej ten pożar był bardzo trudny.

28 lat temu, kilka minut przed godziną 14, zaczęły napływać meldunki o pojawiającym się dymie wzdłuż torów kolejowych między Kuźnią Raciborską, a Raciborzem. Po upływie czterech godzin płonęło już 600 ha lasu, po upływie ośmiu godzin od pierwszego meldunku – ponad dwa tysiące hektarów. Żaden ze strażaków nie przypuszczał, że sytuacja wymknie się tak dalece spod kontroli. I że za chwilę będą się przygotowywać do ewakuacji wsi.

Skąd ten ogień? – pytali ludzie. Na sto procent nikt nie do dzisiaj, ale prawdopodobnie od iskry, która poszła z pociągu. 33-letni Andrzej Malinowski, strażak z OSP w Kłodnicy, dzielnicy Kędzierzyna-Koźla, właśnie wrócił ze zmiany w geesowskiej piekarni, gdzie robił nocny wypiek chleba.

Żona  zrobiła mu kawę. Rzadko mieli okazję posiedzieć ze sobą, już przy trójce dzieci, a najmłodszy Adaś skończył zaledwie dwa miesiące. Tym razem siedzieli, popijali kawę, tak jakby czas na chwilę się zatrzymał. Spokój przerwał alarm z pobliskiej strażnicy. Wtedy miał chorą nogę, opuchlizna mu nie schodziła, żona liczyła, że to go zatrzyma i nie pobiegnie do pożaru. Jednak nie dopił kawy, tylko rzucił przez ramię: „Wrócę to wypiję”.

W nocy jedna z córeczek nieżyjącego od kilku godzin strażaka Malinowskiego nasłuchiwała w radiu komunikatów o płonących w ich okolicy lasach. Usłyszała, że jej tatuś uciekał w stronę samochodu, ale żywioł był silniejszy, szybszy…

Potem kilkuletnia dziewczynka usłyszała reporterski szczegółowy opis zwęglonego ciała strażaka z kłodnickiej OSP. Tak się rozpoczął czarno-czerwony koszmar tego dziecka.

O śmierci dzielnego ochotnika strażaka usłyszała cała Polska. O rodzinie dzielnego druha pamiętali tylko strażacy.

O tym, jak straszny był ten ogień, opowiadali strażacy uczestniczący w akcji. Ogień pędził w kierunku ludzi, okrążał ich tak, że trudno się było ewakuować.

Strażak z Raciborza, kpt. Andrzej Kaczyna, szukając ratunku i uciekając przed ogniem zamknął się w samochodzie. Kierujący tym samochodem strażak, Hubert Dziedzioch, chciał zrobić to samo, co jego dowódca, ale ogień odciął mu drogę. I to go uratowało. Bo kiedy po chwili udało mu się przedrzeć do samochodu, ten już płonął razem z jego dowódcą. Dziedzioch próbował gasić samochód, ale sam zaczął się palić. Rzucił się do ucieczki, wbiegł do pobliskiego młodnika, upadł w gąszczu wysokich paproci. Przeżył, bo żywioł ominął to miejsce…

Temperatura była tak wysoka, że trudno było nabrać powietrza. A ściółka była tak gorąca, że strażaków przestały chronić buty ochronne. Druh Andrzej Malinowski leżał na zwęglonej ziemi, kilkadziesiąt metrów od samochodu, w którym zginął mł. kpt. Andrzej Kaczyna.

Akcja gaszenia trwała do 20 września. Po pożarze został czarny szmat zwęglonej ziemi. I poczucie, że z naturą się nie igra, często przegrywa. W miejscu, gdzie 28 lat temu było pogorzelisko, wyrósł nowy las.

Jolanta Jasińska-Mrukot

fot. PSP Opole, PSP Katowice, OSP Opole, OSP Kuźnia Raciborska

Reportaż.  Piekło – tak mówią ci, którzy widzieli pożar koło Kuźni Raciborskiej

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Jeden komentarz

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.