Grupa Afgańczyków związana z Opolem uchodzi w swoim kraju za mających kontakt z Zachodem, czyli działających w Afganistanie na rzecz praw człowieka, edukacji i praw kobiet. Fundamentalistyczny reżim talibów, który przejął władzę, urządza polowania na takich jak oni. Zostali wyrwani z tego piekła.

Ratunek. Szesnastu Afgańczyków związanych z Opolem uniknęło śmierci. Są już w Polsce

Jedna z osób ewakuowany do Polski pod murem lotniska w Kabulu

– Już od nich bezpośrednio dowiedzieliśmy się, że są w Polsce, ta jedna grupa dotarła do Warszawy w niedzielę, a druga w poniedziałek – mówi Opowiecie.info Halina Palmer-Piestrak, szefowa Biura Międzynarodowego Uniwersytetu Opolskiego, która organizowała pomoc Afgańczykom.

Afgańczycy, zanim dotarli do Polski, przeżyli chwile grozy i znaleźli się na granicy życia i śmierci. Jednemu z nich talibowie przyłożyli lufę karabinu do głowy. Jego młodsza siostra zasłaniając go powiedziała do mudżahedina: „Ze mną zrób to samo, co z nim chcesz zrobić”. To ich powstrzymało, ale chwilę wcześniej na ich oczach tak ktoś stracił życie.

– Mieliśmy z nimi kontakt na bieżąco poprzez komunikatory, słyszeliśmy „Zraniono mnie”, „Zraniono moje dzieci”, „Biją nas i przepędzają z miejsca w miejsce” – opowiada Opowiecie.info Halina Palmer-Piestrak. – To były tak trudne informacje, że czasem nie wiadomo było, jak reagować.

Ratunek. Szesnastu Afgańczyków związanych z Opolem uniknęło śmierci. Są już w PolsceZ lotniska w Kabulu, kontrolowanego przez amerykańskie i zachodnie wojska, ewakuację Afgańczyków związanych z Opolem i Uniwersytetem Opolskim zorganizowano w dwóch grupach. Obecnie wszyscy są na 10-dniowej kwarantannie w ośrodkach dla uchodźców pod Warszawą.

Ratunkowa akcja Uniwersytetu Opolskiego rozpoczęła się w środę wieczorem.

– A walkę o naszych ludzi rozpoczęliśmy praktycznie w czwartek rano, zajęło to nam dwa i pół dnia – mówi Halina Palmer-Piestrak. – I poruszyliśmy niebo i ziemię, żeby ich stamtąd wydostać.

Władze uczelni, żeby ratować Afgańczyków, szukały pomocy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i MON. W działania włączyli się politycy, uruchomiono wiele prywatnych kontaktów.

– A ilu pracowników konsularnych MSZ z determinacją pomagało nam jeszcze po drodze, tego się nie dowiemy – dodaje Halina Palmer-Piestrak. – Nie spali, po nocach dyżurowali, żeby jak najwięcej osób wyrwać z tego piekła.

Uratowana grupa to studenci, którzy studiowali w Opolu w ramach programu Erasmus+ w roku akademickim 2016-2017 oraz 2018-2019. Pozostali to rodzina pochodzącego z Afganistanu pracownika Uniwersytetu Opolskiego – jego rodzeństwo z rodzicami. W tej grupie jest pięcioro małych dzieci, dziewczynki w wieku od półtorej roku do jedenastu lat. Zanim opuścili swoje domy, spalili wszystkie książki w języku angielskim.

W sobotę około godziny 2 w dotarli pod lotnisko w Kabulu, gdzie są posterunki talibów, którzy strzelają nie tylko w powietrze. O godzinie 17 udało im się przedrzeć na lotnisko, na którym przebywały już tysiące ludzi. Potem wyłowili ich z tłumu polscy i amerykańscy komandosi, co było wyjątkowo trudnym zadaniem. „Nasi” Afgańczycy wcześniej dostali jednak instrukcje, jak wyróżniać się tłumu (na prawych rękawach mieli mieć dużą literę P), a ponadto polscy komandosi dostali ich zdjęcia.

Jeszcze parę dni temu najważniejsze było, aby ci Afgańczycy uniknęli śmierci, a teraz trzeba myśleć, jak im pomóc, kiedy dotrą do Opola.

– To ludzie wykształceni, którzy w Afganistanie mieli określony status społeczny – mówi Halina Palmer-Piestrak. – Tu będą chcieli budować swoje życie od nowa, bo w Afganistanie zostawili wszystko, uciekli w tym, co mieli na sobie.

– Na wtorkowym spotkaniu z władzami uczelni analizowaliśmy różne możliwości – dodaje szefowa Biura Międzynarodowego UO. – Już podejmowane są rozmowy z władzami województwa i Opola. Mamy też wiele zapewnień od osób prywatnych i instytucji, które gotowe są zapewnić wsparcie Afgańczykom, zgłaszają się też psycholodzy, którzy chcą im pomóc.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.