Grupa Afgańczyków związana z Opolem uchodzi w swoim kraju za mających kontakt z Zachodem, czyli działających w Afganistanie na rzecz praw człowieka, edukacji i praw kobiet. Fundamentalistyczny reżim talibów, który przejął władzę, urządza polowania na takich jak oni. Zostali wyrwani z tego piekła.
– Już od nich bezpośrednio dowiedzieliśmy się, że są w Polsce, ta jedna grupa dotarła do Warszawy w niedzielę, a druga w poniedziałek – mówi Opowiecie.info Halina Palmer-Piestrak, szefowa Biura Międzynarodowego Uniwersytetu Opolskiego, która organizowała pomoc Afgańczykom.
Afgańczycy, zanim dotarli do Polski, przeżyli chwile grozy i znaleźli się na granicy życia i śmierci. Jednemu z nich talibowie przyłożyli lufę karabinu do głowy. Jego młodsza siostra zasłaniając go powiedziała do mudżahedina: „Ze mną zrób to samo, co z nim chcesz zrobić”. To ich powstrzymało, ale chwilę wcześniej na ich oczach tak ktoś stracił życie.
– Mieliśmy z nimi kontakt na bieżąco poprzez komunikatory, słyszeliśmy „Zraniono mnie”, „Zraniono moje dzieci”, „Biją nas i przepędzają z miejsca w miejsce” – opowiada Opowiecie.info Halina Palmer-Piestrak. – To były tak trudne informacje, że czasem nie wiadomo było, jak reagować.
Z lotniska w Kabulu, kontrolowanego przez amerykańskie i zachodnie wojska, ewakuację Afgańczyków związanych z Opolem i Uniwersytetem Opolskim zorganizowano w dwóch grupach. Obecnie wszyscy są na 10-dniowej kwarantannie w ośrodkach dla uchodźców pod Warszawą.
Ratunkowa akcja Uniwersytetu Opolskiego rozpoczęła się w środę wieczorem.
– A walkę o naszych ludzi rozpoczęliśmy praktycznie w czwartek rano, zajęło to nam dwa i pół dnia – mówi Halina Palmer-Piestrak. – I poruszyliśmy niebo i ziemię, żeby ich stamtąd wydostać.
Władze uczelni, żeby ratować Afgańczyków, szukały pomocy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i MON. W działania włączyli się politycy, uruchomiono wiele prywatnych kontaktów.
– A ilu pracowników konsularnych MSZ z determinacją pomagało nam jeszcze po drodze, tego się nie dowiemy – dodaje Halina Palmer-Piestrak. – Nie spali, po nocach dyżurowali, żeby jak najwięcej osób wyrwać z tego piekła.
Uratowana grupa to studenci, którzy studiowali w Opolu w ramach programu Erasmus+ w roku akademickim 2016-2017 oraz 2018-2019. Pozostali to rodzina pochodzącego z Afganistanu pracownika Uniwersytetu Opolskiego – jego rodzeństwo z rodzicami. W tej grupie jest pięcioro małych dzieci, dziewczynki w wieku od półtorej roku do jedenastu lat. Zanim opuścili swoje domy, spalili wszystkie książki w języku angielskim.
W sobotę około godziny 2 w dotarli pod lotnisko w Kabulu, gdzie są posterunki talibów, którzy strzelają nie tylko w powietrze. O godzinie 17 udało im się przedrzeć na lotnisko, na którym przebywały już tysiące ludzi. Potem wyłowili ich z tłumu polscy i amerykańscy komandosi, co było wyjątkowo trudnym zadaniem. „Nasi” Afgańczycy wcześniej dostali jednak instrukcje, jak wyróżniać się tłumu (na prawych rękawach mieli mieć dużą literę P), a ponadto polscy komandosi dostali ich zdjęcia.
Jeszcze parę dni temu najważniejsze było, aby ci Afgańczycy uniknęli śmierci, a teraz trzeba myśleć, jak im pomóc, kiedy dotrą do Opola.
– To ludzie wykształceni, którzy w Afganistanie mieli określony status społeczny – mówi Halina Palmer-Piestrak. – Tu będą chcieli budować swoje życie od nowa, bo w Afganistanie zostawili wszystko, uciekli w tym, co mieli na sobie.
– Na wtorkowym spotkaniu z władzami uczelni analizowaliśmy różne możliwości – dodaje szefowa Biura Międzynarodowego UO. – Już podejmowane są rozmowy z władzami województwa i Opola. Mamy też wiele zapewnień od osób prywatnych i instytucji, które gotowe są zapewnić wsparcie Afgańczykom, zgłaszają się też psycholodzy, którzy chcą im pomóc.