A choć to już kwiecień, śnieg i temperatura w nocy poniżej zera wcale nie przerażają rolników. – To normalna kwietniowa pogada, która nie zaszkodzi roślinom – podkreśla Marek Froelich, prezes Izby Rolniczej w Opolu. – Odzwyczailiśmy się od takiej wiosny w ostatnich latach, a ona była typowa dla naszego klimatu.
Taka właśnie, jak obecna, pogoda gwarantuje odpowiednią wilgotność ziemi i start wegetacji roślin. A o suszę, podobną do tej z ubiegłego roku, jak na razie nie trzeba się martwić.
– Jesień była bardzo mokra, zima, co prawda krótka, ale ze śniegiem, a teraz nadal mamy opady, więc suszy w tym okresie się nie spodziewamy – mówi prezes Froelich. – Jaki będzie dalszy okres wegetacji, trudno przewidzieć, bo pogoda jest nieprzewidywalna.
Jak tylko zrobi się cieplej, to wegetacja ruszy pełną parą.
– W ubiegłym roku o tej porze już mieliśmy kukurydzę zasianą, buraki cukrowe zasiane, a mimo tej suszy wegetacja postępowała bardzo szybko, bo wysoka temperatura robiła swoje – tłumaczy prezes opolskich rolników.
W tym roku opolscy rolnicy jeszcze nie zasiali buraków, o zasiewie kukurydzy jeszcze nie myślą, bo w wielu miejscach jeszcze śnieg leży na polach.
Mimo odpowiedniej wilgotności gruntu, wieś nie zapomina o powrocie do zbiorników retencyjnych. Doświadczenie mówi, że zaniedbano zbiorniki retencyjne właśnie wówczas, kiedy były wilgotne lata.
– Ruszyły te programy związane z małą retencją, czyli gromadzeniem deszczówki i przyjmowane są już wnioski na zbiorniki przydomowe – mówi prezes Froelich. – No i zaczęto obciążać podatkiem za powierzchnie utwardzane, to jest 90 groszy od metra kwadratowego. Niby niewiele, ale jak się przemnoży nawet na własnym podwórku, to jest już znacząca kwota. Jeżeli rzeczywiście te pieniądze będą finansowały program retencji, to można to zaakceptować.
Głos wsi w tej sprawie jest jednoznaczny, że powrót do zbiorników wodnych jest konieczny.
– To powinno iść w parze, to znaczy takie małe zbiorniki wodne plus naturalne remizy leśne – wyjaśnia Marek Froelich. – One zatrzymywały wilgotność, a to zostało polikwidowane. Jeszcze czterdzieści lat wstecz taka remiza leśna była rajem dla oczu, a przede wszystkim dla zwierzyny, od najmniejszych owadów, ptaków po te większe.
W takich miejscach miały gniazda drapieżne ptaki, dzięki temu rolnicy nie narzekali na plagi gryzoni na polach, jak miało to miejsce w ubiegłym roku, kiedy trzeba się było uciekać do środków chemicznych.
– To osuszanie m.in. bagnisk przez wiele lat wniosło wielkie szkody, a natura w wielu sytuacjach sama sobie dawała radę – dodaje prezes opolskiej Izby Rolniczej. – Teraz każdą wodę opadową musimy zatrzymać w środowisku naturalnym. Kiedyś były zastawki i byli fachowcy od melioracji.
Teraz o nich trudno, bo współcześnie nawet w szkołach rolniczych nie kształci się w takiej specjalności. Zniszczyć było łatwo i szybko, odbudowanie będzie trudne i zajmie wiele lat, ale nie ma wyjścia, jeśli ma przetrwać takie rolnictwo, jakie znamy.