W pierwszej części mojego artykułu omówiłem historyczne przyczyny, z których wynika nasz opór przeciwko zmianie granic Opola naszym kosztem. Tutaj postaram się przyjrzeć jeszcze innym przyczynom, z których wynika mój osobisty opór przeciwko tym zmianom. Nie wszyscy czytelnicy muszą identyfikować i zgadzać się ze mną. Każdy może zachować w tej sprawie własne zdanie.
Moja niechęć do Opola wynika z tego, ze Opole od dawna nie miało (i nie ma) dobrych gospodarzy. Prezydenci miasta z czasów komunistycznych nie posiadali praktycznie żadnej władzy, bo tę przywłaszczyła sobie komunistyczna partia PZPR i jej sekretarze wojewódzcy. Gdy już szczęśliwie uporaliśmy się z PRL-em w Opolu prezydentami byli zazwyczaj ludzie, reprezentujący partie, które odnosiły największy sukces w kolejnych wyborach. Co to byli za ludzie? Czy budowali autorytet dla funkcji prezydenta miasta i rady miasta? Przypomnę pokrótce: Leszek Pogan – kryminalista, Piotr Synowiec – kryminalista, Ryszard Zembaczyński – umorzona sprawa sądowa, Stanisław Dolata, skazany na więzienie. Byli jeszcze inni opolscy politycy „umoczeni” w różne niejasne sprawy (Aleksandra Jakubowska i inni). Jedni skazani na kary więzienia, inni tylko podejrzani, jeszcze inni uniewinnieni. Nie mnie rozstrzygać o tym, czy byli winni, czy nie. Ale wiem, że wszystkie te sprawy wywoływały u mnie uczucie, że Opolem rządzą przestępcy. Na dodatek wydawało mi się, że wykryte sprawy, to tylko przysłowiowy wierzchołek góry lodowej.
Byli też nieudacznicy, którzy zgodzili się, na przykład, na wybudowanie „bunkra” na miejscu dawnego browaru, który trzeba był jeszcze przed ukończeniem jego budowy wyburzyć kosztem 2,5 miliona złotych. Dlaczego się zgodzili? Czyżby nie obejrzeli wcześniej projektu tej budowy i możliwości jej realizacji? I nie ma tu znaczenia, że tę inwestycję realizował prywatny inwestor. Mnie nasuwa się tylko jedno wytłumaczenie na to, dlaczego wydali tę zgodę: mieli z tego swoje własne korzyści materialne, choć nikt im tego nie udowodnił. Ja w każdym razie w sytuacji, gdyby przyszedł do mnie ktoś i powiedział mi, że chciałby w rogu mojego ogródka wybudować kapliczkę, to przed wydaniem na to zgody, najpierw obejrzałbym jej projekt, poznał sposób realizacji itp.
Inna sprawa. Wypiękniało w Opolu Wzgórza Akademickie. Ale prezydenci z rektorem Uniwersytetu, nie tylko nie współpracowali przy jego zagospodarowaniu, ale jeszcze grozili mu sprawą sądową. Sam rektor mi o tym opowiadał wymieniając dwa nazwiska ówczesnych prezydentów miasta, którzy rzucali mu kłody pod nogi. Takich przykładów można by było znaleźć znacznie więcej.
Z pewnością byli też we władzach opolskich ludzie szlachetni, zaangażowani i pracujący dla dobra swojego miasta. Ale pozycja prezydenta miasta pokryła się na wiele lat takim jakimś smrodkiem, jakimiś oparami niechęci. Ludzie dotychczas sprawujący tę funkcję wyrządzili niewątpliwie wielką krzywdę swojemu miastu, bezczeszcząc tak haniebnie stanowisko, na które zostali powołani. Życząc dobrze naszemu miastu, od lat oczekuję na to, aby na tym stanowisku pojawił się wreszcie znów ktoś taki jak choćby Karol Musioł. Ale jak na razie się nie doczekałem…
Obecnie funkcję prezydenta miasta pełni Arkadiusz Wiśniewski. Niby sympatyczny, wykształcony, niby zatroskany o losy miasta, któremu przyszło mu przewodzić. Ale bardzo szybko wyszło na jaw, że obecny prezydent chce wzmocnić miasto nie swoją pracowitością i podejmowaniem dla miasta dobrych decyzji. Chce wzmocnić miasto na drodze zamachu na czyjeś dobro. Przy pomocy swojego kolegi, wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego przeforsował w rządzie polskim obłędną decyzję o powiększeniu obszaru Opola, kosztem sąsiadujących gmin. Przejął tylko najatrakcyjniejsze tereny z Elektrownią Opole włącznie. Takie postępowanie zawsze, prędzej czy później się mści.
Ale można się zastanowić, czy rzeczywiście obecny prezydent Opola pragnie dobra swojego miasta, czy też udając zatroskanie o jego rozwój nie pragnie ugrać czegoś dla samego siebie? Wszystko wskazuje na to, że tak właśnie jest, że w Opolu powstał kolejny układ kolesiowski, pełen wzniosłych frazesów, a prący do osiągnięcia zamierzonych, własnych celów, nie licząc się z krzywdą ludzką. Prezydent Wiśniewski od początku zaczął rozdawać synekury swoim krewnym i znajomym. Już na wiosnę próbował posadzić na stanowisku dyrektora elektrowni swojego kolegę, pełniącego dotychczas funkcję sołtysa wsi Brzezie. Funkcję wiceprezydenta miasta powierzył Marcinowi Rolowi, dotychczasowemu barmanowi pracującemu na umowy-zlecenia u Patryka Jakiego. Wymagany staż, potrzebny na objęcie tego stanowiska a wynoszący 6 lat, skrócił mu do jednego tygodnia, zresztą podobno zgodnie z prawem. Uznał, że w ciągu tego jednego tygodnia jego podwładny nabrał wystarczająco dużo doświadczenia, by pełnić tak odpowiedzialną funkcję. (Jeśli takie jest prawo, to jest to prawo chore. Widać ktoś tworząc je zadbał o to, by była w nim taka furtka, pozwalająca kpić sobie z tego, co o stażu w tym punkcie prawa zapisano!). A funkcję dyrektora Wodociągów i Kanalizacji objął ojciec Patryka Jakiego. Czyżby był to jedyny, dobry fachowiec w Opolu, nadający się na to stanowisko? I tak dalej. Dlaczego w radzie miasta nikt na takie praktyki nie grzmi? (Informacje z internetu o „Misiewiczach”).
A czy naprawdę tym włodarzom miasta chodzi o jego dobro i rozwój? Badania socjologiczne pani doktor Danuty Berlińskiej, przeprowadzone zresztą na ich wniosek, wykazały dobitnie, że tak nie będzie, więc wyniki tych badań szybko utajnili. Ale myśmy, mimo to je poznali. Podobnie nie chcieli obecni włodarze miasta przyjąć propozycji, aby podatki płynące z Elektrowni Opole były wykorzystywane na potrzeby miasta, w zamian za odstąpienie od planów zmiany jego granic.
Można się zastanawiać dlaczego na to się nie zgodzili, mimo że tym sposobem spadłby im z głowy obowiązek troski o przejęte sołectwa. Mnie nasuwa się tylko jedna odpowiedź: przejęcie elektrowni i wszystkich zakładów znajdujących się na przyłączanych terenach ma dać im o wiele więcej możliwości do rozdawania intratnych stanowisk swoim zaufanym ludziom.
Pan Patryk Jaki wyraził się kiedyś mniej więcej tak: „Wójt Gminy Dobrzeń Wielki traktuje elektrownię, jako swoje prywatne ranczo”. Potem zarzucił wójtowi, że jego pensja jest za wysoka. (Ja też uważam, że pensje, nie tylko wójtów, ale i posłów i innych urzędników państwowych, są za wysokie). Chcę jednak zwrócić uwagę na coś innego w tej wypowiedzi. Polityk i politolog używa w swej wypowiedzi określenia: „prywatne ranczo”. To pokazuje na jakim poziomie biegną myśli tego polityka i jakimi oczami patrzy na elektrownię. On rzeczywiście widzi w elektrowni tylko „prywatne ranczo” i dlatego tak bardzo pragnie je dla siebie i swoich kumpli zawłaszczyć! To będzie eldorado, to da im możność rozwinięcia skrzydeł. Czy stanowiska w przejętych zakładach i spółkach będą rozdawać swym kolesiom bez uwzględnienia własnego interesu?
Ach jakże chciałbym się mylić…
Franciszek Sośnik