Brak opadów może nasilić zjawisko ucieczki od rolnictwa, a im mniej będzie producentów żywności, tym jej ceny będą skokowo rosły.

Opolscy rolnicy o ostatnich majowych opadach deszczu mówią, że to mógł być taki dobry początek. Niestety, na początku się skończyło, a powinno padać przez cały miesiąc.

– Ale i tak nie ma co narzekać na te opady, które mieliśmy, bo ratują rośliny – mówi Marek Froelich, prezes Izby Rolniczej w Opolu. – Jednak żeby były plony, musiałoby padać zdecydowanie dłużej. W ciągu 20 minut spadło trzydzieści mililitrów, potem przez kilka godzin już od trzech do czterech mililitrów, a tylko te mniej intensywne opady mają szansę nasączyć ziemię.

Rolnicy zwracają uwagę na to, że teraz, nawet jak pada i statystycznie suma opadów za dany dłuższy okres wyjdzie niezła, to w rzeczywistości mamy krótkie, bardzo intensywne opady, najczęściej nawałnice, a to nie o to chodzi. Krótko mówiąc, dwie-trzy ulewy w miesiącu niewiele dają, powinno siąpić przez dłuższy czas, bo rozłożone na wiele dni opady dają całkiem inny efekt.

– Obecnie efekt jest więc taki, że ten ulewny deszcz nie zdążył wsiąknąć w ziemię, a w większości Opolszczyzny wszystko spłynęło z błotem – dodaje prezes opolskich rolników.

W niektórych częściach województwa, gdzie dotychczas nie wzeszły uprawy jare, po ostatnim deszczu coś odrobinę ruszyło.

– Na południu Opolszczyzny, gdzie są najlepsze gleby, tam woda wsiąkała w glebę – tłumaczy Marek Froelich. – Ale już na północ od Opola, gdzie ziemie są słabe, tam przez piasek woda przejdzie błyskawicznie i nawet się nie zatrzyma. Gdyby jeszcze, jak dawniej, były rowy melioracyjne z zastawkami, to woda z nich mogłaby przesiąkać na pola.

Najtrudniej jest w powiecie kluczborskim i namysłowskim, tam susza najbardziej daje się we znaki.

– Dlatego Opolska Izba Rolnicza wysłała do Wód Polskich pięć pytań, m.in. o to, co zrobiono w temacie suszy – dodaje Marek Froelich.

Jednym z pomysłów, by zatrzymać wodę, są zbiorniki retencyjne. Jednak to inwestycja, na którą nie wszystkich rolników stać.

– Na słabych ziemiach, na jakich gospodaruję, jest coraz trudniej, od trzech lat mamy suszę – mówi 43-letni Sebastian Kiwus, rolnik z Zawady. – Nakład pracy coraz większy, a wynik coraz słabszy. Koszty produkcji rosną, widzę, jak rolnicy ograniczają np. stada mleczne. A odpływ ludzi z rolnictwa, tych gospodarujących na najniższej klasie ziemi, będzie jeszcze większy.

Sebastian Kiwus przyznaje, że jeszcze rok temu myślał, żeby wziąć dofinansowanie na modernizację gospodarstwa.

– Chciałem dwie przyczepy kupić, ale się wycofałem, chociaż już wszystkie formalności załatwiłem, bo teraz widać, że jest dużo zajęć komorniczych, bo na szóstej klasie ziemi już się nie da gospodarować – tłumaczy Kiwus.

W tej sytuacji rolnicy tym bardziej nie zdecydują się na branie dotacji z agencji państwowych, współfinansujących inwestycje związane z infrastrukturą nawadniającą uprawy, gdyż do tego potrzebny jest wkład własny i uzyskanie wielu zezwoleń.

Kiwus pamięta jeszcze melioracyjne spółki wodne.

– Wtedy pilnowano w rowach melioracyjnych poziomu wody, poprzez regulowanie zastawek, dzięki czemu na łąki wylewała woda, a w tych rowach nawet były szczupaki – wspomina. – Dzisiaj w tych rowach ani kropli wody…

– Niedobór wody w agrosystemie jest obecnie jednym z najważniejszych tematów dla Izby Rolniczej – podkreśla Marek Froelich. – Niestety, obecna susza to efekt niszczycielskiej działalności człowieka, a żebyśmy mogli wrócić do tego, co było, potrzeba olbrzymich nakładów finansowych.

Nie mamy chyba jednak wyjścia, trzeba znaleźć te pieniądze.

– Jeżeli nie podejmiemy działań natychmiast, to czeka nas załamanie na rynku produkcji żywności – podkreśla Marek Froelich. – Człowiek przerwał obieg wody w przyrodzie, jego przywrócenie to praca dla kilku pokoleń. Jeśli w ogóle uda się to odtworzyć. Wycinanie lasów, wycinanie absolutnie wszystkiego, co zielone, wycinanie drzew przy drogach, to przyczyna obecnej sytuacji.

Prezes izby zaznacza jednocześnie, że to wcale nie oznacza, iż jest mniej wody w atmosferze.

– Po prostu ludzie pozrywali łańcuchy przekazujące wodę – tłumaczy Marek Froelich. – Teraz jest zdziwienie, że mamy suszę tam, gdzie dotychczas nigdy jej nie było. A to wynika z praw natury, które złamaliśmy.

Jolanta Jasińska-Mrukot

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.