To była już 27. Opolska Wigilia Samotnych, Bezdomnych i Potrzebujących, największa taka wieczerza na Opolszczyźnie, nad którą patronat objął biskup Andrzej Czaja.Tradycyjnie na powitanie przybyłych gości orkiestra z parafii św. Józefa w Szczepanowicach zagrała „Deszcz obfitości”, kierując tak właśnie do wszystkich życzenia wszelkiej obfitości.

Do Centrum Wystawienniczo-Kongresowego na Wigilię dowoziły chętnych za darmo autobusy MZK „Wigilia”. A przybyli na nią nie tylko goście z Opola i regionu, ale też spoza województwa.

Organizatorzy przygotowali 1700 zaproszeń, starczyło dla wszystkich miejsca, a niestety bezmiaru samotności, biedy i chorób nigdy nie brakuje.

– Musi być tradycyjnie i dla każdego musi się znaleźć miejsce przy stole – podkreślał jak co roku ks. prałat Zygmunt Lubieniecki, proboszcz parafii św. Józefa w Opolu-Szczepanowicach i twórca Wigilii dla Samotnych, Potrzebujących i Bezdomnych.

Zanim bp Andrzej Czaja poświęcił opłatek, którym potem łamał się z uczestnikami wigilii, mówił: – Nie możemy być obojętni na los drugiego człowieka […] Bóg nie gardzi żadnym z Was. Choć CWK nie jest świątynią, bo nie ma w nim wiecznej lampki, to Jezus także tu jest. Obecny w każdym z nas, w szczególności w człowieku, który jest w biedzie, potrzebie. Ta doroczna wigilia jest znakiem mobilizującym nas do tego, żebyśmy bardziej drugiego widzieli i mieli dla niego i miejsce przy stole, i kromkę chleba – mówił ordynariusz.

Kiedy na salę weszli skauci ze światłem betlejemskim, 53-letnia pani Anna, jak wiele innych osób, nie mogła powstrzymać łez.

– Jestem tutaj pierwszy raz, nie chciałam tutaj przyjść, ale aż mi lepiej – mówiła przez łzy. Pani Anna jest na rencie, ze względu na depresję. Mówi, że choroba sprawiła, iż zostawił ją mąż. – A po śmierci rodziców została na świecie sama… – dodała.

Pan Andrzej na wieczerzę wigilijną do Opola przyjeżdża od wielu lat. Pierwszy raz w 2004 roku, kiedy opuścił zakład karny. A potem w życiu układało mu się różnie. W tym roku na Wigilii zabrakło dwóch jego kolegów. Jurek się zapił, a Arkadiusz nie wiadomo gdzie jest…

Mariusz przyszedł ze swoją partnerką Katarzyną, są mieszkańcami budynku socjalnego przy ul. Odrzańskiej w Opolu. Po słowach biskupa obiecał jej, że postara się utrzymać w pracy, którą ma podjąć od stycznia.

Halina przyszła na Wigilię z 31-letnim synem, niepełnosprawnym intelektualnie. Pani Maria przyszła z koleżanką Ireną, by przełamać się opłatkiem z biskupem. I żeby pobyć z innymi seniorami.

– To jedyna okazja, a my już kończymy niedługo nasz bieg… – śmiała się pani Maria.

36-letnia Dagmara w kolejce do biskupa z opłatkiem stanęła ze swoją siostrzenicą. – Ograniczono mi prawa rodzicielskie, ale nie pozbawiono ich całkowicie – mówiła. – Mieszkam teraz na działkach w altance.

Jej dwie nastoletnie córki wychowuje teraz matka Dagmary. Nie liczy, że wrócą do niej, ale chce dla nich jak najlepiej.

Ten wieczór ma to do siebie, że ludzie zaczynają o sobie mówić. Przyjmują jakieś postanowienia, ale czy je zrealizują?

– To ważne, że jest takie miejsce, ważne, że tutaj przybyli na Wigilię czują się u siebie – powiedział Opowiecie. Info Andrzej Buła, marszałek województwa. – Ważne, że osób, organizacji, które chcą pomagać, jest coraz więcej. To sprawia, że osoby w potrzebie nie są same.

Czy ksiądz prałat Lubieniecki spodziewał się, że Wigilia przetrwa i będzie organizowana przez dwadzieścia siedem lat?

– Jeśli coś jest dziełem bożym, to przetrwa – odparł ks. Lubieniecki. – Kiedy trzy lata temu byłem chory, nawet wyznaczono datę pogrzebu, to Wigilia trwała. Była. Mam taką nadzieję, że będzie trzydziesta Wigilia, czterdziesta, pięćdziesiąta…

Podczas wieczerzy kolędowano, a na stołach pojawiały się kolejno wigilijne potrawy.

– Na zakończenie będą tradycyjne gołąbki wigilijne, a do domu każdy dostanie pierogów – podkreśliła pani Klaudia, jedna z wolontariuszek z parafii św. Józefa. To jej 15 Wigilia.

Wśród wolontariuszy była też nasza redakcyjna koleżanka, Justyna Okos, dla której to już siódma Wigilia. I nie wyobraża sobie, żeby na nich nie być w przyszłości.

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.