Bocianie gniazdo w Przysieczy można było podglądać dzięki kamerze. Brak obecności dorosłych osobników zaniepokoił internautów, którzy zaczęli domagać się zabrania czterech młodych z gniazda. Nie przekonywały ich tłumaczenia ornitologa, że taka interwencja może tylko zaszkodzić maluchom.
Zaczęło się w sobotę (3 lipca). – Wtedy otrzymaliśmy zgłoszenie o rzekomym agonalnym stanie bocianów z Przysieczy. Młode miały umierać z głodu, bo ich rodzice zniknęli – opowiada Marta Węgrzyn z Opolskiego Centrum Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt w Łubnianach. – Dzięki monitoringowi w gnieździe mieliśmy możliwość, by razem z ornitologiem, który od ponad 20 lat zajmuje się bocianami, kontrolować stan i zachowanie maluchów. Ptaki były w stanie wstać, czyściły upierzenie, ćwiczyły skrzydła i oddawały prawidłowy kał, świadczący o obecności treści pokarmowej. Nie było przesłanek do interwencji.
Kiedy organizacja nie spełniła oczekiwań osób zgłaszających sytuację w gnieździe, zaczęły się oskarżenia.
Założycielka azylu relacjonuje, że w sobotę po południu rozpętało się istne piekło. – Odbieraliśmy dziesiątki telefonów pełnych pretensji i często wręcz agresywnych. Ludzie zarzucali nam, że czekamy, aż młode zaczną umierać. Paraliżowali telefonami naszą działalność, bo numer alarmowy dla zwierząt potrzebujących pomocy był zablokowany. Nie chcieli zrozumieć, że nie można podjąć takiej interwencji w przypadku braku 100 proc. pewności, że rodziców nie ma.
– Ludzie wpadli więc na pomysł, że sami wejdą do gniazda i zabiorą ptaki. To było poważne zagrożenie życia tych młodych – tłumaczy Marta Węgrzyn. – Ratując się ucieczką, powyskakiwałyby z gniazda i zginęły.
W niedzielę kamera przeciążona tysiącami odwiedzin wyłączyła się i przyrodnicy stracili wgląd do gniazda
– Transmisja została wznowiona w niedzielę. Stan młodych również nie był zły, jednak ptaki przestały oddawać kał. Wspólnie z ornitologiem podjęliśmy decyzję, by wejść na gniazdo i skontrolować stan młodych. Wcześniej nie było przesłanek do interwencji – wyjaśnia założycielka azylu. – Fakt, że nie było widać rodziców to żaden argument, żeby zabierać młode.
Jak tłumaczy założycielka azylu, bardzo często zdarza się, że rodzicie dolatują do gniazda zaledwie na kilkanaście sekund. Jest to zupełnie normalne. – Przylatują, zwracają pokarm i odlatują – wyjaśnia. – Zdarzają się też przypadki, gdy dorosłe bociany z premedytacją karmią młode rzadziej, mobilizując je w ten sposób do wyjścia z gniazda.
Akcję wejścia na gniazdo rozpoczęto w poniedziałek o 7.30 rano
– Nie było to proste i wymagało kilku podejść – opowiada pani Marta. – Jeden z młodych wyraźnie szykował się do ucieczki. W jego wieku skończyłoby się to roztrzaskaniem o ziemię i śmiercią. Akcja ściągnięcia bocianów trwała około 1,5 h. Młode jeszcze na podnośniku zostały zbadane i zważone. Mimo nienajlepszej kondycji, życiu ptaków nie zagrażało niebezpieczeństwo, co sugerowało wielu obserwatorów. Kontrolnie została im pobrana krew do badań. Otrzymały kroplówkę wzmacniającą i bardzo ochoczo zjadły porcje pokarmu.
Rokowania dla czwórki maluchów są bardzo dobre
Dla maluchów powstaje też specjalna, symulująca gniazdo platforma. – Zbyt wczesne wędrówki młodych ptaków nie są dobre dla ich rozwoju – wyjaśnia Marta Węgrzyn. – Chcemy też, by wypracowały sobie instynkt wyskakiwania z gniazda.
Niestety do tej pory nie udało się ustalić, co stało się z rodzicami. – Mamy jedno zgłoszenie do znalezionego dorosłego ptaka w niedalekiej odległości od gniazda, niestety nie ma możliwości, by potwierdzić czy był to rodzic – mówi Marta Węgrzyn.
Bocianom można pomóc dorzucając się do zbiórki: https://zrzutka.pl/8vcgby
Ośrodek w Łubnianach rocznie otrzymuje kilkadziesiąt zgłoszeń do pomocy zwierzętom, które bezpodstawnie i niepotrzebnie zostały odebrane rodzicom, co znacząco utrudniło im przystosowanie do samodzielnego życia na wolności.
Fot. Opolskie Centrum Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt w Łubnianach