Prawie 750 najbardziej potrzebujących uchodźców ukraińskich przebywających w Opolu otrzymało we wtorek karty podarunkowe o wartości 2 tys. zł. Kolejnych 750 odbierze je w środę. Fundatorem pomocy jest buddyjska Fundacja Tzu Chi z Tajwanu, którą w Opolu reprezentuje Radosław Atlas i jego tajwańska żona Lola Chen Atlas, od 28 lat mieszkająca w Polsce.

To jak na razie największa pomoc dla Ukraińców w Opolu, o łącznej wartości 2,5 mln zł. Miasto Opole nadało ramy organizacyjne tej pomocy i wszystko bardzo sprawnie przebiega. Najwyraźniej Polak w trudnych sytuacjach wszystko potrafi…

Tajwańczycy kłaniali się nisko, rozdając Ukraińcom dary– To ogromne przedsięwzięcie i błyskawiczne działanie, więc się trochę obawialiśmy – przyznaje Małgorzata Kozak, wicedyrektor MOPR w Opolu. – Najtrudniejsze, to z ponad czterech tysięcy uchodźców, którzy trafili do Opola, wskazać fundacji tych 1300 osób, które zostaną obdarowane kartą zakupową. Wyłoniliśmy osoby, które tego wsparcia najbardziej potrzebują, to są kobiety z dziećmi kwalifikujące się do świadczeń rodzinnych, z najniższym dochodem. To kobiety z malutkimi dziećmi, a wiele tych dzieci urodziło się w Opolu. W związku z koniecznością sprawowania opieki nad nimi nie mogą pracować, albo uczą się polskiego, bez znajomości którego trudno im znaleźć zatrudnienie.

W pierwszej turze o 9.00 do Stegu Arena, gdzie rozdawano karty podarunkowe, weszło 160 osób, z czego 60 procent to były dzieci. Dla nich przygotowano punkt opieki.

– Tak, żeby mamy mogły spokojnie załatwiać formalności – tłumaczy Małgorzata Kozak. – To, co mnie cieszy, to fakt, że te dzieci nie bawią się w wojnę.

W MOPR jest punkt przedszkolny dla ukraińskich dzieci. Budują one z klocków Lego olbrzymie miasta, a potem nadlatują, zbudowane z klocków samoloty i bombardują, niszczą, co zbudowały. I od nowa budują…

– A tutaj budują i już nie bombardują, więc może już minął ten zły czas odtwarzania w zabawie tego, czego doświadczyły – zastanawia się Małgorzata Kozak.

Tajwańczycy kłaniali się nisko, rozdając Ukraińcom daryW „okrąglaku” jedne dzieci się bawiły, inne krążyły po hali. Żadne nie było zniecierpliwione, żadne nie marudziło. Przywykły, że tak musi być.

W samo południe przyszła druga tura, a o 15.00 trzecia, ostatnia. W środę będzie podobnie.

Irina ze swoim 2- oraz 8-letnim synem ustawiła się w kolejce pod opolskim „okrąglakiem”, czyli Stegu Areną, jeszcze przed godziną 7. Podobnie zaczęły się ustawiać w kolejce inne kobiety z dziećmi. Wiedziały, że ustalona godzina na załatwienie formalności to 9 rano, ale nauczone nieprzewidywalności uznały, że lepiej być wcześniej. Irina wojny doświadcza już długo, bo w 2014 uciekała z mężem i dziećmi z Donbasu do Charkowa. Już bez męża, bo rok temu zginął, 16 marca trafiła do Opola.

Tajwańczycy kłaniali się nisko, rozdając Ukraińcom daryTaisa z niemowlakiem i starszym, 8-letnim synkiem do Opola trafiła 9 marca. Jej mąż, tak jak wielu innych, został żołnierzem, teraz walczy w Zaporożu.

– Codziennie rozmawiam z mężem – mówi Alisa z Sum, która w marcu przyjechała do Opola z pięciorgiem dzieci. Polskiego jeszcze nie zna, ale rozmawiamy po rosyjsku. Tłumaczy się, że język za wojnę nie ponosi winy. Mówi, że tak naprawdę nadal niedowierza w to, co się stało. Takich kobiet tutaj jest wiele – z donieckiej, żytomierskiej i kijowskiej obłastii.

Anna jest ze swoim 4-letnim synkiem, jej mąż jest marynarzem. Mówi, że wojna zastała go na morzu. Starszego 19-letniego syna w pierwszym dniu mobilizacji wcielono do armii, więc teraz martwi się jeszcze o niego. Ale codziennie z nim rozmawia.

– Trudne dla matki, ale co zrobisz – mówi pogodzona.

PTajwańczycy kłaniali się nisko, rozdając Ukraińcom daryo hali Stegu Arena krążyli wolontariusze Fundacji Tzu Chi w biało-granatowych uniformach, gotowi do wszelkiej pomocy kobietom ich dzieciom. Wśród nich Radosław Atlas z Opola, który nie pierwszy raz, wraz żoną Chen, kieruje pomoc Ukrainie. Wcześniej robił to prywatnie, teraz reprezentuje największą organizację humanitarną z Tajwanu. Fundacja Tzu Chi pomaga ofiarom klęsk żywiołowych, tsunami, pożarów, trzęsień ziemi oraz ofiarom wojen. Działa w stu państwach na całym świecie i ma 10 milionów członków. W Europie Środkowo-wschodniej działają po raz pierwszy.

Tajwańczycy kłaniali się nisko, rozdając Ukraińcom daryW pewnej chwili z głośników zaczyna płynąć buddyjska pieśń, jej tempo i klimat można odebrać, jako utwór relaksacyjny. To pieśń o człowieku i o pokoju. Przedstawiciele Fundacja Tzu Chi poprosili, żeby wszyscy wstali i każdy pomodlił się „po swojemu”.

Tajwańczycy kłaniali się nisko, rozdając Ukraińcom daryDzieci, które pod okiem opiekunek rysowały, podbiegały ze swoimi dziełami do wolontariuszy z Tzu Chi i obdarowywały je rysunkami ze świnką Piegi i postaciami Psiego Patrolu.

– Teraz te pieniądze na niezbędne artykuły bardzo im się przydadzą – mówi Małgorzata Kozak. – Większość z tych kobiet mieszka w ośrodkach, bo nie stać ich na wynajęcie mieszkania. A refundacja pobytu w ośrodku w czerwcu się kończy, więc jeśli ktoś będzie chciał dalej tam mieszkać, będzie musiał płacić…

Tajwańczycy kłaniali się nisko, rozdając Ukraińcom daryPo załatwieniu formalności uchodźcy z pierwszej tury wychodzą frontowymi drzwiami, przy wyjściu odbierając talony. Głęboki pokłon tajwańskiej wolontariuszki w chwili wręczania talonu pledu na chłodu z emblematem fundacji początkowo zaskakiwał uchodźców. Potem już inni obdarowani w podobny sposób próbują się odkłaniać. Niektóre wzruszone Ukrainki ściskały wolontariuszy.

W tym czasie przed wejściem głównym do opolskiej Stegu Arena ustawiła się następna „kilometrowa” kolejka po odbiór talonu. Ulicą Oleską już idą Misza i Denim ze swoimi mamami, chłopiec zadowolony opowiada, co mama kupi mu w Biedronce. Rozmawiają po rosyjsku, najpewniej są z donieckiej obłasti…

 

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.