Święta Bożego Narodzenia to moment, w którym możemy się zatrzymać, odpocząć od wiecznej gonitwy za pieniądzem i cieszyć się chwilą spędzaną z najbliższymi. Atmosfera sprzyja umacnianiu relacji. Trzy pokolenia mieszkającej w Borkach rodziny Hanusik – Otylia, Ewa i Dominika – opowiadają o swoich sposobach na święta i o tym, co się zmieniło na przestrzeni lat.
Czas oczekiwania
– Obowiązkiem jest codzienne uczestnictwo w roratach, które dawniej odbywały się wyłącznie wcześnie rano – zaczyna pani Otylia.
Udział w mszach roratnych pomaga przygotować się na odpowiednie przeżycie świąt. To czas modlitwy i wyciszenia, którego zaduma przerywana jest jedynie odwiedzinami świętego Mikołaja.
– Po wojnie, z powodu biedy, nie było takich Mikołajek jak dzisiaj. Po wsi chodził najwyżej ubrany w kożuch mężczyzna, rozdając jakieś drobne podarki, najczęściej lizaki, budząc przy tym niemały postrach wśród dzieci. Aby jego worek wydawał się pełen prezentów, nosił w nim ziemniaki
– opowiada Otylia Hanusik.
Świętego Mikołaja można było spotkać też w kościele, był jednak ubrany w tradycyjny strój biskupa, nie czerwony kubrak kojarzony z nim w dzisiejszych czasach.
– Wizerunek świętego Mikołaja wymyślony przez Coca-Colę pojawił się dopiero w naszym pokoleniu – dopowiada Dominika.
Stałym punktem w grudniowym kalendarzu pani Otylii jest także organizowana od lat 70. w Czarnowąsach wigilia dla seniorów
– Kiedyś nie było takich spotkań – mówi.
Wigilijne rytuały
Wspólne dekorowanie domu, ubieranie choinki i aranżowanie bożonarodzeniowej stajenki wciąż, mimo zmieniających się zwyczajów, w rodzinach pani Otylii, Ewy i Dominiki odbywa się dopiero 24 grudnia.
– Teraz choinka jest sztuczna, ale kiedyś takich nie było. Przynosiło się z lasu żywą i ozdabiało świeczkami, zimnymi ogniami, piernikami, cukierkami albo ręcznie robionymi dekoracjami
– opowiada pani Otylia. – Dawniej nie było też zwyczaju tak bogatego dekorowania wnętrz czy stołu wigilijnego. Nie było świątecznych stroików, na wigilijnym stole stała adwentowa świeca, nie wymyślny wieniec. Nie dekorowano domów na zewnątrz.
Ważne jest, aby w Wigilię dom był już po świątecznych porządkach. 24 grudnia to czas wyłącznie pichcenia świątecznych potraw, które oczywiście uległy zmianie na przestrzeni lat.
– Przede wszystkim nie było zwyczaju podawania ich 12. Dopiero kilka lat po II wojnie światowej pojawił się też karp, wcześniej podawano najczęściej solone śledzie. Pamiętam, że w najbiedniejszym okresie nie mieliśmy nawet tych śledzi. Moja mama zrobiła więc ciasto drożdżowe w kształcie ryby, z rodzynkami imitującymi oczy – wspomina ze śmiechem pani Otylia.
– Dzisiaj staram się, żeby na stole pojawiło się 12 potraw. Niektóre tylko symbolicznie, żeby każdy mógł spróbować – opowiada pani Ewa.
Tradycją jest też, że przez cały dzień nic się nie je. Ewentualnie chleb z miodem, w celu zapewnienia sobie zdrowia na cały rok.
– Kiedyś jadło się go w ramach kolacji wigilijnej – dopowiada pani Otylia.
Dawniej resztki z wigilijnej kolacji dzielono między zwierzęta w gospodarstwie. Do momentu nakarmienia inwentarza przez głowę rodziny nie można było odejść od stołu. Później cała rodzina śpiewała kolędy, pastorałki, kościelne pieśni bożonarodzeniowe i szopki ze specjalnej książeczki, która nadszarpnięta zębem czasu przetrwała w dość mizernym stanie, bez okładki.
„Przystąpmy do szopy, ściskajmy za stopy/ Jezusa małego, nam narodzonego./ Dziecina się kwili, lubo nie w tej chwili,/ Więc go naszem kołem, obróćmy wesołem./ W żłobku się raduje, do szopy przyjmuje,/ Odpocznij więc sobie, bo lepiej jak w grobie./ O Jezu rad będę, dam Tobie kolędę:/ Serc naszych upały, by Cię rozgrzewały./ Alleluja, alleluja, alleluja, alleluja, alleluja." To tylko jeden przykład z pokaźnego zbioru pieśni z książki państwa Hanusik.
– Znałam na pamięć naprawdę dużo tekstów z tej książeczki. Chodziłam je śpiewać do sąsiadów
– mówi pani Otylia.
Kolędy starają się śpiewać do dziś, sporadycznie włączają radio w oczekiwaniu na kolędników. Mieszkańcy Borek całą Wigilię dostosowują do tego, o której Dzieciątko dociera do ich domu.
– U nas dopiero po przyjściu kolędników otwiera się prezenty – tłumaczy pani Ewa.
Teraz, kiedy wszyscy członkowie rodziny są dorośli, nie potrzeba konspiracji w obdarowywaniu się podarkami. Wcześniej stosowano jednak sprawdzoną metodę: ojciec zagadywał przy stole, podczas gdy mama podrzucała prezenty pod choinkę.
Stare, wigilijne przesądy, o których dzisiaj się już raczej nie pamięta, to między innymi przekonanie o stracie członka rodziny, jeśli ktoś w trakcie Wigilii odejdzie od stołu. Kiedyś też nie można było wpuszczać nikogo do domu w trakcie kolacji, puste miejsce przy stole pojawiło się parę lat po wojnie.
Ważnym zwyczajem jest również rodzinny udział w pasterce.
– Kiedyś szło się na nią piechotą, z czasem pojawiły się rowery, później samochody. Jeśli ktoś z sąsiadów miał takowy, oferował czasem podwiezienie do kościoła. Teraz nie ma już takich problemów – mówi pani Otylia.
Na pasterkę idą wcześniej, aby razem z innymi wiernymi śpiewać kolędy.
W domach pani Otylii, Ewy i Dominiki tradycją jest obchodzenie Wigilii i Bożego Narodzenia w gronie najbliższych. Pierwszy dzień świąt odbywa się zawsze według tego samego schematu – Msza Święta, bożonarodzeniowy obiad złożony z rosołu, gęsi (czasem zamiast niej są rolady), resztek po wigilijnej kolacji i pierników, makowca i sernika na deser oraz nieszpory. Drugi dzień świąt to czas, kiedy odwiedza się dalszą rodzinę. I to właśnie słowo rodzina jest w przypadku świąt Bożego Narodzenia najważniejsza. Ważne, żeby wśród gonitwy o piękne dekoracje i pyszne jedzenie o tym nie zapomnieć.