Czy koty zawsze chodzą własnymi drogami? Jak wygląda życie w kociej kawiarni i kim są jej mieszkańcy? O tym, a także o wyzwaniach i radościach z prowadzenia takiego miejsca opowiada Anna Neugebauer, właścicielka Kociej Kawiarni „Niebieski Kot” w Opolu.
Milena Skóra: Kocia Kawiarnia Niebieski Kot. Dlaczego niebieski?
Anna Neugebauer: To jest mój ulubiony kolor. Wielu osobom wydaje się, że chodzi o koty rasy brytyjskiej albo rosyjskiej, ale nie. Ktoś, kto przyjdzie tutaj, od razu zauważy, że niebieski dominuje, bo jest wszędzie widoczny. To także kolor nieba i u nas klienci mają się właśnie tak czuć – jak w niebie, otoczeni kotami, które są magiczne.
Magiczne? To dlatego tak bardzo je Pani kocha?
Kochałam od samego początku, tak jak inne zwierzęta. Mój świętej pamięci mąż również je uwielbiał. Razem chcieliśmy stworzyć kocią kawiarnię, ale jego choroba i śmierć spowodowały, że to się zbiegło w czasie. Jednak później doszłam do wniosku: dlaczego nie mogłabym zrobić tego sama? Wszystkie formalności załatwiłam w miesiąc. Jak się chce, to naprawdę można zrobić wszystko, a pomagają w tym uprzejmość i uśmiech. Wcześniej też odwiedziłam wiele kocich kawiarni w Polsce, więc to nie było tak, że od razu założyłam swoją.
I od początku była Pani pozytywnie nastawiona do tego pomysłu, czy pojawiały się też jakieś wątpliwości?
U mnie nie ma negatywizmu. Zawsze jestem osobą pozytywną, nawet trochę zwariowaną. Kocie kawiarnie nie są dochodowym interesem, ale robię to z pasji i miłości do kotów.
Ile kotów mieszka w tej kawiarni?
Ze stałych rezydentów jest sześć kocurów i trzy kotki, ale pewnego dnia przyjechała do nas „dziewczynka” Maja, która po pewnym czasie okazała się „chłopczykiem” – Majkelem. I podejrzewam, że Majkel już z nami zostanie, bo ma swoje breloczki i magnesy. Tak że można powiedzieć, że kotów jest dziesięć. Do tego zawsze mamy przynajmniej jednego kota do adopcji.
Mogłaby Pani je przedstawić?
Najstarsze są pierwsze rezydentki – Rita i Fibi. Obie mają ponad pięć lat. Są ze mną od samego początku. Przed otwarciem kawiarni tydzień z nimi mieszkałam, żeby je w ogóle poznać. Teraz zmieniły się diametralnie. Wyrosły na piękne i urocze kotki.
- Fibi
- Rita
Bracia – Leoś i Teoś, w kwietniu skończą trzy lata. Teoś w zeszłym roku wygrał walkę ze śmiertelną chorobą. Udało się nam, chociaż trzy miesiące musieliśmy się podporządkowywać jego życiu. To ogromna radość, że teraz jest wspaniałym zdrowym kotem.
- Leoś
- Teoś
Rysio (2,5 roku) uwielbia grać w gierki na telefonie, dlatego śmiejemy się, że nawet kotek może się od niego uzależnić.
- Rysio
Stefan (2 lata) to atencjusz, który chce być prezesem kawiarni.
- Stefan
Igor (2 lata) przyjechał do nas z pseudohodowli z Ukrainy. Na początku był bardzo wycofany,
a jego futerko zastałam w tragicznym stanie. Teraz to cudowny kotek.
- Igor
Edzia (3 lata) jest dziewczyną Rysia. Najpierw przebywała w schronisku, a potem przyjechała do nas jako szóstka rodzeństwa z elektrowni na Brzeziu (Opole, przyp. red.). Najpierw trzy miesiące spędziła leżąc pod piecem. Była bardzo wystraszona. Teraz jest trochę lepiej, ale nadal bywa wycofana. Niektóre koty właśnie takie są i musimy to uszanować, chociaż ja wierzę, że z czasem Edzia będzie coraz bardziej śmiała.
- Edzia
Kubuś (9 miesięcy) jest kotem bengalskim, z rodowodem. Był moim prezentem urodzinowym. Urodził się z chorym oczkiem, dlatego pani z hodowli chciała oddać go w dobre ręce. W ten sposób z nami został. Wkrótce czeka go jeszcze zabieg na oko.
- Kubuś
No i Majkel (7 miesięcy), najmłodszy mieszkaniec, nasz kot niespodzianka (śmiech).
- Majkel
Każdy z nich ma swoją unikatową historię, ale niektóre koty potrzebowały i nadal potrzebują specjalistycznej opieki.
Trochę już przeszłam tych kocich chorób, faktycznie, ale każdy taki problem czegoś uczy i nabywa się praktyki. To jest niestety normalna rzecz, że jeśli zobowiązuje się wziąć zwierzę, to na dobre i na złe. Kot nie jest zabawką. Wymaga opieki, jedzenia, czasem weterynarza, a to poświęcenie i koszty. Teraz, po takim obyciu z chorobami, jestem w stanie sama zrobić kotu zastrzyk, zmierzyć temperaturę czy zauważyć, kiedy coś się dzieje.
Czy wśród kocich mieszkańców panuje czasem niezgoda?
Raczej nie. To jest jedna wielka rodzina. Owszem, czasem się pokłócą, pogonią, bo koty to żywe zwierzęta. One też potrzebują zabawy czy odrobiny szaleństwa. Ale wszystko jest w granicach normy, chociaż zdarzało się też tak, że jakiś kotek nie czuł się u nas dobrze.
Raz jedna kotka, Mundinka, nie potrafiła przyzwyczaić się do mieszkania w kawiarni. Zaczęły przeszkadzać jej inne koty i ludzie, ale miała stałych wielbicieli, którzy regularnie ją odwiedzali. Kiedy podchodzili, żeby złożyć zamówienie, ona już czekała przy stoliczku, bo wiedziała, że za chwilę tam usiądą. Po pół roku zamieszkała u nich. Ma teraz mamę i tatę, i jest szczęśliwa.
Mieliśmy też Czarusia. Trafił do schroniska po śmierci babci, która się nim opiekowała. Później przez rok przebywał w kawiarni. Na początku nie miał iść do adopcji, bo widać było, że dobrze się u nas czuł. Po jakimś czasie jednak zaczął potrzebować więcej spokoju i trafił do domu jednej dziewczyny, która jednak nie potrafiła dobrze się nim zająć. Po dwóch miesiącach Czaruś do nas wrócił, ale teraz jest już w szczęśliwym domu.
Pośredniczy też Pani w adopcji kotów?
Tak, teraz kawiarnia jest już stałym zarejestrowanym domem tymczasowym, w ramach którego 21 lutego odbyła się pierwsza adopcja kotka. Oprócz tego jesteśmy też domem tymczasowym dla Miejskiego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Opolu. W zeszłym roku mieliśmy 17 adopcji. Każdy kotek najpierw przyjeżdżał do nas, a potem trafiał do czyjegoś domu. Były przypadki, że ktoś odwiedzając schronisko, nie zdecydował się na adopcję kota, ale kiedy zobaczył go i poznał w naszej kawiarni, zakochał się w nim.
Co najbardziej fascynuje Panią w kotach?
To, że każdy jest inny. Nie ma dwóch takich samych kotów ani jeśli chodzi o wygląd, ani o charakter. Mówiłam też, że koty są magiczne. Kiedy goście przychodzą do nas i wołają do kota: kici kici, one na to nie reagują. Trzeba się do nich zwracać po imieniu. Raz jedna pani zapytała się mnie, czy ja je rozumiem, że z nimi rozmawiam. Odpowiedziałam, że tak ponieważ wiem nawet, który z kotów miauczy, nie widząc go. Każdy kot ma inny głos, tak samo jak człowiek.
A są jakieś powielane mity na temat kotów, w które wciąż wiele osób wierzy?
Że koty są fałszywe, że piją mleko albo że rudy jest nieszczery. Niektóre wiążą się z historią, bo w starożytności koty były czczone jako święte, a w średniowieczu nazywane potomkami szatana czy czarownic. Ogólnie tych mitów jest bardzo dużo.
Jednym z nich może być powiedzenie: „stara panna z kotami”.
Miałam ostatnio zabawną sytuację. Przyszli rodzice z córką, która chciała mieć kota. Z rozmowy wynikało, że jeden już u nich mieszkał. Po chwili córce spodobał się któryś z kotów, a tata powiedział, że jak będzie starą panną, to może mieć ich nawet dwadzieścia. Podeszłam do niego, mówiąc mu, że niestety muszę go zmartwić, bo akurat nie jestem starą panną, a mam trzynaście kotów (śmiech).
Tak się właśnie przyjęło, ale znam też panów, którzy są sami i mają koty. Na przykład Freddie Mercury był wspaniałym kociarzem. Niektórzy panowie jeszcze wstydzą się tego, że lubią koty, a przychodzą nawet na kocią jogę!
Co to takiego?
To po prostu joga w otoczeniu kotów, z elementami kocich ruchów. Każdy może sobie poćwiczyć, tylko trzeba mieć swoją matę. To naprawdę fajna godzina odprężenia i relaksu, a koty podczas jogi są cudowne. Uczestnicy głaszczą je nawet podczas ćwiczeń. No i wtedy wszyscy bawią się frotkami (elastycznymi gumkami do włosów, przyp. red.), bo jeden z naszych czarnych „braci” nauczył się wyciągać je dziewczynom z torebek.
Joga spokojniejsza będzie odbywać się w piątek wieczorem, a ta bardziej energiczna w sobotę rano. Pierwsze zajęcia rozpoczną się w marcu (14.03 i 29.03). Każdy, kto ma ochotę, może przyjść. Zajęcia są płatne, bo prowadzi je pani instruktorka, ale myślę, że warto.
Mówi się, że koty zawsze chodzą własnymi drogami, ale z wcześniejszych opowieści można stwierdzić, że naprawdę przywiązują się do ludzi.
Przywiązują i rozpoznają człowieka. Kot przyzwyczaja się również do miejsca, ale do osoby też, i do karmiącej ludzkiej ręki. Śmieję się z tego, ale to jest podstawa, bo smaczkiem zawsze można kota „kupić”. Z resztą jak przychodzę tutaj rano i wita mnie cała kocia rodzinka, to ona już wie, że szykuje się jedzenie.
Czy pozytywne nastawienie gości, którzy tutaj przychodzą, sprawia, że czuje Pani, że jest w odpowiednim miejscu?
Tak. Jak nie mogę rozmawiać z ludźmi, to jest dla mnie dzień stracony. Jedna pani powiedziała mi raz, że w tej kawiarni jest jak we włoskiej kafejce – taka rodzinna atmosfera. I taką właśnie chcę tworzyć.
Jednak pomimo tego zdarzają się też nieprzyjemne sytuacje. Ostatnio podzieliła się Pani wpisem na Facebooku, gdzie jedno z dzieci sprawiło kotu ból, używając wędki.
I za to nie winię dzieci, tylko rodziców. W tej sytuacji mama stwierdziła, że kot spał i nie chciał się bawić, dlatego jej syn to zrobił. Tylko zawsze tłumaczę, że kota nie zmusi się do zabawy albo do robienia czegoś, czego nie chce. Dlatego powstał regulamin kawiarni. Oprócz limitów wiekowych prosimy, żeby nie brać kotów na ręce, bo jakby nie patrzeć jest on drapieżnikiem, też każdego nie zna, więc może podrapać albo ugryźć. Tak samo aby nie karmić kotów, bo to może powodować u nich choroby.
Kocia kawiarnia jest specyficznym miejscem, bo musi być tutaj cisza. Kiedy jest głośno, zwierzęta się denerwują, ale jak jest spokojnie, to są tak przyjazne ludziom, podchodzą do nich, kładą się na kolana, dają się głaskać.
W marcu, oprócz jogi, ruszają też zajęcia edukacyjne dla dzieci i dorosłych.
Chciałabym, żeby były prowadzone od zabawy, po edukację, żeby dziecko poznało to zwierzę, żeby zobaczyło, jak z nim obcować, żeby zrozumiało, że adopcja kota to poważna sprawa. Ale podczas ferii zimowych poznałam dużo fantastycznych dzieci, które przychodząc tu, wiedziały, jak się z tymi kotami obchodzić. Ja też im często o tym opowiadam i naprawdę są zainteresowane. Staramy się również wychodzić do ludzi. Chcemy na przykład pojechać z kotem do domu seniora, bo to też jest taka forma terapii dla starszych osób.
Co najbardziej tworzy klimat kociej kawiarni – koty czy ich miłośnicy?
Koty, ale poznałam już wiele wspaniałych osób, ludzi pracy, artystów, sportowców, którzy mają dobre serca. Widać to zwłaszcza wtedy, kiedy organizuję akcje charytatywne dla kotów i oni chcą pomagać. Jest to cudowne, bardzo cieszy, a dobro zawsze wraca. Chciałabym wspierać też nie tylko fundacje, ale ludzi, którzy sami od siebie zajmują się bezdomnymi kotami. Oni nie mają znikąd pomocy, nie należą do żadnych organizacji, ale dbają, karmią i leczą te koty.
A wystrój kawiarni?
To wszystko moje pomysły. Każda ściana przedstawia coś innego: na jednej z nich wiszą zdjęcia naszych stałych rezydentów, na innej adopciaków, na kolejnej autografy znanych osób, które nas odwiedziły. W tym miejscu znajduje się też koszulka siatkarza Bartosza Kurka. Powstał nawet zegar z fotografiami kotów, który czeka na wypełnienie jeszcze dwoma stałymi rezydentami, aby kocich mieszkańców było dwanaście. Dodatkowo mamy rękodzieło, prace artystów i osób niepełnosprawnych, które wiszą albo na ścianach, albo są przechowywane w naszym albumie. Będziemy też wystawiać kocią sztukę, na przykład wykonane przez gości świece w kształcie kotów, wyroby szydełkowe czy magnesy.
Dziękuję za rozmowę!
Kocia Kawiarnia „Niebieski Kot” znajduje się przy ul. Marii Rodziewiczówny 13/A w Opolu.
Fot. Milena Skóra