O rozmowę z redakcją Opowiecie.info poprosił jeden z kierowców MZK w Opolu. Nie zdradza nam swojego prawdziwego imienia, gdyż obawia się konsekwencji.
„Za dużo, żeby umrzeć, za mało, żeby żyć” – kierowca opowiedział nam o warunkach, w jakich pracuje, o swoich zarobkach i problemach, jakie stwarza miasto dla osób kierujących autobusami MZK.
Opowiecie.info: Miasto kupiło ponad 20 nowych autobusów za niecałe 30 mln zł. Pan jest kierowcą na co dzień i zna realia funkcjonowania MZK. Co kupno autobusów oznacza dla tzw. „zwykłego kierowcy”?
Piotr Markowski (imię zmienione): Mam nadzieję, że to lepszy komfort pracy. Niektóre autobusy były już naprawdę stare. Trzeba jednak zaznaczyć, że nowe autobusy to jedno, a stan dróg w Opolu to drugie. Życie dla kierowcy autobusu np. na ul. Pużaka czy ul. Sołtysów we Wróblinie nie jest łatwe. Drogi są nieprzystosowane, więc te autobusy będą się szybko zużywać.
A jak Pan ocenia fakt, że kupiono diesle, a nie autobusy elektryczne?
Jak patrzę na stare autobusy, to faktycznie lepiej, że zakupiono nowy tabor, bo poprzedni to jest katastrofa. Ale zdecydowanie lepiej byłoby faktycznie kupić autobusy elektryczne. To jest przyszłość.
Od kiedy pracuje Pan w MZK?
Od roku.
Ile Pan zarabia?
Moja stawka godzinowa wynosi 12,19 zł brutto. To bardzo mało. Jak mówi mądrość ludowa: „za dużo, żeby umrzeć, za mało, żeby żyć”. Bycie kierowcą to odpowiedzialna, stresująca praca. To jest praca z ogromną liczbą ludzi, za których odpowiadam w każdym momencie podróży. Powiedzmy, że obecnie ostateczna wypłata mi wystarczy, ale ona jest obarczona dużą niepewnością.
12,19 zł brutto to niewiele. Czy ma Pan do tego jakieś premie?
Premie są. Problem polega na tym, że mogę w każdej chwili zachorować, może wydarzyć się jakaś nagła sytuacja rodzinna, to moja pensja spada drastycznie i robi się dużo większy problem. Muszę być zdrowy. Ja np. mam kredyt na mieszkanie i jeśli coś mi się stanie, to nie będę miał jak go spłacić.
No tak, ale dzięki temu mamy w mieście tańsze bilety.
Co za bzdura! I co mi z tego? Mój los już się nie liczy? Poza tym jako kierowca też płacę za bilet, z pensji ucina mi się 19,95 zł.
Kierowcy dostają tzw. „trzynastki”. Czy w takim razie nie jest to powód do zadowolenia?
To nie są „trzynastki”, tylko tzw. „nagrody roczne”. Nie dostajemy trzynastej pensji na koniec roku, to jest wliczone do każdego miesiąca, w związku z czym podnosi to bardzo nieznacznie zarobek miesięczny, ale nie ma żadnej „trzynastki”. Osobiście wolałbym ją dostać w formie dodatkowej pensji na koniec roku.
Jakie są w takim razie nastroje wśród załogi?
Pracownicy bardzo mocno narzekają. W mojej ocenie jakieś 80% kierowców jest niezadowolonych, tylko wszyscy boją się wyłamać.
Skoro niezadowolenie jest Pana zdaniem duże, to jakie jest prawdopodobieństwo strajku?
Obecnie takiej opcji nie widzę. Ludzie mają rodziny i boją się wystawiać.
Więc czy Pana zdaniem można coś z tym zrobić?
Wolałbym mieć wyższą stawkę godzinową, a nie tak, że podstawą zarobku są premie. Do kogo mógłbym się zwrócić? Wielu kierowców odchodzi z pracy ze względu na zarobki i zbyt dużą ilość stresu. Nasza stawka w miesiącu wynosi 2 047 zł brutto miesięcznie (168 godzin razy 12,19 zł). Czyli minimalna pensja na etacie. Cała reszta jest niepewna.
A co z sobotami i niedzielami?
Nie ma różnicy w zarobkach – czy jeżdżę w sobotę, czy w niedzielę.
Dlaczego miałaby być, skoro w tygodniu ma Pan wolne?
Ja też chciałbym mieć weekend, spotkać się z przyjaciółmi, którzy nie są akurat w pracy, chciałbym poświęcić czas rodzinie. A skoro już muszę pracować w niedzielę, to oczekiwałbym wyższej stawki. Podobno kiedyś tak było w MZK, ale dziś już nie jest.
Mówi Pan, że ludzie chcą się zwalniać. Czy Pan też o tym myśli?
Tak, ostatnio coraz częściej. Jestem w pracy zestresowany, a moje zarobki są niepewne. Pasażerowie muszą wiedzieć, ile my zarabiamy. Duża część ich niezadowolenia nie ma nic wspólnego z naszymi przewinieniami. Na przykład opóźnienie autobusu – my za to nie odpowiadamy, a jesteśmy na pierwszej linii frontu do wysłuchiwania żali i oskarżeń. Bo wiedzą państwo, zdarza się tak, że jeżdżę 6,5 godziny bez przerwy. Są korki, objazdy, a nie ma zmian rozkładu. Przecież tu nie chodzi tylko o mnie: pasażerowie też na tym tracą, bo kiedy jestem zestresowany, łatwiej o wypadek. A przecież odpowiadam za nich.
Jaka jest Pana ogólna ocena polityki MZK?
Dzisiaj robi się wszystko dla pasażerów. Ja nic do nich nie mam i sam nim bywam, ale ktoś mógłby pomyśleć też czasem o kierowcach. My też jesteśmy ludźmi. Komfort psychiczny kierowcy jest ważny nie tylko dla nas. Jest jeszcze jedna kwestia: w praktyce bardzo duża część kursów jest dziś niewykonalna. Czasy przejazdu między przystankami są małe, a przez korki i tak wyjeżdżam spóźniony. Przykładowo: jadę w kierunku pętli i mając opóźnienie 20 minut, a tam są tylko cztery minuty przerwy. Od razu więc wyjeżdżam 16 minut spóźniony. Chciałbym więc powiedzieć pasażerom: to nie moja wina. Mnie też zależy na tym, by przyjechać na czas. Wielu ludzi, którzy nie mieszkają na Zaodrzu np. nie wie, że Niemodlińska jest rozkopana od wielu miesięcy, co opóźnia czas przejazdów.
Czy jest jeszcze coś, co się Panu nie podoba?
Jako kierowcy nie podoba mi się również samochodów byle gdzie i niezgodnie z przepisami. To jest nienormalne. To strasznie przeszkadza w jeździe. Gdzie tu jest bezpieczeństwo? Proszę policję: sprawdzajcie to. Auta stoją dzień i noc, często na przystankach i na jezdni, a nikt tego nie kontroluje. Nie może tak być.
Czy w związku z tym chciałby Pan poprosić o coś władze miasta?
Chciałbym poprosić o podwyżki, o inny sposób naliczania pensji bazujący na stawce, nie na premiach. Przydałaby się poprawa stanu jezdni. Chciałbym też zaprosić prezydenta Wiśniewskiego wraz z władzami miasta do przejażdżki autobusem w godzinach szczytu, przykładowo na cały kurs linii „25”. Bo jakoś nigdy go nie widziałem ani w autobusie, ani na przystanku.