Z grupy 70 Afgańczyków, przebywających na kwarantannie w Suchym Borze (były wśród nich dzieci, najmłodsze ma zaledwie 4 miesiące) tylko dwie rodziny zostały w Polsce. Pozostali wyjechali do Niemiec, Anglii i Belgii, gdzie był już ktoś z ich rodzin.
Jednak kontakty z uchodźcami z Afganistanu, którzy byli w Suchym Borze, trwają nadal. Oni są wdzięczni tym, którzy im pomogli w najtrudniejszych chwilach ich życia, kiedy stracili swoje domy, swoich bliskich, a ratując życie trafiali do Polski.
Afgańczycy rozstając się z mieszkańcami Suchego Boru mówili, że zapamiętają ich dobroć na zawsze. W tym samym czasie Talibowie podbijali ostatni punkt oporu w dolinie Panczszir.
– Rozstanie z nimi było przygnębiające, bo dzień wcześniej do większości z tych rodzin dotarły informacje, że Talibowie zabili wielu członków ich rodzin – mówi Joanna Kasprzak-Dżyberti, prezes Stowarzyszenia Na Rzecz Rozwoju Wsi Suchy Bór.
Wszystkie te informacje dotarły do Afgańczyków podczas pożegnalnego ogniska, zorganizowanego przez mieszkańców Suchego Boru.
– Były śpiewy przy ognisku i było sympatycznie do momentu, kiedy przybiegł zapłakany chłopak i powiedział, że Talibowie zabili szesnastu członków jego rodziny – opowiada pani Joanna. – Potem każdy z nich dostawał co chwilę wiadomości, że zabito kogoś z ich bliskich. Jak więc się żegnaliśmy w poniedziałek, to była jedna wielka rozpacz.
Teraz ci Afgańczycy, którzy byli na kwarantannie w Suchym Borze i pozostali w Polsce, przebywają w ośrodku dla uchodźców w Bezwoli na Lubelszczyźnie.
Ludzie ze Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Wsi Suchego Boru pojechali tam ich odwiedzić.
– Zabraliśmy ich autokarem na całodniową wycieczkę do Lublina, więc byli zadowoleni – opowiada pani Joanna. – Miejscowość Bezwola jest w środku lasu, tam jest tylko jednostka wojskowa, nawet nie ma sklepu.
Dla Afgańczykow jest to teraz trudny czas z uwagi na to, że przepisy nie pozwalają im jeszcze na podjęcie pracy. Ale kiedy zalegalizują swój pobyt, to do dwóch miesięcy będą się musieli wyprowadzić z ośrodka.
– Ale dzieci poszły już tam do szkoły podstawowej, starszy chłopiec do średniej, a jeszcze starsi chłopcy czekają na decyzję Uniwersytetu Warszawskiego o ich przyjęciu na rok zerowy, żeby nauczyć się języka i weryfikację kompetencji – dodaje Joanna Kasprzak-Dżyberti. – Oni w Afganistanie ukończyli szkoły o kierunku farmaceutycznym. Jeszcze ktoś inny chce podjąć studia na anglistyce.
Zdecydowanie trudniej jest z osobami starszymi, które nie znają angielskiego, a niektóre są wręcz niepiśmienne.
Stowarzyszenie z Suchego Boru nie jest typową organizacją pomocową, więc to ogranicza mu możliwości pomocy.
– Mamy kontakt z organizacjami pomocowymi, które się zajmują uchodźcami z Polski, ale oni są teraz zajęci na ścianie wschodniej, tam przy granicy z Białorusią – wyjaśnia Kasprzak-Dżyberti. – Bo to jest praca dla pracowników socjalnych i asystentów rodziny. Będziemy próbowali im załatwić mieszkanie.
Dlaczego się zaangażowała w pomoc?
– Bo wszyscy jesteśmy uchodźcami, bo w historię wszystkich polskich rodzin wpisana jest jakaś wojenna tragiczna historia – tłumaczy pani Joanna. – Połowa mojej rodziny jest rozrzucona po całym świecie, ale im też ktoś kiedyś pomógł.