Gdy słyszymy pojęcie „deinstytucjonalizacja” brzmi ono niezrozumiale czy też niepokojąco. Brzmi jak „likwidacja”, podczas gdy w istocie chodzi o to, by tworzyć nowe usługi o wymiarze domowym i środowiskowym.
Trzeba je rozwijać po to by zmniejszyć napór na istniejące instytucje, które nie będą w stanie przyjąć wszystkich chętnych. A co za tym idzie jakość życia ludzi tam funkcjonujących będzie się pogarszać, a nie poprawiać. Na dodatek do ich realizacji będzie potrzebny sztab ludzi. Cała batalia medialna dotycząca instytucji całodobowych, która dość niemrawo przekłada się na rzeczywiste zmiany, trwa od lat. Tu nie chodzi o likwidację instytucji, ale chodzi o realne prawo wyboru człowieka jak ma spędzić swoje życie. Tak jak dorosły z uwagi na wiek, chorobę czy niepełnosprawność ma mieć możliwość wyboru co do swojego dalszego losu (tego gdzie i jak miałby żyć: czy w placówce czy w mieszkaniu, domu), tak dzieciom należy zapewnić możliwość życia w rodzinie, a nie w placówce. Oczywiście instytucje czyli domy pomocy społecznej, placówki opiekuńczo-wychowawcze, zakłady opiekuńczo-lecznicze też się muszą zmieniać. Muszą modyfikować swoją ofertę, otwierać ją na środowisko, na nowe usługi „świata zewnętrznego” np. wsparcie wytchnieniowe dla osób starszych, czy budowę wsparcia specjalistycznego dla rodzinnej pieczy zastępczej.
Dziś wybór ludzi wymagających wsparcia jest bardzo ograniczony. To oczywiste, że są ludzie, którzy nie mogą żyć w swoim mieszkaniu ze względu na stan zdrowia, jednak nieporównywalnie więcej osób mogłoby w nim pozostać, ale państwo nie ma stabilnego i kompleksowego systemu wsparcia, by im to zapewnić. W placówce często nasze prawa ulegają dużemu ograniczeniu. Stajemy się trybikiem w mechanizmie, bez prawa do wyboru własnych mebli, koloru ścian, firanek czy rozmów i relacji z innymi ludźmi. Jeśli nie stworzymy szerokiego systemu wsparcia rodzin wspierających swoich bliskich, systemu usług społecznych i zdrowotnych w środowisku (w społeczności lokalnej, w domu/ mieszkaniu) o charakterze opiekuńczym, asystenckim, mieszkaniowym, to obecna fala demograficzna spowoduje, że w domy pomocy społecznej będziemy zagęszczać do maksimum. I pomyślmy, że mogą to być nasi rodzice, bliscy, czy wreszcie my sami. Nie możemy tego odkładać na następne lata, bo wielu z nas może nie doczekać, żyjąc w upokorzeniu, złej jakości życia, rezygnując ze wszystkiego. I tak samo nie możemy odkładać reformy pieczy zastępczej, bowiem prowadzi to nas w ślepy zaułek, w którym umieszczenie dziecka w placówce jest dużo łatwiejsze niż zapewnienie mu rodziny. Czy takie dzieciństwo chcemy kultywować?
W początkach XX wieku działania instytucjonalne były chwalebne, bowiem zapewniały jakieś systemowe wsparcie, ale od tego czasu minęło sto lat i inne są oczekiwania społeczne. Wiele rodzin musi sobie radzić samemu z zapewnieniem opieki dla potrzebującego jej członka rodziny i coraz trudniej im idzie łączenie swojej pracy z opieką. To zaczyna przeradzać się w stan permanentnego stresu, który będzie miał dalsze skutki. Państwo natomiast chowa głowę w piasek mówiąc, że oczywiście „kiedyś” to zmienimy, ale kiedy? A tu trzeba zacząć działać już, a nie rozmawiać.
Ważnym sojusznikiem władzy publicznej w tych działaniach są organizacje sektora społecznego (np. organizacje pozarządowe, spółdzielnie socjalne). Przykład osób z niepełnosprawnościami pokazuje jak wiele się zadziało dzięki ich inicjatywom. Takim przykładem jest cały obszar warsztatów terapii zajęciowej stworzony w istocie przez organizacje rodziców, które chcieli wesprzeć swoje dzieci, a jednocześnie mieć możliwość funkcjonowania rodzinnego. Niestety wciąż często traktuje się rozmowy z tym środowiskiem jako zło konieczne.
Spójrzmy jak wiele działań w usługach społecznych realizowanych jest właśnie przez organizacje. I nie są one tylko realizatorami, ale także kreatorami nowych usług, interweniując często u władzy o konieczność nowych działań. Jeśli w tym obszarze nie zbudujemy realnego partnerstwa publiczno-społecznego opartego o działania niekomercyjne, to niebawem zostaniemy wypchnięci przez sektor komercyjny oparty często o dumping socjalny. Nie chodzi tu o konkurencję, ale o fundamentalne rozumienie systemu usług społecznych i zdrowotnych – nie jako rynkowego dobra, które należy dostarczyć temu kto lepiej zapłaci, ale podstawowego obowiązku państwa opartego o zasadę solidarności. Nie jest zatem wszystko jedno, kto jest głównym realizatorem i partnerem w realizacji usług społecznych, bowiem mówimy o prawach człowieka do godności, a nie zaspokajaniem oczekiwań konsumentów.
W kontekście deinstytucjonalizacji mamy zatem przed sobą dwa wyzwania: co robić i z kim to robić. Może być oczywiście modyfikowana, dostosowywana do możliwości działań, a nawet przeredagowana. Musi jednak zachować swój wymiar konkretnych propozycji legislacyjnych, organizacyjnych, finansowych, bowiem czasu nie mamy zbyt wiele. Musi również oznaczać traktowanie organizacji obywatelskich jako partnera, który chce budować razem. Chodzi bowiem o ludzi, który już dziś oczekują konkretów i chcą spędzić swoje życie będąc podmiotem, a nie przedmiotem działań. Czy to naprawdę zbyt wiele?
Inf. Stowarzyszenie Animacji Lokalnej ARKONA
* Zadanie realizowane w ramach projektu
„ Wsparcie dla opolskiego modelu promocji, upowszechniania oraz rozwoju ekonomii społecznej”
współfinansowanego ze środków Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Opolskiego na lata 2014-2020,
Oś Priorytetowa 8 Integracja Społeczna, Działanie 8.3 Wsparcie podmiotów ekonomii społecznej