Z wieloboistą z KU AZS Politechnika Opolska rozmawiała Aneta Leszczyńska.
Aneta Leszczyńska: To prawda, że większość studentów Wydziału Wychowania Fizycznego i Fizjoterapii zna Twoje nazwisko, ale – poza tym, że jesteś sportowcem – kim jesteś?
Jacek Chochorowski: Tak, to takie typowe pytanie i typowa odpowiedź – jestem człowiekiem (śmiech). Z racji tego, iż mam to szczęście, jestem także studentem drugiego roku wychowania fizycznego Politechniki Opolskiej, zawodnikiem KU AZS Politechnika Opolska, czerpię radość z każdego dnia, wiecznie się uśmiecham… i nie pływam. Tak ogólnie mówiąc.
(chwila ciszy) Jak to nie pływasz?
Zwyczajnie. Nie pływam. Być może dlatego, że pływać nie potrafię, ale jakoś nigdy nie miałem potrzeby, żeby się tego nauczyć. W ciągu ostatnich pięciu lat byłem trzy razy w basenie. Faktem jest, że z basenu wychodzi się zazwyczaj rozluźnionym, a to sprzyja powstawaniu kontuzji na bieżni, na której spędzam większość czasu. Mając 197 cm wzrostu łatwiej o kontuzje. Nie jest to kwestia lenistwa, po prostu uważam, że basen nie jest dla mnie dobrym rozwiązaniem. Potrzebuję dynamiki, a z basenu wychodzę rozluźniony. Jestem w trakcie leczenia jednej kontuzji, zależy mi, by nie nabawić się zbyt łatwo kolejnej.
Byłeś niedawno w Spale na obozie treningowym. Zdaje się, że po nim miałeś jechać do Hiszpanii na mecz międzynarodowy w lekkoatletyce? Co się stało, że jeszcze się nie pakujesz?
Ech… To dość kiepska sytuacja. Ale może zacznę od początku. W październiku miałem wrócić do regularnych, mocnych treningów. Tak się złożyło, że jeszcze 6 października bawiłem się na weselu, podczas którego wstając od stołu prawie zerwałem więzadło w kolanie. Lekarze wróżyli mi sześć tygodni w ortezie i pięć tygodni powrotów do formy sprzed kontuzji. Po pięciu i pół tygodnia intensywnej rehabilitacji – cztery i pół godziny dziennie! – zrobiłem pierwszy „porządny” trening. Bardzo ubolewam nad faktem, że ominął mnie jeden obóz kadrowy w Zakopanem. Stanowił on jedną z podstaw przygotowania do sezonu. Musiałem nadrabiać ten czas dodatkowymi jednostkami treningowymi. W grudniu pojechałem na treningi do Spały. Kolano wytrzymało wszystkie próby, więc pojawiła się nadzieja na wyjechanie na mecz międzynarodowy do Madrytu. Kolejny obóz w Spale miał miejsce w styczniu – tam to światełko nawet bardziej się rozjaśniło. Pojechaliśmy na sprawdzian do Łodzi, była to połowa stycznia. Tam zrobiłem dwa rekordy życiowe (4,20 m w skoku o tyczce oraz 8,44 sek. w 60 metrach przez płotki – przyp. autorki), a gdy zbierałem się do trzeciego, to w ostatniej próbie skoku w dal naderwałem mięsień dwugłowy uda (drugi stopień naderwania, w drugiej nodze – przyp. autorki). Trener powiedział, że skoro nieszczęścia chodzą parami, to limit na ten rok mam już wyczerpany. Oby tak było!
OK, życzymy Ci tego! Co składa się tak naprawdę na wielobój? W sezonie jest to dziesięciobój, a zimą to siedmiobój, który odbywa się na hali, czy tak?
Tak. Na hali to: 60 m sprint, pchnięcie kulą, skok w dal i skok wzwyż (to są dyscypliny na pierwszy dzień), a następnie 60 m przez płotki, skok o tyczce i bieg na 1000 metrów (dzień drugi).
Twoja ulubiona dyscyplina?
Na pewno nie jest to skok o tyczce… Za każdym razem gdy stoję na rozbiegu myślę, czy uda mi się „wyskoczyć” z tego żywym. To zdecydowanie najtrudniejsza dyscyplina, w której, przyznaję, nie idzie mi za dobrze (śmiech). Nauka skoku trwa bardzo długo i wymaga mega przełamania się. Wyobraź sobie, jak stoisz na rozbiegu z długim kijem, musisz trafić nim do dołka, zarzucić nogi nad siebie i modlić się o to, by wylądować na materacu… Bardzo za to lubię 60 m przez płotki. Może ze względu na to, że po prostu mi to wychodzi, więc nie da się tego nie lubić. Aczkolwiek biegać nie lubię…
Jacek… to dlaczego wybrałeś właśnie wielobój?!
Bo jestem za słaby na jedną konkurencję. Jestem średni we wszystkim, a w kilku beznadziejny. Dlatego próbuję wszystkiego i we wszystkim chcę się rozwijać. Bo sumując te osiągnięcia, mogę zajść dalej niż startując tylko w jednej dyscyplinie.
Jak w takim razie zaczęła się Twoja przygoda z wielobojem? Kto Cię do tego zaprowadził?
To długa historia…
Bardzo dobrze!
W wieku dziewięciu lat zacząłem trenować taekwondo. Przez cztery lata mojej przygody z tym sportem byłem dwa razy na mistrzostwach Polski, na których zdobyłem dwa medale. Układało się bardzo perspektywicznie. Lubiłem ten sport i dobrze mi się trenowało. Niestety, o decyzji zakończenia mojej kariery zdecydował tak prozaiczny powód, jak niedostatecznie dobre kontakty z ówczesnym trenerem. A że mój brat skakał wzwyż, zabrał mnie na stadion lekkoatletyczny.
I od razu złapałeś bakcyla?
Nie, nie od razu. Na początku miałem jeszcze pomysł, by grać w koszykówkę (pozdrowienia dla naszych koszykarzy!), ale że w tym czasie nie było u nas drużyny, która mogłaby podołać trenowaniu mnie. Zdecydowałem się pość za bratem. Tak naprawdę, jako kompletne beztalencie sportowe (naprawdę, najlepiej wychodził mi zwis na drążku), wylądowałem – całe szczęście! – na stadionie lekkoatletycznym. Dla przykładu: ani razu nie potrafiłem się podciągnąć, ani razu nie potrafiłem zrobić pompki, a gdy próbowałem zrobić brzuszek, to podciągałem się za spodnie.
To brzmi dość tragicznie…
Myślę, że tak właśnie wyglądało. Byłem dość niski i okrągły… W gimnazjum zacząłem mocno rosnąć, a to spowodowało problemy z plecami i kolanami. Na szczęście mój trener, Jerzy Żyżyk, który ma głowę na karku (trenuje mnie od osiem lat) zauważył, że jestem dość skoordynowany. Postanowił, że będziemy próbować wszystkiego. Zaczęliśmy od rzutu młotem. Tę dyscyplinę trenowałem przez trzy lata. Udało mi się zająć nawet 9. miejsce na Mistrzostwach Polski Młodzików. Trener stwierdził po niedługim czasie, że jak będę prowadzony ogólnorozwojowo, to tylko na dobre mi to wyjdzie. Więc spróbowaliśmy wielobój. Zanim wystartowałem na Mistrzostwach Polski w Wieloboju, trzy razy brałem udział w zawodach, które za każdym razem były dla mnie nową motywacją do treningów, bo zawsze coś szło lepiej.
I to widać w Twoich wynikach. Pochwal się ostatnimi rekordami!
Chyba chodzi Ci o styczeń 2017 w Pradze, kiedy to pobiłem kilka rekordów życiowych. Do Czech zostałem powołany po dobrym poprzednim roku (2016), w którym zdobyłem dwa medale na mistrzostwach Polski – w młodzieżowcach złoto, a w seniorach brąz. W Pradze zrobiłem siedem rekordów życiowych… I zrobił się mały szum. Chochorowski stał się widoczny nie tylko ze względu na swój wzrost. Ja uważam dalej, że nic nie osiągnąłem. Mnie to sprawia przyjemność, ja się po porostu dobrze bawię. Dlaczego miałbym się tym chwalić? Robię to tylko i wyłącznie dla siebie. Gdybym to robił dla kogoś, to nie byłoby już takie fajne.
Jesteś wobec siebie bardzo samokrytyczny! A przecież masz sporą kolekcję medali, która odzwierciedla Twoje umiejętności.
Pamiętaj, że zero to też poziom (śmiech). Tak jak powiedziałem, robię to dla siebie. Tak długo jak będę mógł, będę trenować i się rozwijać. Oby to było jak najdłużej. Aktualnie mam to szczęście, że wielobój jest dla mnie sposobem na życie. Dzięki temu mogę wynajmować mieszkanie i studiować – rozwijać się.
Czy w Twoim życiu, pełnym treningów i rozwoju. znajduje się czas dla… płci przeciwnej?
Oczywiście, że tak, ale na razie nie ma takiej potrzeby. Jestem nauczony pewnego systemu dnia. Wstaję rano, jem śniadanie, idę na uczelnię, jeden trening, przerwa, drugi trening. I tak praktycznie codziennie. A na obozie: pobudka, śniadanie, trening, obiad, trening, kolacja, spać. Tego czasu jest dużo. Tydzień jest przewidywalny, więc wiem kiedy znaleźć czas na coś poza sportem. Czasem ciężko o spontaniczność, to fakt, jednak bardzo dużo spotykam się ze znajomymi, więc nie narzekam na brak życia towarzyskiego. Jestem otwarty na wszelkie kontakty.
Jakie plany na najbliższe tygodnie?
Fizjoterapia i wyleczenie mięśnia dwugłowego uda. Bez tego nie będzie progresu… 4 lutego jadę na pięciodniowy kadrowy obóz do Spały. A 17–18 lutego są Mistrzostwa Polski Seniorów. Liczę na to, że uda mi się wystartować. Pojechać pojadę na pewno, bo jest już zgoda i udział jest opłacony. Pytanie, co uda mi się tam wywalczyć.
Koniecznie daj znać! Będziemy trzymać kciuki! Bardzo dziękuję za rozmowę.
Dam znać, dziękuję!
Fot. Archiwum prywatne Jacka Chochorowskiego.