Z Walterem Pyką z Popielowa, ze słowem w roli głównej oraz o byciu aptekarzem i poetą w jednym, rozmawia Kinga Tokarz.
Od kiedy pisze Pan wiersze?
Pewną przypadłość, którą śmiało mogę nazwać darem, zauważyłem już w liceum ogólnokształcącym. Pisanie wierszy sprawiało mi ogromną frajdę. Zauważyłem też, że łatwo mi przychodzi formułowanie zdań, czego nie potrafili moi koledzy czy koleżanki. Wyczułem w sobie wtedy taką inność. Po drugie… była tam też taka dziewczyna, do której musiałem pisać…
Jak Pan wspomina swoje pierwsze prace?
W szkole, w Zawadzkiem, wydawaliśmy uczniowski miesięcznik „My o nas”. Tam po raz pierwszy moje wiersze pojawiły się w druku. Ze wstydu nie pisałem ich pod moim nazwiskiem, tylko jako anonim. Pani polonistka wiedziała jednak, że to moje prace i nie negowała tego w żaden sposób.
Co było po ogólniaku?
Potem były studia, rzeczywistość i ziemia. Przebywając we Wrocławiu, gdzie ukończyłem akademię medyczną na wydziale farmacji w 1970 roku, drukowałem m.in. fraszki, skecze w dzienniku dolnośląskim „Słowo Polskie” oraz działałem w sekcji w dziale kultury w domu studenckim. Organizowałem też zakończenia rajdów studenckich w kilku miejscach w górach. Była to działalność lekko rozrywkowa, natomiast potem przybywało coraz to więcej wierszy.
Kiedy w życiu przychodzi taki moment, że się siada i pisze wiersze?
To różnie bywa. Nie pretenduję do takiego wielkiego formatu, który miałby już ustalony jakiś schemat. Nie mam wyznaczonej godziny, nie piszę na akord – najczęściej piszę wiersze wtedy, kiedy zauważę coś, co mnie zainspiruje – słowo, człowiek czy jego otoczenie. Jest czasem tak, że jakiś moment za mną chodzi. I co wtedy poradzić? Próbuję wtedy się do tego odnieść i zrobić dialog z kimś, z czymś… z mrówką, kwiatkiem… Nie wiem, czy jest to zdrowa przypadłość (śmiech).
Pisząc wiersz, pisze go Pan do końca czy wraca za jakiś czas?
Wiersze poprawiam dużo razy. Są takie, które w całym schemacie są prawie gotowe, jednak jeśli nie mam puenty albo też nie uznaję jej za tą, która jest zaskakująca dla mnie, to wtedy przerabiam, kombinuję i czasem nic z tego nie wychodzi.
Gdyby miał Pan porównać swoje pierwsze wiersze i aktualne, to w czym widzi Pan różnice?
Przede wszystkim w ustatkowaniu myśli, ale widać tu również życiowe doświadczenie i dystans do wielu spraw. Staram się nie oceniać innych jak i samego siebie, bo jest ktoś wyższy. Doceniam jednak to, że wtedy ta „mrówka” pojawiła się na moim podwórku i dane mi to było zauważyć. Ważne są spostrzeżenia i nadanie temu formy słowa.
Jaki konkurs poetycki wspomina Pan najczęściej?
Wszystkie konkursy są dla mnie bardzo ważne, bo nie-które z nich, te wygrane, dały mi poczucie bycia docenionym. Jednym z licznych konkursów, w których brałem udział, był konkurs poezji religijnej „O Kaptur Joannity” w Sulęcinie, gdzie wygrałem pierwszą nagrodę za wiersz, który został oceniony jako rewelacyjny. Piszę je w różnych tematykach, o człowieku, miłości czy właśnie religii. Czasem odczuwam taką potrzebę poplotkowania sobie z Bogiem, On mi czasem przygrozi (śmiech), ale nigdy mi nie odmówił pomocy.
Skąd pomysł na to, aby wykonywać zawód aptekarza, i jak on łączy się z byciem poetą?
Był to czysty przypadek. W tamtych czasach trzeba było wybrać: albo jakaś szkoła, albo służba wojskowa. Pracowałem początkowo z żoną w dwóch różnych aptekach w Strzelcach Opolskich, potem ona dostała propozycję, którą wykorzystała – na utworzenie własnej apteki w Popielowie. Prowadzenie jej tak szybko się rozwijało, że przeniosłem się z Opola i zacząłem pomagać żonie. Przez 46 lat prowadziliśmy wspólnie popielowską aptekę. Zamknęliśmy ją dwa lata temu. Pacjenci zawsze przychodzili z jakąś potrzebą, a to nie było dla mnie obojętne. Zawód aptekarza i bycie poetą bardzo sobie cenię. To właśnie w okienku w aptece rozdawałem swoje wiersze. Ludziom forma mojej pracy i słowa bardzo się spodobały i prawdopodobnie to oni zgłosili mnie do konkursu Anioły Farmacji, gdzie znalazłem się w pierwszej dziesiątce wyróżnionych aptekarzy z całej Polski. Zawsze powtarzam, że esencją wszystkiego jest „w razie bólu jeden wiersz”.
Jakie ma Pan plany na emeryturze?
Aktualnie bawię się kulinarnie (śmiech) i jakoś mi to wychodzi. Przetwarzam też niektóre niedokończone wiersze. Niektóre z nich już wyrzucam. Pomagam także w aptece w Jemielnicy. Myślę cały czas nad wydaniem kolejnego tomiku, jednak na to muszę mieć sponsora (śmiech). Nie chcę przemijać, uważam po prostu, że trzeba być. I niech tak zostanie.
Dziękuję za rozmowę.
Kilka wierszy Pana Waltera Pyki poniżej.