Jest niebezpieczna dla rolników, spacerowiczów, dla każdego, kto przez nieuwagę lub z niewiedzy jej dotknie. A w upalne dni jest groźna dla każdego, kto do niej podejdzie zbyt blisko, bo jej opary są trujące, a kontakt kończy się bolesnymi oparzeniami i opuchlizną, a w skrajnych przypadkach nawet śmiercią.
Mowa o barszczu Sosnowskiego, roślinie, nazywanej też u nas „zemstą Stalina”. Pozornie wygląda niegroźnie, jak wyrośnięty koper (może osiągać nawet 4 metry wysokości), lecz prawie zawsze zbyt bliski kontakt z tą rośliną wymaga pomocy medycznej. Bardzo szybko rośnie i się rozsiewa, występuje głównie na nieużytkach, poboczach dróg oraz brzegach rzek i strumieni, choć można go spotkać też na polach i przydomowych ogrodach.
Skąd się u nas wziął barszcz Sosnowskiego i dlaczego „zemsta Stalina”?
– Tę roślinę nie przypadkiem nazwano „zemstą Stalina”, bo została specjalnie przywieziona do Polski w latach pięćdziesiątych – mówi Robert Giblak, naczelnik wydziału rozwoju wsi i ochrony środowiska w urzędzie miejskim w Nysie.
Otóż w latach stalinowskich ktoś uznał w ZSRR, że szybko rosnący barszcz Sosnowskiego, występujący naturalnie na Kaukazie, idealnie nadaje się do uprawy na paszę dla zwierząt. A ponieważ były to czasy, kiedy w Polsce ślepo naśladowano tych towarzyszy, więc sprowadzono roślinę do nas. Pomysł szybko okazał się niewypałem, bo ani z tego pasza, a do tego roślina niebezpieczna dla ludzi.
Zrezygnowano z jego uprawy, ale barszcz Sosnowskiego zdążył się u nas rozsiać i już u nas pozostał. Dziś nie wolno go uprawiać, ale nie występuje też w wykazie roślin zwalczanych z urzędu.
– Jednak rozumiejąc niekorzystne oddziaływanie na ludzi tej rośliny, my ją ustawicznie zwalczamy na terenach gminnych od pięciu lat – podkreśla Robert Giblak. – Urząd ma stałą umowę z firmą ogrodniczą, która wyspecjalizowała się w zwalczaniu barszczu Sosnowskiego.
Podobnie jest w Opolu.
– Latem mamy kilkanaście zgłoszeń, że ta niebezpieczna roślina gdzieś występuje – mówi Dariusz Król z biura prasowego Urzędu Miasta w Opolu. – Każdy, kto zobaczy taką roślinę powinien ją sfotografować i przesłać zdjęcie do Straży Miejskiej lub wydziału ochrony środowiska.
Problem ze zwalczaniem barszczu Sosnowskiego jest tylko taki, ze zgodnie z prawem gmina może to robić tylko na terenach publicznych. Na prywatnych już nie.
– Nie możemy wejść na działkę budowlaną, którą kiedyś ktoś wykupił, a potem wyjechał do Ameryki – wyjaśnia Robert Giblak. – Kiedy widzimy barszcz Sosnowskiego na terenach prywatnych, to przyjęliśmy zasadę, że piszemy pisma do ludzi, uprzedzając ich, że coś takiego im rośnie. Prosimy o jej zwalczanie, bo ma skłonności do strasznego rozsiewania się. I przestrzegamy, jak niekorzystnie działa na organizm ludzki.
W Nysie też sugerują, że lepiej samemu nie brać się za likwidację barszczu, bo można wyrządzić sobie krzywdę, a lepiej zgłosić to firmie ogrodniczej, która potrafi likwidować rośliny niebezpieczne.
Walka z barszczem Sosnowskiego jest też mozolna i trudna, bo pleni się szybko i wszędzie, jak każdy chwast. Z jednej rośliny może być aż kilkanaście tysięcy nasion.
– Natura ewolucyjnie go tak wyposażyła, bo rósł w różnych warunkach – opowiada Robert Giblak. – Jest odporny, a część nasion potrafi kiełkować w jednym roku, a następna w kolejnym.