Odkąd sytuacja epidemiologiczna się pogarsza, a dostęp do lekarza jest coraz trudniejszy, to wiele osób zaczęło się zaopatrywać w pulsoksymetry.
Te małe, proste urządzenia mierzą poziom tzw. saturacji, czyli nasycenia krwi tlenem. U zdrowej osoby poziom ten wynosi od 95 do 99 proc. Zmniejszający się wynik oznacza, że płuca stają się coraz mniej wydolne i trzeba natychmiast dzwonić po ratowników, bo niezbędny aparat tlenowy.
Z dziennikarzem Opowiecie.info skontaktowała się pani Mariola z Opola, u której syna wykryto, że jest „dodatni”. Teraz ona z mężem pozostaje w kwarantannie.
– Nas nikt nie skierował na test, mieliśmy typowe objawy z podwyższoną temperaturą, ale przechodzimy koronawirusa raczej lekko – opowiada nam pani Mariola. – Jednak w obawie przed pogorszeniem chcieliśmy kupić pulsoksymetr. I tu zaskoczenie. Obdzwoniłam apteki w Opolu i nie ma…
Okazuje się, że pulsoksymetry zaczęły znikać z aptek, kiedy Adam Niedzielski, szef resortu zdrowia poinformował, że ramach pilotażowego programu w województwie małopolskim chorzy na Covid-19, a nie wymagający w danym momencie opieki szpitalnej, będą monitorowani elektronicznie. Będzie to polegało na tym, że wynik co trzy godziny byłby odczytywany i docierał do specjalnej centrali. Tam też zapadałaby natychmiast decyzja o przetransportowaniu takiego chorego do szpitala.
Problemem bowiem jest to, że wielu chorych trafia do szpitali zbyt późno, w ciężkim stanie, bo mają duszności i kłopoty z oddychaniem, ale nie są w stanie sami określić, czy poziom saturacji osiąga poziom krytyczny. Nie potrafi też tego telefonicznie ocenić lekarz.
Jak powiedział minister zdrowia, to właśnie lekarze POZ będą tam decydować, kto dostanie pulsoksymetr. To jednak w Małopolsce, a epidemia szaleje wszędzie, ryzyko zarażenia coraz większe, szpitale zapełnione, więc wielu uznało, że warto urządzenie do saturacji mieć w domu.
Opowiecie.info w jednej z opolskich aptek usłyszało, że nie ma, a zainteresowanie jest tak duże, że nie ma szans, żeby w hurtowni je zdobyć. W innej, na Zaodrzu, farmaceutka poradziła, żeby się dopytywać, bo może będą w najbliższych dniach uda się sprowadzić. Pulsoksymetry były w różnych cenach, od takich za 40 złotych, których w aptekach nie polecają, po te droższe, w cenie około 100 zł.
W końcu w jednej z aptek usłyszeliśmy, że są, za 170 zł.
– A ile się trzeba było natrudzić, żeby je zdobyć – powiedziała nam farmaceutka.
Pulsoksymetry można też kupić przez internet, ale tu też rozpiętość cenowa jest duża, od 60 do nawet 350 zł lepszych, renomowanych producentów. Tyle, że czas dostawy może przeciągnąć się do tygodnia, a ktoś, kto już wie, że ma koronawirusa, chciałby mieć pulsoksymetr już.
Z pulsoksymetrami jest teraz tak, jak z lateksowymi rękawiczkami, czy maseczkami na początku epidemii. Ich ceny wywindowały kilka lub nawet kilkunastokrotnie, aż w końcu rynek się nasycił. Teraz np. 100 sztuk rękawiczek można kupić za 35 zł, kiedy to samo pudełko na początku pandemii kosztowało ponad 100 złotych, a latem 68 złotych. Ale z drugiej strony nie ma się z czego cieszyć, bo to chyba przejaw tego, że człowiek zaczyna się oswajać, że jest, jak jest…