16 grudnia 1981 roku to nie była „trudna decyzja”, „dramat epoki” ani „tragiczny splot okoliczności”. To był dzień, w którym państwo strzeliło do własnych obywateli. Świadomie. Z premedytacją. Bez wstydu.
W kopalni Kopalnia Wujek nie było terrorystów ani „wrogów socjalizmu”. Byli górnicy. Ludzie pracy. Ci sami, na których rzekomo opierała się cała propaganda Polski Ludowej. Ci, których imieniem wznoszono pomniki, pisano hasła i urządzano pochody pierwszomajowe.
16 grudnia okazało się, że ta władza robotników czci tylko na transparentach.
Strzelano ostrą amunicją. W klatkę piersiową, w plecy, w głowę.
Nie „padły strzały” – ktoś nacisnął spust. Ktoś wydał rozkaz. Ktoś wcześniej uznał, że górniczy strajk to problem, który najlepiej rozwiązać kulą.
Dziewięciu górników zginęło. Dziewięciu – to słowo brzmi dziś niemal technicznie, jak statystyka. A za każdą z tych liczb była twarz, rodzina, dzieci, niedokończone życie. I państwo, które potem przez lata udawało, że właściwie nie bardzo wiadomo, kto zawinił.
Najbardziej obrzydliwe w tej historii jest to, co przyszło później. Nie tylko cisza. Nie tylko kłamstwo. Ale
systemowe rozmywanie winy. „Skomplikowana sytuacja”, „chaos”, „emocje”, „tragiczny finał”. Jakby kule same wyskoczyły z luf, a zomowcy przypadkiem znaleźli się na terenie kopalni.
Nie – to nie była tragedia bez autora.
Autorem była władza. Konkretna, z nazwiskami, stopniami, decyzjami. Władza, która wolała zabijać, niż cofnąć się o krok. Władza, która bała się robotników bardziej niż własnej kompromitacji.
16 grudnia obnażył ostatecznie mit „ludowej” Polski. Pokazał, że kiedy robotnik przestaje być posłuszny, staje się celem. Że pałka i karabin zawsze były ważniejsze niż dialog. I że cała opowieść o „państwie ludzi pracy” była jedynie dekoracją dla brutalnej przemocy.
Dlatego o Wujku nie wolno mówić ostrożnie.
Tu nie ma miejsca na symetrię, na „różne racje”, na wygodne zapomnienie.
16 grudnia to akt oskarżenia, który wciąż brzmi. I będzie brzmiał tak długo, jak długo ktoś będzie próbował relatywizować zbrodnię w imię politycznego komfortu.
Bo są dni w historii, po których nie wolno już mówić „niejednoznacznie”.
16 grudnia 1981 roku jest jednym z nich.
Fot. Wikipedia




