Na razie 260 dzieciom, kobietom i starcom z Ukrainy, mieszkającym w miasteczku akademickim Uniwersytetu Opolskiego, niczego nie brakuje. Są wspierani przez prywatnych darczyńców, firmy oraz studentów i uczelnię, która bez wahania przyjęła uchodźców ich do siebie.
Od ubiegłego tygodnia wiadomo, że popłyną rządowe pieniądze na utrzymanie uchodźców.
– Będą przekazane fundusze na zwrot poniesionych kosztów, od 28 lutego, czyli od momentu, kiedy zaczęliśmy przyjmować uchodźców – mówi Maciej Kochański, rzecznik Uniwersytetu Opolskiego. – W ubiegłym tygodniu została podpisana umowa.
Umowa opiewa na 40 złotych na dobę dla jednego uchodźcy, więc i tak bez darczyńców nadal się nie obejdzie. Trzy posiłki, w tym obiad, to nie zawsze jest wystarczające. Czasem żołądek nie przyjmuje zmiany żywienia, dotyczy to szczególnie starszych osób.
– Jeśli prosimy o dary, to dlatego, żeby niczego im nie zabrakło – podkreśla Agnieszka Jukowska-Kwaśniak z UO. – Kiedy dostajemy na przykład 20 kg cukru, a mamy 260 osób, to dalej będziemy prosić o ten cukier, bo nie wszystkie osoby go dostaną. I cudownie by było, gdyby nas mogły wspomóc duże firmy, co pozwoliłoby nam mieć na jakiś czas pewność, że danego produktu nie musimy szukać.
Tak na przykład Fałkopol w każdy wtorek dostarcza im kilkaset jaj. Więc każdy już wie, gdzie można je znaleźć. Ciągle jednak potrzeba produktów podstawowych – mąki, cukru – żeby każda mama mogła upiec swojemu dziecku ciasto lub usmażyć naleśniki.
– Nie prosimy o słodycze, a produkty podstawowe, czasem jest ich tyle, że wszyscy dostaną, a w następnym tygodniu dostanie tylko połowa naszych uchodźców – kontynuuje Agnieszka Jukowska-Kwaśniak. – Podobnie jest ze środkami higieny, więc zawsze będziemy prosić o papier toaletowy, zawsze będziemy prosić o podpaski, ale nie dlatego, że tego nie mają, tylko dlatego, że to jest w ciągłym zużyciu.
Niewiedza
Życie uchodźcy nacechowane jest poczuciem niepewności, bo zastanawiają się, jak długo będziemy chcieli ich gościć. Najchętniej staliby się niewidoczni, żeby jak najmniej swoją osobą przeszkadzać. A wielu z nich to osoby wykształcone, mające swój styl życia i nagle pozbawione wszystkiego.
– Kiedy mnie ktoś pyta, jaka jest ich kondycja psychiczna, to pytam, co czuje, kiedy widzi w telewizji tę wojnę, a przecież osobiście go to nie dotyczy – tłumaczy Agnieszka Jukowska- Kwaśniak. – To proszę sobie wyobrazić, co oni czują, kiedy tam został mąż, matka, brat… Na ekranie widzą miejsca, gdzie kiedyś były ich domy.
Jedni przyjechali 25 lutego, inni dwa dni temu. Niektórzy w pierwszych dniach pobytu mieli wyrzuty sumienia, że oni tutaj, a bliscy, znajomi tam, pod ostrzałem w piwnicach i schronach.
– Nasi studenci przygotowywali pokoje na ich przyjazd, ręczniki, świeżą pościel, w pokojach zostawialiśmy im podstawowe jedzenie, chleb, żeby zaraz na wejściu mieli poczucie, że to wszystko dla nich – mówi Agnieszka Jukowska-Kwaśniak. – Po tych pierwszych potrzebach była kolej na opiekę psychologiczną.
Teraz opiekunowie chodzą po pokojach, żeby mieć wgląd, czy któraś mama nie siedzi w depresji, albo zaczyna się jakiś problem i dlatego nie wychodzi w ogóle po jedzenie.
– Bywa, że ktoś ma ogromną potrzebę, a nie przyjdzie, nie zapyta, bo nie chce absorbować swoją osobą – dodaje pani Agnieszka. – I chcą pracować, żeby być niezależnym, a jak nie mogą, to kobiety sprzątają korytarze, porządkują magazyn.
A kiedy już znajdą pracę, to pojawiają się dziesiątki problemów, z których nikt nie zdaje sobie sprawy. Żeby taka kobieta mogła dalej dojechać, musi mieć pieniądze na bilet, musi mieć lżejsze buty, bo te, w których przyjechała, były już tak zniszczone, że nie nadawały się do niczego. No i kto odbierze dziecko z przedszkola, bo nie zawsze zdąży zrobić to sama.
– Czasem pracodawcy sami się pojawiają, proponując pracę, ale wielokrotnie ze względów bezpieczeństwa sprawdzamy te oferty – podkreśla Agnieszka Jukowska-Kwaśniak. – Bo pojawiają się różni ludzie, z różnymi propozycjami. Oferują pokój, ale tylko matce z dzieckiem, a kiedy zaproponowano babcię z dziadkiem, to już nie byli chętni do pomocy.
Gotowość do pracy zadeklarował też 14-letni chłopiec, który swobodnie mówi po angielsku. Przyjechał z mamą.
Tymczasowość
W miasteczku akademickim jest też koordynator, jeśli któryś z uchodźców potrzebuje lekarza, to koordynator dzwoni i umawia.
– Nasz samorząd studencki przygotował salę dla dzieci, wraz z opieką, tak żeby mamy mogły wyjść, chociażby załatwić PESEL – dodaje pani Agnieszka. – Są u nas nastolatki, którymi też się opiekujemy, bo oboje rodzice zostali na Ukrainie. Niektóre dziewczyny mają aparaty na zębach, całe szczęście, że cudowna pani ortodonta z Opola zobowiązała się je przyjmować, bo jednej dziewczynie aparat poranił już dziąsła. Ważne jest, żeby mieli takie poczucie, że przez najbliższe pół roku nikt ich nie wyrzuci, mają gdzie spać i co jeść, że mogą dojść do siebie. Wtedy z taką spokojną głową mogą myśleć, co robić dalej.
Plotki i fejki
Pojawiły się plotki od chwili inwazji Rosji na Ukrainą oraz ucieczki milionów ludzi, którzy schronienia szukają na Opolszczyźnie. Jedną z ofiar takich plotek stała się Politechnika Opolska, która też przyjęła uchodźców z Ukrainy. – Nie wiemy, skąd pojawiła się informacja w przestrzeni publicznej, że to my jesteśmy finansowani, a uniwersytet nie, że mamy dodatkowe profity z przyjmowania uchodźców, kiedy tak nie jest – podkreśla Anna Kułynycz, rzecznik prasowy PO. – Uczelnia dopiero teraz finalizuje umowę, dzięki której otrzyma wsparcie w wysokości 40 złotych dziennie na jednego uchodźcę, a to jest stawka typowo standardowa i nie odbiega od innych. Na Politechnice Opolskiej od 2 marca działa punkt recepcyjny, działa w akademiku Sokrates. Nasza uczelnia jako jedyna udostępniła cały akademik na potrzeby tych osób, a tam jest całe zaplecze sanitarne. I na każdym piętrze jest kuchnia, pralnia itd. W Sokratesie jest więcej niż 330 osób, to kobiety z dziećmi. Najmłodsze dziecko, które trafiło do Sokratesa, miało osiem dni. Urodziło się w drodze, kobieta uciekała z Ukrainy w zaawansowanej ciąży…
W jakiej kondycji są teraz uchodźcy? Nie rozstają się z telefonem, cały czas kontrolują, co z bliskimi i znajomymi pozostawionymi na Ukrainie, bo każdy dzień przynosi trwożące informacje. Był taki moment, że był jeden wielki płacz. – I cały czas mówią, że chcą wrócić na Ukrainę, nie wyobrażają sobie innej możliwości, bo mówią, że tam jest ich całe życie – dodaje Anna Kułynycz. – I cały czas mówią, że chcą wrócić na Ukrainę, nie wyobrażają sobie innej możliwości, bo mówią, że tam jest ich całe życie.
Jedną z takich kobiet jest Natalia. Przyjechała spod Kijowa, młodsze dziecko ma 8 lat, starsze studiuje na politechnice, więc od razu skierowała swoje kroki do Sokratesa.
– Ona doskonale skoordynowała pracę, wprowadziła dyżury – nie może się nachwalić Natalii rzeczniczka PO.
Jak w każdej społeczności, tak i tutaj pojawiła się liderka. Być może zostanie w Polsce, albo wróci, by odbudować Ukrainę. Tego nikt nie wie, bo nieznane jest jutro…