Chaos, brak jakiejkolwiek planu i komunikacji „góry z dołem” – to zarzuty przedstawicieli opolskiej branży gastronomicznej wobec rządu PiS.
We wtorek w samo południe opolscy właściciele restauracji, pubów i barów, tak, jak w całym kraju, zaprotestowali przeciwko decyzji rządu o zamknięciu lokali. Na znak protestu i braku akceptacji dla rządzących podali im symboliczną czarną polewkę…
Nawiązuje ona do staropolskiego zwyczaju, według którego czarną polewką, obecnie nieznaną już zupę z krwią z drobiu, podawano tym, których już nie chciano, których się chciano pozbyć. A protestujący pod urzędem wojewódzkim w Opolu stwierdzili, że rząd sobie nie radzi i nie ma żadnego planu na czas kryzysu.
– Zamykanie restauracji, gdzie chodzi trzy, może pięć procent Polaków, nie ograniczy pandemii – uważa Ryszard Wojtala, współwłaściciel „Zamkowej” w Krapkowicach – Inne branże działają normalnie, a Polacy zarażają się w pracy i szkołach, która ostatnio były największym źródłem zakażeń. Trudno więc zrozumieć, dlaczego rząd zamknął restauracje, a innym branżom pozwolił normalnie działać.
Ryszard Wojtala dodaje, iż już pierwsze, wiosenne zamknięcie gastronomii odczuli bardzo poważnie, a on zatrudnia 25 pracowników i nikogo nie chce zwalniać.
Wśród protestujących pod urzędem wojewódzkim było wielu przedstawicieli branży gastronomicznej z centrum Opola.
– Robimy teraz na wynos hamburgery, ale to nas nie ratuje, bo sprzedaż spadła o ponad 80 procent – mówi Paweł Niezgoda z Manifestu.
Jeden z restauratorów narzekał, iż najgorsze jest to, że nie było żadnej wcześniejszej informacji, konkretów, a jedynie działanie chaotyczne. Właściciele lokali podkreślają, że w tak trudnej sytuacji jak pandemia jest pożądany chociaż jakikolwiek plan działania, a takiego dotąd brak.
– Dowiedzieliśmy się o zamknięciu na ostatni moment, to znaczy 24 godziny przed, mając zrobione zakupy na dłuższy czas, a teraz możemy to tylko zutylizować – mówi Grzegorz Żulewski, właściciel „Red Bike” z Opola. – Kto nam za to zwróci? Nie wiemy, jak postąpić z pracownikami, czy ich zwalniać, czy zostawić i spróbować przeczekać, bo będzie jakaś pomoc.
Uważa, że zabrakło ze strony rządu konkretów, czyli jasnej informacji skierowanej do ich branży, na co powinni się nastawić.
– Po zamknięciu gastronomii nastąpił wzrost zachorowań o połowę, a sama branża gastronomiczna przecież zachowywała reżim sanitarny – podkreśla Marcin Banaszkiewicz z Gastrofaza Bar. – Pilnowaliśmy przestrzeni między klientami, tego wszystkiego, co nakazywał sanepid, bo to przecież było w naszym interesie. Teraz nie wiem, co dalej, a zatrudniam dziewięć osób.
– Krew mnie zalewa, bo to się kupy nie trzyma – denerwuje się inny protestujący. – Kościoły otwarte, galerie handlowe otwarte, zakłady kosmetyczne i fryzjerskie działają, a bary i restauracje władza uznała za zagrożenie! A gdzie więcej ludzi chodzi?
Protestujący pod urzędem wojewódzkim domagali się pomocy dla branży, która w całej Polsce zatrudnia około miliona osób. Restauratorzy chcą m.in. zwolnienia z ZUS-u na sześć miesięcy od listopada oraz wprowadzenia jednolitej i stałej ośmioprocentowej stawki VAT.
– Chcemy wsparcia, jak dla turystyki, a także stworzenia funduszu wsparcia dla gastronomii, takiego, jaki mają ludzie ze świata kultury – mówili Opowiecie.info opolscy restauratorzy. – Bo rząd nie ma żadnego planu, tylko doraźnie pomaga tym, którzy głośniej się dobijają i krzyczą.
Restauratorzy powołali Opolski Sztab Kryzysowy Gastronomii Opolskiej, a listy swoich postulatów do premiera wrzucili do kosza pod urzędem wojewódzkim. Do protestujących nie wyszedł wojewoda Adrian Czubak, ani żaden jego przedstawiciel.
To była druga odsłona protestu, pierwsza mieliśmy w niedzielę Wszystkich Świętych, kiedy opolscy restauratorzy zapalali znicze pod swoimi zamkniętymi lokalami.