Kilka dni temu Sejm przyjął poprawkę do budżetu, zmniejszającą w 2022 roku subwencję na nauczanie języków mniejszości o prawie 40 mln złotych. Na antyniemieckiej fobii Zjednoczonej Prawicy ucierpią dzieci w Polsce. Poprawka ograniczy naukę nie tylko języka niemieckiego, ale też m.in. białoruskiego i litewskiego. Bo nie ma indywidualnych ustaw dla danej mniejszości, tego się nie da rozgraniczyć. Praktycznie jednak uderzy najbardziej w mniejszość niemiecką, bo ona w największym stopniu, ze względu na liczebność, korzystała z pieniędzy na naukę języka.

Najbardziej o ograniczanie tej subwencji wojował Janusz Kowalski, opolski poseł Solidarnej Polski. PiS i cała Zjednoczona Prawica niejednokrotnie już argumentowały, że Niemcy nie łożą na naukę polskiego dla Polaków mieszkających w ich kraju. Czy tak rzeczywiście jest?
Beniamin Godyla, opolski senator Koalicji Obywatelskiej, jest członkiem Senackiej Grupy Bilateralnej, zawiązanej z Niemcami.
Problem. Polskiego za niemieckie pieniądze może się uczyć w Niemczech każdy. Musi tylko chcieć

Spotkanie z nauczycielami języka polskiego w Dusseldorfie.
fot. Beniamin Godyla/archiwum

– Wraz z senatorem Markiem Borowskim, na polecenie marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego, pojechaliśmy do Niemiec, żeby udokumentować, jak uczy się tam języka polskiego – opowiada senator Godyla. – Odwiedziliśmy szkoły, byliśmy w parlamencie krajowym Nadrenii Północnej-Westfalii, czyli landtagu. Mają na to pieniądze, ale to dzieje się na konkretne zapotrzebowanie. Są chętni do nauki polskiego, to są na to pieniądze. Jak ktoś chce się uczyć języka polskiego, to zawsze znajdzie miejsce, gdzie może się go uczyć. Można się np. uczyć polskiego w szkole, jako języka pochodzenia, jest to polityka federalna, odgórna. I na to przekazują pieniądze poszczególne landy.

Senator mówi, że przy wielu kościołach też można się uczyć języka polskiego, uczą go też organizacje pozarządowe.
– Oczywiście, że zawsze jest tak, że można zrobić coś jeszcze lepiej – dodaje senator. – I to będzie naszym zadaniem, żeby to zmienić.
Senatorowie dużo czasu poświęcili na obserwację nauki języka polskiego w Duesseldorfie, w Nadrenii Północnej-Westfalii.
– Dzieci uczą się nie tylko języka polskiego, ale też polskiej kultury i historii – podkreśla senator Godyla. – W Dusseldorfie byliśmy jesienią, przed 11 listopada, wtedy dzieci na lekcjach polskiego przygotowywały przedstawienie na temat uzyskania niepodległości przez Polskę.
W ich kalendarzu najbliższe spotkania są zaplanowane na kwiecień, w Dreźnie i Berlinie.
– W grupie bilateralnej, ze strony Niemiec, są członkowie z każdego landu, więc będziemy rozmawiać na temat nauki języka – wyjaśnia Beniamin Godyla. – Szefem grupy bilateralnej ze strony Niemiec jest premier Saksonii, jednym z jej członków jest premier Brandenburgii, są także burmistrzowie miast. Łącznie trzydzieści osób. A z polskiej strony trzynastu senatorów. Oni są otwarci na wszelkie sugestie, więc będziemy rozmawiać o wymianie młodzieży i nauce języka. Prawda jest też taka, że niewiele osób chce się uczyć języka polskiego, tak nam to przedstawiono. I z mojego rozeznania wynika, że tak właśnie jest.
Trzeba też sobie zdać sprawę, że Polacy w Niemczech to nie jedyna grupa narodowościowa, nie jedyna mniejszość. Jest ich zdecydowanie więcej i każda może liczyć na wsparcie.
– Jeżeli nasi politycy głoszą inaczej, to wynika z niechęci rozumienia faktów, albo jednostkowych przypadków nie potwierdzających stanu istniejącego – podkreśla senator Godyla. – Tam czekają na oddolną inicjatywę.
Niestety, w Polsce poprawka sejmowa odbiera pieniądze wielu szkołom, gdzie uczono niemieckiego jako języka mniejszości. Liderzy Mniejszości Niemieckiej, poseł Ryszard Galla, przewodniczący zarządu Związku Niemieckich Stowarzyszeń w Polsce, Bernard Gaida i Rafał Bartek, przewodniczący TSKN interweniują teraz u Rzecznika Praw Obywatelskich.
Trwa też akcja zbierania podpisów „Podpisz petycję Nie dla ograniczania środków na naukę języka mniejszości”. Prowadzą ją różne środowiska związane z mniejszością. M.in. rodzice, środowiska akademickie, gospodarcze.
– Zbiórka podpisów przebiega bardzo dobrze, zarówno w wersji elektronicznej, jak i w wersji papierowej – mówi poseł Ryszard Galla. – Niedługo ją podsumujemy i prześlemy do ministerstwa. My tutaj mówimy o nauce języka mniejszości i mówimy o dzieciach i młodzieży.
Poseł Galla podkreśla, że samo zmniejszenie subwencji jest też zmniejszeniem subwencji dla samorządów na oświatę. A poprawka rykoszetem uderza we wszystkie mniejszości i naukę ich języka, chociaż politycy Zjednoczonej Prawicy szczególną niechęcią pałają do mniejszości niemieckiej.
– Mowa jest o języku niemieckim, ale nie da się wydzielić żadnego z języków – mówi poseł Galla. – W polskim prawie nauczanie języka mniejszości jest realizowane poprzez ustawę oświatową, dlatego odzywają się Kaszubi, Litwini, Białorusini, każda mniejszość solidaryzuje się z nami. Z drugiej strony, to ich też będzie dotyczyło.
Poseł zwraca uwagę, że ta sama zasada, co wobec mniejszości niemieckiej, jest dzisiaj stosowana wobec Polaków na Białorusi. Czy mamy się tym samym rewanżować wobec Białorusinów w Polsce? A jeśli deficyt nauki języka polskiego w Niemczech rzeczywiście istnieje, to jest to zadanie dla polskiej dyplomacji.
– To nie może być problemem mniejszości niemieckiej w Polsce. – podkreśla poseł Galla. – Przecież, czy my mamy za to odpowiadać? I gdzie jest ta dyplomacja i jak ona rozmawia? W mojej ocenie w ostatnich latach jest postęp w nauce języka polskiego w Niemczech. Należałoby nad tym pracować i promować język polski, żeby ludzie chcieli z tego korzystać.
Marcin Oszańca, przewodniczący opolskiego PSL, co jakiś czas wywoływany jest do tablicy, jako rodzic wysyłający swoje dzieci na niemiecki. Ostatnio zrobił to Tomasz Gdula z opolskiej TVP3, który powiedział o „germanizacji dzieci”, bo na takich lekcjach jest nie tylko język, ale też zapoznaje się dzieci z kulturą niemiecką.
– Tomasz Gdula chyba przyjął rolę rzecznika Solidarnej Polski, a pracuje za publiczne pieniądze w TVP3 – mówi Marcin Oszańca. – To jest całkowity brak zrozumienia i ignorowanie dorobku wielu lat dobrej współpracy w naszym regionie. A jeżeli poznawanie kultury nazywa germanizacją, to niewiele rozumie. Nauka języka, poznawanie kultury, to jest rozwój, a oni tym, co robią, odbierają dostęp do edukacji naszym dzieciom. Jest też inna retoryka, że rodzice zapisują dzieci na naukę niemieckiego jako języka mniejszości, żeby samorządy wyłudzały pieniądze z budżetu państwa. Przecież samorządy dopłacają do subwencji. Ta subwencja nie idzie konkretnie tylko na naukę języka. Dzięki temu w województwie opolskim mogą być utrzymywane małe szkoły wiejskie, w których istnieje możliwość nauki dwóch języków.
Oszańca zwraca uwagę, że w takich miejscowościach, oddalonych od dużych miast nie ma możliwości nauki w prywatnych szkołach językowych. Zwraca też uwagę na bogactwo kulturowe naszego regionu.
– Moja żona jest Ślązaczką, na Wigilię jest bardzo dużo potraw, żeby wszystkich zadowolić – mówi Marcin Oszańca. – Przecież to wielokulturowe społeczeństwo Opolszczyzny żyje już od dawna w zgodzie, a ktoś nas znów próbuje dzielić i mącić. Dzisiaj już nikt nie dzieli ludzi na Niemców i Chadziajów, a cała Zjednoczona Prawica najwyraźniej zatrzymała się na tym etapie.
Udostępnij:
Wspieraj wolne media

2 komentarze

  1. Dziwne że jakoś nauczanie języka Angielskiego im nie przeszkadza i to że Anglia nie płaci za jego naukę w Polsce, to jest tak absurdalne,że aż żałosne.

    • Anglia nie płaci za naukę Angielskiego w Polsce, tak samo jak Niemcy nie płacą za naukę niemieckiego w Polsce. Czasem jak czytam te bzdury to mi naprawdę ręce opadają, bo mam wrażenie że wielu odbiera to jak odebranie nauki języka niemieckiego dla wszystkich uczniów. Przeciez wiele szkół uczy niemieckiego i dalej będzie uczyć.

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.