– Ćwierć wieku upłynęło od powodzi tysiąclecia, ale kiedy pada deszcz, moja żona biegnie nad Odrę, żeby sprawdzić, jaki jest poziom wody – mówił Bogusław Nierenberg na spotkaniu „25 lat po tragedii – powódź tysiąclecia w Opolu”. Małżeństwo Nierenbergów to nie wyjątek, bo żywioł pozostawił trwały ślad u wielu osób.
Spotkanie w namiocie (wypełnionym do ostatniego miejsca) na błoniach Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Opolu rozpoczął serwis informacyjny Radia Opole z pierwszego dnia powodzi w 1997 roku.
– Zaczynamy od wielkiej wody… – popłynął głos Janusza Maćkowiaka sprzed 25 lat.
Potem komentarza na gorąco udzielił Bolesław Pawłowski z opolskiego Regionalnego Zarzadu Gospodarki Wodnej: „…mam jeszcze cichą nadzieję, że szczyt fali powodziowej z Olzy rozminie się ze szczytem fali powodziowej na Odrze, dopiero wtedy będziemy wiedzieli, co nas czeka”.
„Życie w rejonie Złotego Potoku w gminie Głuchołazy praktycznie sparaliżowane, nie ma łączności telefonicznej, brakuje prądu, nie ma też gazu. W ten rejon ma być skierowanych sześć beczkowozów z wodą pitną…” – przypominał głos Janusza Maćkowiaka sprzed 25 lat.
Na spotkanie na błoniach WBP, zorganizowane przez bibliotekę i Urząd Marszałkowski w Opolu, przyszli opolanie bezpośrednio doświadczeni 25 lat temu siłą żywiołu, głównie mieszkańców Śródmieścia, Zaodrza i Pasieki. Przyszli też zaangażowani wówczas w bezpośrednią pomoc powodzianom oraz ci, którzy dokumentowali wtedy obrazy powodzi. Wśród nich nestor opolskich fotoreporterów, Jerzy Stemplewski, czyli człowiek, którego jeszcze nikt nie widział bez aparatu. 25 lat temu robił zdjęcia z wysokości wieżowca przy ul. Prószkowskiej na Zaodrzu, w którym został uwięziony przez powódź.
– Dzień wcześniej jechałem do Nysy, gdzie powódź już dotarła, żeby dokumentować obrazy zalanego już miasta dla Super Expressu, ale udało mi się już tylko zrobić zalane okolice, bo do samej Nysy już nie wjechałem – wspomina Jerzy Stemplewski.
Zdjęcia nie trafiły już do redakcji Super Expressu, bo rano został uwięziony w swoim budynku. Ćwierć wieku temu było o wiele mniej możliwości technicznych, zresztą powódź zniszczyła nawet tradycyjną łączność telefoniczną.
– O godzinie piątej rano rwąca już ulicami fala wody zrobiła nietypowy hałas, stawiając mnie i żonę na nogi – wspomina Jerzy Stemplewski. – Na tej szybko podnoszącej się na osiedlu fali płynęły auta, ale te szczelne, które miały klimatyzację, bo inne tonęły.
Jerzy Stemplewski natychmiast chwycił kamerę.
– Jedynie film był w stanie to utrwalić, potem z wieżowca robiłem zdjęcia, kiedy woda podchodziła pod pierwsze piętro – opowiada Jerzy Stemplewski. – Nie było prądu, wieczory przy świecach, ale woda czysta z kranu płynęła, kanalizacja działała. Zaczęliśmy robić wspólne obiady z sąsiadami, a w jednej klatce 33 rodziny, więc każdego dnia zmieniali się głównodowodzący od robienia obiadów. W budynku, w którym mieszkaliśmy od 1975 roku, tak naprawdę dopiero dzięki powodzi się poznaliśmy. Powódź nas połączyła, bo to był czas poznawania się i budowania więzi.
Jadalnię urządzili w suszarni na ostatnim piętrze wieżowca.
– A na dachu spotykaliśmy się na kawie z sąsiadami z czterech pozostałych klatek – dodaje Jerzy Stemplewski.
Żywność przypływała na pontonie, chorych odbierał śmigłowiec z dachu.
– Nie można było się wydostać z budynku przez prawie dwa tygodnie, ale robiłem zdjęcia z dachu, z klatek schodowych, z różnych okiem, żeby jak najwięcej zarejestrować z tego, co się wokół nas działo w kierunku Koszyka, w kierunku centrum miasta – wspomina. – Miałem bardzo dobry teleobiektyw, więc zrobiłem nawet zielony most na Bolko z perspektywy wieżowca.
Lokatorzy tego wieżowca przy Prószkowskiej zapamiętali przeraźliwie wystraszoną świnię.
– Świnia przypłynęła pod nasz budynek, a nurt wody był tak silny, że ratownicy, którzy do nas akurat podpłynęli, przerzucili ją do klatki schodowej – wspomina Jerzy Stemplewski. – Karmiliśmy ją pieczywem, a potem przekazaliśmy ją wojsku. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że ta świnia płynęła aż z Folwarku.
Zdjęcia Jerzego Stęplewskiego z powodzi można oglądać na wielu opolskich wystawach, wśród nich te ze świnią z Folwarku.
Podobnych powodziowych wspomnień na spotkaniu w WBP można było usłyszeć wiele.
– Pamiętam dramat naszej biblioteki uniwersyteckiej, która w wyniku powodzi straciła 120 tysięcy książek – wspominał prof. Srtanisław S. Nicieja, wówczas rektor Uniwersytetu Opolskiego. – Wir wody był tak potężny, że giął jak papier metalowe półki. O mało nie straciliśmy też samochodu rektorskiego, ponieważ poinformowano nas, że portierka z Villa Academica na Pasiece nie chce wyjść. Gdy po nią pojechaliśmy, woda zaczęła w mgnieniu oka podnosić się i wystarczyła dosłownie chwila, a sami byśmy tam utknęli.
O powodzi z 1997 roku przypominały też uczestnikom spotkania zdjęcia wykonane przez mieszkańców miasta oraz fotoreporterów. Ludzie miedzy sobą dzielili się wspomnieniami sprzed 25 lat i emocjami, jakie wtedy przeżywali.
Pani Renia, wówczas mieszkanka budynku przy ul. Piastowskiej, do dziś pamięta ówczesny jedynkowy tekst w Gazecie Wyborczej „Dwa miasta”.
– Bo to prawda, że były dwa miasta, czyli Zaodrze i Pasieka oraz część niezalana, gdzie w ogródkach piwnych tego lata ludzie normalnie spędzali czas – mówi pani Renia. – Wtedy miałam żal, że my jesteśmy uwięzieni przez żywioł, a oni się normalnie bawią, albo z perspektywy placu katedralnego gapią na zalaną część miasta.
Wtedy w zalanej części miasta kontenery na śmieci pływały jak pudełka zapałek. Nad domami latały nisko śmigłowce, zrzucające żywność na dachach wieżowców oraz podejmujące chorych. Wieczorami budynki tonęły w ciemnościach, tylko na dachach skrzyły się ogniki grillów, przy których kwitło życie towarzyskie.
– Potem już nie miałam żalu, że nas żywioł doświadczył, a oni się bawili, bo takie jest życie – dodaje pani Renia. – Tylko do dzisiaj mi zostało, że kiedy deszcz dłużej pada, to słyszę znów rwącą ulicami wodę. To wyobraźnia, ale żywioł tak ma, że pozostawia do śmierci wyryty w umyśle ślad…
Czy taki kataklizm może się powtórzyć, znów doświadczyć tak opolan?
– Po powodzi w dwa lata udało się naprawić najpoważniejsze zniszczenia – mówi Tadeusz Jarmuziewicz, pełnomocnik marszałka Andrzeja Buły ds. zmian klimatu. – Później nastąpił czas budowy wałów, polderów i zbiorników. Dzięki temu jesteśmy przygotowani na wodę stuletnią, ale na tysiącletnią, taką masę wody, jak w 1997 roku, nie ma zabezpieczeń.
Żywioł, na niego nie ma mocnych.
2 komentarze
To najgorsze co może człowieka spotkać-utrata całego dorobku życia i to nie tylko jednego pokolenia.Doznałem na własnej skórze. Zero pomocy prawie od innych mieszkańców od władz w ogóle też nic poza jednorazowym datkiem… hm nie pozostało nic z.gospodarstwa popłyneło a śmieci trzeba było własnymi siłami pozbierać. Współczuje poszkodowanym. (Laska1959 YouTube )
Cóż, ja też byłem sceptyczny co do możliwości zalania (Pasieczna). Moja żona zmusiła mnie do zorganizowania ekipy celem wyniesienia na drugie piętro zawartości naszych piwnic. Wtedy w piwnicy już było wody po kostki.
Wynieśliśmy. Sąsiedzi z parteru stali na klatce schodowej z durnymi minami i robili przykre uwagi. A to byli już ludzie w sile wieku, nie jakieś dzieciaki.
Mieliśmy puste mieszkanie do remontu, zaoferowaliśmy im, że mogą tam wnieść swoje rzeczy, a nawet że pomożemy. Nie chcieli.
To było dzień przed.
A potem: jakie nieszczęście, co ja teraz zrobię i daj, daj, daj… [MSPANC]