Profesor Stanisław Januszewski z załogą zabytkowej barki „Irena” zawitał już po raz szósty do Opola. Barka „Irena” to otwarte muzeum na powierzchni 200 metrów kwadratowych.

Odrzańska Odyseja, czyli rejs w poszukiwaniu zaginionej Odry„Irena” jest świadkiem świetności odrzańskiej drogi wodnej w Polsce, przypominając, że rzeka w przeszłości żyła, przede wszystkim pod względem gospodarczym. Barka muzealna wyruszyła z Wrocławia, by przez Brzeg, Opole, Krapkowice i Kędzierzyn-Koźla wpłynąć na Kanał Gliwicki. Na trasie rejsu do Opola barka nie napotkała ani jednej jednostki pływającej!

Odrzańska Odyseja, projekt Fundacji Otwartego Muzeum Techniki, przypada na szczególnie trudny czas dla drugiej największej rzeki w Polsce.

Odrzańska Odyseja, czyli rejs w poszukiwaniu zaginionej Odry– Tak, jak Odys, próbujemy odkryć ten świat – podkreśla profesor Januszewski z Politechniki Wrocławskiej. – Tak jak Odys płynął i odkrywał, tak my płynąc niesiemy to przesłanie, że Odra jest atrakcyjną rzeką. I chcemy pogłębiać tę wiedzę poprzez programy dydaktyczne, bo od tej wiedzy zależy przyszłość Odry. Jak zapomnimy, jaką ona była, to wszystko zaprzepaścimy.

Załoga „Ireny” proponuje obcowanie z kulturą techniczną drogi wodnej, a także ze sztuką. Na pokładzie jest wystawa fotografii, wśród nich archiwalia dokumentujące życie rodzin na barkach. Załoga, wyposażona w sprzęt multimedialny, prowadzi na zabytkowej barce prowadzi lekcje muzealne dla dzieci i młodzieży, a także warsztaty fotograficzne i filmowe. Można się też wybrać na wirtualny spacer zabytkami Odry.

Odrzańska Odyseja, czyli rejs w poszukiwaniu zaginionej OdryKrystyna Szczepaniak podczas tegorocznego rejsu jest jedyną kobieta na barce. Zajmuje się malarstwem, fotografią i edukacją plastyczną.

– Zaczęło się od tego, że podczas wernisażu moich prac powiedziałam, że marzy mi się popłynąć tak, jak w filmie Rejs i profesor mi to zaproponował – opowiada Krystyna Szczepaniak, absolwentka ASP, która od czterech lat pływa na „Irenie”.

Pytając profesora, co jest najbardziej interesującego na pokładzie, wskazuje na wystawę fotograficzną. Archiwalne zdjęcia pokazują, jak w przeszłości żyło się na Odrze i przy Odrze.

Odrzańska Odyseja, czyli rejs w poszukiwaniu zaginionej Odry– Jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku załogi żyły na barkach, to były ich domy, gdzie rodziły się dzieci. A wszystkie te dzieciaki z planszy żyją do dzisiaj – podkreśla profesor Januszewski. – Na tych barkach żyły dopóki nie poszły do szkoły, a wśród nich były takie, które chodziły dwa dni do szkoły w Gorzowie Wielkopolskim, a dwa dni w kolejnych portach.

Zimą rodziny marynarzy śródlądowych przenosiły się m.in. do hotelu Żeglarz, we Wrocławiu, bo na barce zimą trudno było żyć.

– Takie hotele dla załóg były w Szczecinie, Wrocławiu i Kędzierzynie-Koźlu – opowiada profesor. – Na tych zdjęciach to wszystko wygląda bardzo romantycznie, ale kiedy z tymi dziećmi rozmawiam, to mówią, że to było smutne dzieciństwo. Byli tylko rodzice i woda. Pokłady barek to były dla nich podwórka, gdzie jeździły na rowerkach, a rówieśników spotykali tylko w portach.

Na jednym ze zdjęć na sterówce płynącej barki stoją dzieci.

– Bo te wszystkie dzieci bardzo dobrze pływały – podkreśla prof. Januszewski. – Kiedy kapitanowi rodziło się dziecko, po osiągnięciu trzeciego miesiąca życia, zabezpieczał je odpowiednio sznurkiem i wrzucał je do wody. Tak nabywały umiejętności pływania.

Co profesora Januszewskiego sprowokowało, by wypływać w rejs z przesłaniem dla Odry? Znany z poczucia humoru mówi, że pierwszy raz popłynęli z pazerności.

Odrzańska Odyseja, czyli rejs w poszukiwaniu zaginionej Odry– Tutaj mamy dwieście metrów kwadratowych, a ile na lądzie, we Wrocławiu, trzeba byłoby zapłacić za wynajęcie takiej przestrzeni? – śmieje się. Jednak w podtekście nie tylko chodzi o przestrzeń barki, a o przestrzeń, jaką daje ludziom rzeka. I jak to potrafiliśmy zniszczyć.

– Żegluga śródlądowa ma przyszłość, teraz poszli na łatwiznę w transport samochodowy – podkreśla profesor. – Przecież można transportować węgiel z Górnego Śląska do elektrowni do Wrocławia. A elektrownie korzystają z transportu kolejowego.

Załoga „Ireny” widzi potencjał w młodych, którzy przywrócą ważność Odry. Zanim barka wypłynęła w rejs, studenci profesora, żeby dostać zaliczenie, musieli odpracować osiem godzin w semestrze przy remoncie „Ireny”, żeby dostać zaliczenie.

– Początkowo podchodzili do tego jak pies do jeża, bo nikt na politechnice nie zmusza do jakiejkolwiek aktywności – śmieje się prof. Januszewski. – Po trzech tygodniach przekonywali się, że ta robota ma jakiś sens.

Rytm remontowi nadał stary kapitan żeglugi śródlądowej, który ze swojej natury był pracusiem. Cały czas chodził z młotkiem i ostukiwał kadłub z rdzy, a młodzi przyłączali się do niego.

– To studenci wyremontowali barkę, nieliczni wypracowywali te osiem godzin, pozostali zdecydowanie więcej – wspomina profesor. – Byli tacy, którzy na swoim koncie mieli ponad sześćdziesiąt godzin. Potem przyprowadzali rodziców, dziadków, żeby pokazać, co zrobili.

A potem, dzięki studentom, wyremontowana została druga barka, „Nadbor”, oraz dźwig pływający „Wróblin”, wysłużony przez lata przy budowach hydrotechnicznych. Te trzy obiekty zostały wpisane do rejestru zabytków. I wszystkie mają zachowane oryginalne wnętrza.

Czego brakuje teraz na Odrze?

– Rzeka jest niedoinwestowania, gdyby byli strażnicy wodni dbający o nabrzeża, tak jak kiedyś… – wzdycha profesor Januszewski. – Nie dba się o ostrogi na rzece, regulujące nurt rzeki, a tych ostróg od Wrocławia do Szczecina jest kilka tysięcy. Nikt ich nie odbudowuje. One są w takim stanie, że bierze rozpacz.

I niewielu pamięta, że w przeszłości na Odrze pracowały pogłębiarki. Nie ma żadnego czyszczenia rzeki.

A co do katastrofy ekologicznej Odry, zdaniem profesora, sprawa jest bardzo prosta. Kiedy są opady deszczu, to przy zrzutach ścieków (oficjalnych – aut.) rzeka sobie poradzi.

– Ale kiedy stan rzeki jest o połowę niższy, to zrzuty ścieków trzeba ograniczyć, bo potem są takie skutki, że ryby zdychają – tłumaczy profesor. – Te algi są pożyteczne w normalnych warunkach, tylko pozbawione tlenu się uzłośliwiają. Tak, czy inaczej, przy normalnym stanie wody nie są stanie tak zatruć Odry.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.