Babiniec. Dla kobiet i o kobietach

Kiedyś mój znajomy ułożył całkiem zgrabną, krótką rymowankę, komentując przejściową samotność wspólnej koleżanki. Powiedział: „słuchaj, czasem już tak jest, że życie się plecie nie zawsze w duecie”. Stwierdzenie, choć dawno wypowiedziane, niezbyt górnolotne, jakoś utkwiło mi w pamięci. Zwłaszcza że nabrało nowego znaczenia tutaj, na Śląsku Opolskim, gdzie życie często nie plecie się w duecie. Nie ma chyba regionu, w którym na tak często budżet domowy zasila „rozłąkowe”, czyli pieniądze rekompensujące rodzinie nieobecność współmałżonka i ojca, pracującego poza granicami kraju, będącego w domu gościem weekendowym (jeśli ma dobre układy w pracy, bo czasami nieobecność partnera przeciąga się do kilku tygodni).

Tam skąd pochodzę, nie było możliwości wyjazdów zarobkowych, jeśli się zdarzały, to sporadycznie, a miejscem emigracji stałej bądź chwilowej była odległa Ameryka. Ci, którzy wyjechali, prawie nigdy nie wracali, po jakimś czasie ściągali do siebie najbliższą rodzinę i tyle ich widziano w okolicy. Zdarzało się, że zostawiali piękne wille postawione za zarobione dolary. Czasami zdarzało się też tak, że po partnerze, mężu, czy ojcu ginął ślad za oceanem, żona i dzieci zostawały same, a współmałżonek zakładał w Ameryce nową rodzinę. Ale bywało również na odwrót, samotna żona poczuwszy powiew wolności, organizowała na nowo swój intymny żywot…

Cóż, jedną z przyczyn tych rozwiązków, była zbyt duża odległość dzieląca małżonków, a co za tym idzie, spore ograniczenia w podtrzymywaniu więzi emocjonalnych.

Na Śląsku Opolskim, sprawa wygląda nieco inaczej, choć oczywiście zdarzają się przypadki rozpadu pożycia małżeńskiego, których przyczyną jest emigracja jednego ze współmałżonków, to jednak stosunkowa niewielka odległość (Niemcy są najczęstszym miejscem wyjazdów zarobkowych) umożliwia częsty pobyt w rodzinnym domu, podtrzymywanie i pielęgnowanie więzi rodzinnych.

Mimo wszystko sytuacja nie jest raczej komfortowa dla żadnej ze stron. Mąż przez większość czasu nieobecny w domu, żona, na której barkach spoczywa odpowiedzialność za gospodarstwo domowe i jego mieszkańców, tęsknota dzieci. Za lepszy standard życia trzeba słono zapłacić, życie w odosobnieniu od bliskiej osoby bywa dość trudne i smętne.

Czy jednak wszystkie kobiety mają takie doświadczenia? Może wcale nie jest tak źle, a kobieta nieźle sobie radzi bez mężczyzny w domu… Swoimi doświadczeniami zechciały podzielić się kobiety, żony i matki w jednej osobie, których mężowie od lat pracują w Niemczech, w domu bywając często weekendowymi mieszkańcami. Panie nie podały swoich nazwisk, nie chciały również zamieszczać na łamach gazety swoich fotografii, wszystkie są mieszkankami okolicznych gmin.

Mąż wyjechał za pracą

– Kiedy syn miał dwa latka, mąż wyjechał do Niemiec, do pracy, wcześniej stracił posadę, firma, w której pracowałam, też się rozleciała – opowiada Monika, matka 12 letniego Damiana i 8 letniej Dominiki.

– Coś trzeba było postanowić, decyzje o wyjeździe podjęliśmy wspólnie, choć łatwo nie było. Byliśmy młodym małżeństwem, dwuletnie dziecko też trudno pozbawić obecności ojca, no i nasza tęsknota za swoja obecnością, nie zdążyliśmy się jeszcze sobą nacieszyć. Na początku było trudno, mąż zmieniał prace, nie miał stałego zatrudnienia, nie zawsze mógł na weekend wrócić do domu.

Na szczęście od paru lat sytuacja się ustabilizowała, mąż ma stałą pracę na umowę, do domu przyjeżdża w każdy weekend. Poza tym nie ma dnia, żebyśmy ze sobą nie gadali przez telefon, czasem po kilka razy dziennie, a pięć dni mija, jak z bicza strzelił, ani się obejrzę i już koniec tygodnia. W domu jest zawsze tyle do zrobienia, zwłaszcza jak nie ma w domu mężczyzny. Wszystko musisz zrobić sama, ale najgorsze, kiedy trzeba podjąć szybko i samodzielnie jakąś trudną decyzję.

Kiedyś dzieci płakały, kiedy tato odjeżdżał, musiał po cichu wymykać się z domu, kiedy już spały, inaczej było kupę płaczu i lamentu. Dzisiaj dzieci są starsze, łatwiej im zaakceptować nieobecność taty w ciągu tygodnia. Może się przyzwyczaiły. Nie mogę jednak powiedzieć, że bardzo odczuwają brak ojca. Znam rodziny, w których ojciec, mimo że jest na miejscu, ma mniej czasu dla dzieci niż mój mąż pracujący za granicą. Kiedy przyjeżdża w piątek do domu, dzieci go nie odstępują, zwłaszcza syn, który chodzi za nim krok w krok. Razem wykonują przydomowe prace, majsterkują w warsztacie, słowem ojciec wprowadza syna w męski świat i tak powinno być, nie wtrącam się do tego. Dzieci wychowujemy wspólnie, rozmawiamy o problemach, ustalamy kary, jeśli dzieci nabroją coś poważniejszego, zawsze informuję o tym męża, jak sprawa jest pilna i wymaga szybkiej reakcji, po prostu dzwonię do niego, opowiadam o zdarzeniu i podaję słuchawkę dzieciom. Nie lubią tego, tata wygłosi im kazanie i ustali kare, oczywiście w porozumieniu ze mną. Z tatą nie ma przelewek, jest dla dzieci autorytetem, słuchają go i szanują i oczywiście czekają na każdy weekend, niedzielne wycieczki rowerowe, wyjazdy na basen, mecze, krótkie wycieczki, a w wakacje nie mogą się doczekać wspólnego urlopu nad morzem, czy w górach.

Jest jeszcze coś, prawie w ogóle się nie kłócimy, szkoda na to czasu, jest tyle spraw do obgadania, pracy do zrobienia, miłych chwil do spędzenia i na wzajemne fochy nie ma miejsca.

Czasem matka musi uczyć syna jak być mężczyzną –

– opowiada Iwona, matka trójki dzieci, dwóch dorosłych już córek i 19 letniego syna, Krzysztofa.

– Mąż wyjechał do pracy w Niemczech zaraz po wojsku. Wszyscy koledzy wyjeżdżali, szukali lepszego życia, większych pieniędzy i szerszych perspektyw. Niedługo minie 20 lat odkąd pierwszy raz pojechał za granicę w celach zarobkowych. Na początku było naprawdę ciężko, pracował w gospodarstwie rolnym, do domu przyjeżdżał raz na trzy, cztery miesiące, a właśnie urodził się syn. Po pół roku miałam dosyć, sama z malutkim dzieckiem, bez wsparcia męża, jego obecności. Tyle pięknych chwil mu umknęło, pierwszy uśmiech, gaworzenie, wyciągnięte rączki. Takimi chwilami powinni się rodzice cieszyć wspólnie. Mąż zmienił pracę, mógł wracać do domu raz na sześć tygodni, to trochę lepiej, choć ciągle za rzadko, aby podtrzymywać więzi emocjonalne z dziećmi. Kiedy syn miał trzy lata i pojawiły się u niego problemy zdrowotne, powiedziałam: dość tego, wracaj, jesteś nam potrzebny, nie chcę być już sama, chcę się dzielić z tobą troskami i zmartwieniami, jakoś sobie poradzimy…

Niestety, nie dało rady. Mąż wrócił, podjął pracę na miejscu, ale szybko okazało się, że nie wyżyjemy w piątkę z jego pensji, dziewczyny dorastały, miały coraz większe potrzeby, syn trochę chorował, leki były drogie, no i trzeba było wyremontować stary dom. Po pół roku wrócił do pracy w Niemczech. I tak już zostało. Musieliśmy się przyzwyczaić.

Teraz mąż zjeżdża do domu co drugi tydzień. Można jakoś wytrzymać…

Takie życie w rozłące nie jest ani łatwe, ani przyjemne. Nie ma co się łudzić, nieobecność męża nie pomaga w zacieśnieniu więzi rodzicielskiej. Ojciec nie ma czasu nauczyć syna, jak być mężczyzną, nie majsterkują, nigdy razem nie naprawiali roweru, nie chodzili wspólnie na mecze, Rozmowy często były zdawkowe, najczęściej padały pytania: jak ci idzie w szkole? U ciebie, wszystko w porządku?Jak ci poszło na meczu? Po prostu żyją w dwóch innych światach, nie przebywając ze sobą, nie mają wspólnych tematów, wspólnych zajęć i zainteresowań. Nie znaczy to jednak, że nie szanują ojca, jest dla nich autorytetem, słuchają go. Czasem, kiedy nie umiałam wymóc na dzieciach posłuszeństwa, dzwoniłam do męża i podawałam słuchawkę dzieciom. Nie wiem, co im opowiadał, ale bunt mijał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i przez jakiś czas wszystko grało.

Dzieci dorosły, więcej rozumieją, wiedzą, że życie nie jest proste i czasem wymaga wyrzeczeń. Nie mają ojcu za złe, że nie było go przy nich na co dzień, ale nie chcą, aby ich rodziny żyły w rozłące. Najstarsza córka zaraz po ślubie wyjechała do Niemiec z mężem. Nie chciała czekać na niego w domu, wychowując dzieci. Średnia, która niedawno założyła rodzinę i urodziła synka, nie zamierza puszczać męża za granicę, mimo że jego zarobki nie są satysfakcjonujące, a ich dom wymaga kosztownego remontu. Syn kończy szkołę, ma dziewczynę, powoli myśli o założeniu rodziny, nigdzie się jednak nie wybiera, jak mówi. Chciałby otworzyć własny interes, iść na swoje, ale mieć przy sobie rodzinę. Patrzeć jak rosną jego dzieci i cieszyć się żoną. No cóż, oby im się powiodło, oby życie nie napisało innego scenariusza. W każdym razie trzymam za nich kciuki, rodzina powinna być w komplecie na co dzień i od święta.

Kiedy kobieta zostaje sama z całym dobrodziejstwem inwentarza, musi się wiele nauczyć i być silna, przynajmniej na pokaz…

Ja musiałam być hydraulikiem, cieślą, malarzem i elektrykiem, a przede wszystkim musiałam być również ojcem. To nie jest łatwe, bo można się zaplątać w rolach. Człowiek tyra, jak wół próbując dogonić podwójną robotę. Ogólnie brakuje mężczyzny, ojca, partnera, przyjaciela, towarzysza zabaw i niedoli.

Zamiast spędzać czułe chwile z mężem, zostaję ekran telewizora i jakieś łzawe romansidło.

Najgorzej jest zimą, wieczory długie, nie można w ogrodzie posiedzieć…

No i trzeba się bardzo pilnować, uważać na swoją reputację, bo ludzie są różni, szukają sensacji i nierzadko źle życzą. Byłam kiedyś na festynie szkolnym, na którym występowały moje dzieci. Zasiedzieliśmy się, wróciliśmy gdzieś około 21:00, na boisku trwała zabawa. Na drugi dzień usłyszałam od życzliwej, że niektórzy dziwili się, co robię bez męża na zabawie o tak późnej porze. To był ostatni raz, kiedy poszłam bez męża na jakąkolwiek imprezę. Kobieta, której mąż pracuje za granicą, powinna siedzieć w domu, nie wychodzić do koleżanek, nie daj Bóg włóczyć się wieczorami po wsi, w jakimkolwiek celu, bo „wielkie oko” nie śpi i przy lada okazji niecierpliwie, acz uprzejmie doniesie instancji wyższej. No to na kijki też nie chodzę…

Chyba jedynym plusem, oprócz tego oczywistego, materialnego, życia w rozłące, jest brak kłótni i awantur. Po pierwsze nie ma na to czasu, po drugie nie ma powodu. I jeszcze jedno, przed każdym przyjazdem męża czuję się jak przed randką, mimo sporego stażu małżeńskiego. Uczucia nie stygną, nie wpadamy w rutynę, cieszymy się swoją obecnością i nie nudzimy się sobą – z tajemniczym uśmiechem kończy swoją wypowiedź Iwona.

Hmmm… Może jednak lepiej zapakować kilka walizek i wspólnie wyruszyć na poszukiwanie lepszego jutra? Wspólnie znosić dolę i niedolę na obczyźnie?

Może to lepsze rozwiązanie, jednak jeśli komuś wydaję się, że gdzieś poza domem jest kraina mlekiem i miodem płynąca, gdzie pieniądze rosną na drzewach, dobrobyt jest wszechobecny, to są w dużym błędzie. Owszem większe socjale, mocniejsze argumenty za powiększaniem rodziny, ale nie czarujmy się, pieniądze to nie wszystko, a kiedy ich zbyt dużo, pojawiają się problemy. Najczęściej rodzinne, niezależność finansowa, swoboda obyczajów i wyjście spod wpływów najbliższej rodziny, sprzyja rozwodom, te z kolei ciągną za sobą kłopoty z dziećmi. Wiem, o czym mówię, znam kilka historii opowiedzianych przez ich bohaterki, kobiety, które kiedyś wyjechały do Niemiec. Niektóre podążyły za mężami, inne pojechały jako panny i tam założyły rodziny. Wierzcie mi, ich życie nie wygląda różowo, borykają się czasami z problemami, które u nas się nie zdarzają.

O ich kłopotach osobistych pisać nie będę, zdrady, rozwody, kolejne związki często nietrafione, to dzisiaj problemy dość powszechne nawet u nas, choć nie tak jeszcze często występujące. Najbardziej jednak zadziwiły mnie kłopoty wychowawcze, z jakimi borykają się znajome, a zwłaszcza wiek dzieci, których one dotyczą.

12 letni chłopak ma kłopoty z prawem. Wpadł w towarzystwo młodych gniewnych, którzy dla dreszczyku emocji okradają sklepy, dewastują samochody, mienie publiczne. Papierosy i alkohol są prawie w codziennym użytku. Zrozpaczona matka, która nie może sobie poradzić z synem. Prośby, groźby, tłumaczenia nie pomagają. Wizyty u psychologa też nie.

Ojciec? No cóż, opuścił dawno temu rodzinę, zresztą syn nigdy nie dorósł do jego oczekiwań, zawsze było nie tak, jak należy, za mało po niemiecku, za dużo po Polsku (ojciec Niemiec, matka Polka) Chłopak ma nad sobą kuratora. Ostatnio z chłopakami robili test na odwagę, skakali z jadącego pociągu. Syn trafił do szpitala z pokiereszowaną ręką. Może przepisać do innej szkoły, odizolować od złego towarzystwa (w grupie jest dwóch Polaków, kilku Turków i Niemiec), pyta o radę zapłakana matka. Nie wiem, ale od problemów nie da się uciec, nie wystarczy zmiana środowiska, w każdym znajdą się dzieci z problemami, które poza domem szukają swej grupy wsparcia.

Syn drugiej kobiety, 15 latek ma trudności w szkole, niby normalnie, tylko że wcześniej dobrze się uczył, zanim sięgnął po narkotyki. Jest uzależniony. Ukończył przymusową terapię, ale matka drży, kiedy syn wychodzi z domu, nigdy nie ma pewności, w jakim stanie wróci. Ojciec? Spakowali walizki i odeszli od niego, nie umiał kontrolować swoich emocji, a przecież, zanim wyjechali z kraju, nie przejawiał skłonności do przemocy, a gdyby nawet, żona nie odważyłaby się go opuścić.

Jak miałaby żyć ze swojej małej pensji? Nowy partner przygarnął matkę z trójką dzieci, ale bardzo jest zazdrosny o poświęcany im przez kobietę czas, toteż znajoma mimo sympatii do przyjaciela szuka nowego lokum dla siebie i dzieci, przecież poświęcanie im czasu, zwłaszcza synowi, jest sprawą kluczową. Ma też nadzieję, że dom, który wspólnie z mężem wybudowali, przypadnie jej w udziale po sprawie rozwodowej, najważniejsze, aby było orzeczenie o winie (męża, oczywiście), od tego zależy między innymi wysokość alimentów i podział majątku, jak mnie przekonywała. Najważniejszą jednak sprawą jest wyprowadzenie syna na prostą i jeszcze przypilnowanie, żeby bliźniaczki zapałały w końcu większą miłością do nauki…

Inna mama ma wyrzuty sumienia, że nie poświęca wystarczająco dużo czasu swoim dzieciom. Wychowuje je sama, mąż się ulotnił. Nie ma na nic czasu, pracuje w dwóch miejscach, w hotelu do południa, po południu do wieczora pomaga w restauracyjnej kuchni. Powoli nie daje rady, ostatnio nadwyrężyła ramię, ręka boli jak cholera, ale do pracy pójdzie, bo jak jej szef nie zobaczy, na pewno zwolni. A ona przecież wszystko dla dzieci robi, żeby im się dostatniej żyło, samochód trzeba kupić, może mieszkanie zmienić. Dzieci widzi w przelocie, najbardziej cierpi najmłodsze, dwuletnia córeczka, dobrze, że dwoje pozostałych jest w odpowiednim wieku, żeby przypilnować małą, kiedy mama obiera ziemniaki w restauracyjnej kuchni. Tylko że dzieci chcą mamy, wypoczętej, zainteresowanej ich sprawami i skłonnej do zabawy. Na lepszą pracę na razie nie ma szans. Lata spędzone w Niemczech i praca w miejscach, gdzie współpracownikami są obcokrajowcy, nie pozwoliły kobiecie na opanowanie języka w stopniu umożliwiającym zdobycie lepiej płatnej pracy. A język taki potrzebny, ostatnio do znajomej pięknie uśmiechał się przystojny kasjer, podziwiał mamę i jej malutką córeczkę, nikt przecież nie chce być sam…. Tylko co mówił adorator i o co pytał? Trzeba jednak ukończyć kurs języka, inaczej nie da rady.

Historie, które pokrótce przedstawiłam, nie są jakieś wyjątkowe, zdarzają się wszędzie, ale te wydarzyły się wśród grona znajomych mieszkających w jednym niewielkim mieście w Niemczech.

Dosyć spore nagromadzenie problemów na niewielkim terenie, prawda?

Być może tekst może się wydawać nieco ironiczny, ale jest tylko prosta próba przedstawienia sytuacji bez zbędnej koloryzacji, upiększania. Kobiety, o których piszę, darzę szacunkiem, podziwiam za ich walkę o dzieci, rodzinę, dobrobyt, a przede wszystkim o siebie. I współczuję im problemów, z którymi muszą borykać się same.

B.K.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Autorzy, którzy chcą, aby ich artykuły, napisane na łamach "Grupy Lokalnej Balaton" w latach 2013-2016, widniały na portalu informacyjnym Opowiecie.info proszeni są o przesłanie tytułu artykułu oraz zawartych w nim zdjęć na adres: news@opowiecie.info