Wigilia to osobliwy przypadek w kalendarzu. Dzień, który przez dziesięciolecia udawał zwykły dzień roboczy, choć wszyscy – od kasjerek po dyrektorów – wiedzieli, że to fikcja. Praca tego dnia zawsze była czymś umownym, zawieszonym między „jeszcze trzeba przyjść” a „i tak nikt już niczego sensownego nie zrobi”.
Bo jak pracować w dzień, który od rana pachnie barszczem, choinką i nerwowym sprawdzaniem, czy karp jeszcze żyje? Jak prowadzić zebranie, gdy połowa uczestników myśli o tym, czy zdąży po mak do makowca, a druga połowa – czy zdąży uciec z pracy przed piętnastą?
Przez lata państwo mówiło: to normalny dzień pracy. Społeczeństwo odpowiadało: oczywiście, że tak – po czym brało urlop, zwolnienie, „wyjście prywatne” albo znikało po cichu… Powstał narodowy kompromis: oficjalnie pracujemy, nieoficjalnie już nie bardzo.
W wielu krajach Europy ktoś wcześniej doszedł do wniosku, że lepiej nie udawać. W Czechach, na Słowacji czy na Węgrzech Wigilia to normalny dzień wolny – bez kombinowania, bez udawania, bez teatralnych obecności przy biurku. Skandynawowie poszli jeszcze dalej: tam 24 grudnia to dzień ciszy, skróconej pracy albo pełnego święta. Nikt nie pyta, czy raport można wysłać jutro. Oczywiste jest, że można – i trzeba.
U nas przez lata było odwrotnie. Wigilia istniała w sferze emocjonalnej, rodzinnej i kulturowej, ale nie istniała w prawie pracy. Państwo zachowywało się tak, jakby nie zauważało, że to jeden z najważniejszych dni w roku. Jakby chodziło o zwykłą środę z obowiązkiem siedzenia przy komputerze, podczas gdy myślami jest się już przy stole.
Dlatego decyzja o uznaniu Wigilii za dzień wolny nie jest żadnym „rozleniwianiem społeczeństwa”, jak czasem lubią to nazywać krytycy. To raczej spóźnione uznanie faktu, że ten dzień od dawna był wolny – tylko nie na papierze. Wolny w głowach, w domach, w relacjach międzyludzkich.
Bo Wigilia to nie jest dzień odpoczynku. To dzień intensywny, gęsty od znaczeń, pełen napięć i wzruszeń. Ale to napięcia zupełnie innego rodzaju niż służbowe deadline’y. I może wreszcie przestaliśmy udawać, że da się je sensownie połączyć.
Państwo po prostu dogoniło rzeczywistość. A to, jak wiadomo, zdarza się rzadko.




