Młodzi ludzie oceniają świat i dokonują wyborów najczęściej z własnego punktu widzenia. Stąd częsty zarzut egoizmu młodych. W pewnym momencie decydują z punktu widzenia przyszłości swych dzieci, ten wybór jest jednak nadal jeszcze jest wyborem własnego życia, choć już nie tak egoistycznym. Myślenie w kategorii przyszłości wnuków zwykle nie jest już własnym wyborem, więc staje się raczej troską. Taka troska mnie ogarnia, gdy obserwuję zmiany zachodzące w Polsce. Na ich drodze bowiem stoją szkoły, które będą realizowały programy nauczania i kościół, który na Śląsku jest nadal synonimem i religii i dobrego wychowania. Kościół przez lata PRL był dla mnie miejscem realizowania wolności słowa i poglądów, na które państwo było zamknięte. Kiedy polskie uniwersytety nauczały marksizmu-leninizmu na konferencjach w obrębie kościoła słuchaliśmy nie tylko o tomizmie, ale też o personalizmie chrześcijańskim czy fenomenologii. A księża w mojej diecezji opolskiej, w której wtedy niestety też wyrugowano z duszpasterstwa język niemiecki, utrzymywali jednak jeszcze jedną wolność, od nacjonalizmu i antyniemieckości.
Ostatnie dwadzieścia pięć lat wydawały się być zmianą, która na trwałe odsuwa skrzywienia nacjonalistyczne, na trwałe otwiera Polskę na wspólnotę europejską i na trwałe zaczyna wprowadzać w stosunki polsko-niemiecki testament biskupów: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Programy szkolne i nauczania historii ciągle jeszcze pozbawione specyfiki regionalnej, ciągle jeszcze w swej scentralizowanej formie pozbawione de facto historii Śląska czy Pomorza dla uczniów tam mieszkających, ale jednak kształtujące w uczniach otwarcie na inność, na Europę, na partnerstwa zagraniczne, na lokalną historię, informujące o mniejszościach narodowych. Zmiana tego trendu obserwowana przeze mnie jest już troską o to, w jakiej szkole wychowywane będą moje wnuki, do czego będzie ich kształtował kościół. Czy spotkają tam księży takich jak Jacek Międlar, który głosi „bezkompromisowy narodowo-katolicki radykalizm”? Czy na lekcji historii jeszcze będą mówić o polityce wobec Niemiec, jaką prezentował Władysław Bartoszewski i jemu podobni? Czy oni,tak jak ja w ostatnim czasie, będą mogli być dumni z tego, że jako Niemcy, a jednocześnie członkowie konstytucyjnej wspólnoty polskiej są równi z Polakami w prawach? Czy też pragnienie bycia wiernym niemieckości swych przodków będzie znów wymuszało decyzję o wyjeździe „za Odrę”, jak mi sugeruje jeden z internautów.