Jeden kraj, jeden naród, ale faktycznie co najmniej dwie odrębne wspólnoty, które podzielają odmienne zestawy wartości. Hegel pisząc o państwie wyróżnił taką kategorię jak sittlichkeit. Tłumaczy się to jako etyczność, która jednoczy ludzi wokół wspólnie podzielanego zespołu fundamentalnych dla danej społeczności wartości.
My w Polsce nie podzielamy wszyscy razem takiego jednego podstawowego zbioru aksjologicznego, więc nie tworzymy jednej wspólnoty. Przez 20 lat tylko nam się wydawało, że pewne sprawy w państwie są oczywiste dla wszystkich, żeby nie powiedzieć autoteliczne. Okazuje się, że nie są.
Przez te ostatnie ćwierć wieku rywalizacja polityczna, obecna od początku, w przeciwieństwie do dzisiejszych realiów, była tonizowana zdolnością i chęcią zawierania kompromisów, budowania consensusu. Dzięki temu udało się osiągnąć w dość szybkim tempie wielkie cele, tak w polityce zagranicznej – wyjście wojsk radzieckich, redukcja zadłużenia, wejscie do NATO i do Unii Europejskiej – jak i w polityce wewnętrznej – uchwalenie w 1997 Konstytucji, wszystkie dotychczasowe elekcje, nie budzące wątpliwości, jak chodzi o ich demokratyczny charakter i kolejno płynnie i bezboleśnie następujące po sobie alternacje władzy.
Wydawało nam się, że niekwestionowalny jest szacunek do zasad prawa rzymskiego, np. że prawo nie działa wstecz. Żyliśmy w przekonaniu, że na tę naszą etyczność składają się takie wartości, jak uznanie dla trójpodziału i równoważenia się władz, szacunek dla praworządności, zgoda co do potrzeby istnienia i działania niezależnych organów kontrolujących władze polityczne, bezwzględny respekt dla procedur parlamentarnych zapisanych w Konstytucji oraz tych norm które wytworzyły się w drodze uzusu i znajdują się w kanonie dobrego politycznego obyczaju.
Niestety ten zestaw, w niepełny sposób przeze mnie scharakteryzowany, bo nie o to mi teraz idzie, niestety nie jest on podzielany przez wszystkich. Uważam, że to źle dla państwa i dla jego obywateli, a źródeł tego zła dopatruję się w ignorancji, w niewiedzy.
Myślę, że duża część wyborców nie rozumie jakie są podstawowe funkcje państwa, prawa i polityki. Nie ma w Polakach tego zrozumienia, że polityka jest sztuką uzgadniania sprzecznych interesów. To, że wspólnie zamieszkujemy jedno terytorium nie czyni jeszcze wszystkich naszych interesów zbieżnymi. Parlament jest właśnie po to, aby przenieść konflikt z ulicy, na trybunę sejmową. Chodzi o to, aby brutalną siłę zamienić na w miarę możliwości konstruktywną sejmową debatę. W bardziej filozoficznym wymiarze chodzi o to, aby nie pozabijać się wzajem w momencie spotkania z "innym". Wspominał o tym w ślad za Emanuelem Levinasem ksiądz profesor Tischner. I jest jeden na to sposób – rozmowa. W wymiarze państwowym winna ona toczyć się w parlamencie.
Słowo parlament etymologicznie związane jest z francuskim parler, czyli rozmawiać. Taka rozmowa, może być choćby nawet kłótnią, bo jak twierdzą niektórzy, kłótnia i konflikt to paradoksalnie pierwszy stopień do integracji między ludźmi. Dyskusja, czy kłótnia musi być jednak prowadzona w jakichś bezpiecznych ramach, dlatego tak ważne są procedury, czyli zgoda co do szacunku dla wspólnie określonych reguł dyskusji.
Jest jednak cień nadziei w tym rozumowaniu. Jeśli bowiem to niewiedza jest przyczyną braku prawdziwej, jednej wspólnoty w naszym społeczeństwie, jeśli to tylko nieznajomość, brak świadomości, co do istotnych funkcji państwa, prawa i polityki, to jest to zjawisko odwracalne, wymagające tylko czasu i cierpliwej pracy.
Gorzej jednak, gdy ta druga wspólnota, faktycznie podziela jakiś inny zestaw wartości, związany z zupełnie inną, alternatywną i konkurencyjną aksjologią. Kult siły, prymat woli, przemoc, niechęć i niezdolność do rozmowy, do prawdziwie ubogacającego polilogu, bezkompromisowa rywalizacja, konflikt i spór, który ma doprowadzić do zniszczenia przeciwnika, a nie do zrozumienia przedmiotu sporu – wydaje się, że to są te zręby etyczności tej drugiej wspólnoty żyjącej w Polsce, a przynajmniej jej elity, która dziś rządzi w kraju.
Chciałbym się mylić.
Autor: Jarosław Pilc