Piszący te słowa również myślał, że tylko żółty fotoradar może robić zdjęcia. No i wszyscy jako kierowcy czuliśmy się „bezpiecznie” szybko rozpoznając czyhające za zakrętem „zagrożenie”.
Tymczasem wciąż widać, że szarych fotoradarów wciąż jest więcej niż tych żółtych. A żółty fotoradar, wiadomo, widoczny jest z daleka zarówno latem jak i zimą. Nawet wzrokowo robi milsze wrażenie niż szare „straszydło”.
Wprowadzenie oznakowanych na żółto fotoradarów wynikało z rozporządzenia Ministra Infrastruktury z 22 czerwca 2011 roku. Nikt jednak nie uświadomił nas, kierowców, że okres przejściowy trwa aż 36 miesięcy (stosunkowo długo jak na kilka, również innych drogowych reform). Będzie więc trwał aż do 22 czerwca 2014 roku.
Ktoś może powiedzieć, że i wcześniej szare fotoradary często stały puste, tzn. bez elektroniki robiącej zdjęcia. Często były wtedy pilnowane przez policjantów. Poważnie, jeśli szary fotoradar działał, a gdzieś niedaleko w najbliższej okolicy stał policyjny radiowóz, to można było być pewnym, że fotoradar będzie robił zdjęcia przekraczającym prędkość kierowcom.
Pamiętajmy, że mandaty wynoszą od 50 zł do 500 zł, a są poważne plany aby wielokrotnie podnieść ich wysokość. Oczywiście, że fotoradary są potrzebne – szczególnie koło szkół, przejść dla pieszych. One naprawdę potrafią podnieść poziom bezpieczeństwa.
Nienawiść do fotoradarów ma swoje przyczyny
Generalnie fotoradary nie zawsze stoją tam gdzie powinny. Kierowcy o tym wiedzą, więc są im bardzo niechętni. Czują, że w tej sprawie chodzi głównie o pieniądze a nie bezpieczeństwo. Bądźmy jednak uczciwi i przyznajmy, że często są potrzebne koło szkół czy przejść na pieszych, gdyż wielu kierowców nie ma umiaru i przekracza poza granice przyzwoitości dozwoloną prędkość. Dlaczego wiec tam nie stoją, a przy wyjeździe z miasta lub wioski?
Jednak naprawdę trudno na prostej, niezamieszkanej, ale oznaczonej jako teren zabudowany drodze, jechać 50 km/h. Dodatkowo wszędzie na kierowców, a szczególnie na firmy transportowe czyhają ogromne opłaty, wydatki, podatki, akcyzy itd., które znacznie ograniczają efektywność (zysk) z działalności gospodarczej, której głównym narzędziem pracy jest samochód.
To tak jakby zaciskać pętle na szyi biegaczowi, odcinającą mu tym samym dopływ powietrza i kazać mu szybciej i efektywniej biec. Kierowcy wiedzą również, że są „łupani” na polskich autostradach, które należą do najdroższych na świecie.
Jednak jest jeszcze inny problem. Fotoradary zmuszają do kapowania, tzn., do wskazywania osób, które prowadziły pojazd, np. członków rodzin. Ale nie tu jest najgorsze. Jak mają to zrobić, skoro Główny Inspektorat Transportu Drogowego (GITG) nie wysyła kierowcom zdjęć! Przyczyną tego ma być to, że niby stanowi ono materiał dowodowy i dyrekcja GITG nie ma obowiązku wysyłania go!
Oznacza to tyle, że w Polsce osądzenie odbywa się bez dowodów winy, zupełnie jak w totalitarnym systemie. A przecież wystarczy wysyłać je do komisariatów rejonowych mailem i wręczać je (tak jak dawniej) wezwanym kierowcom, albo przesyłać samym kierowcom np. mailem. Tak byłoby uczciwie. Dlaczego tak nie jest?
Odpowiedź jest oczywista, ale szkoda gadać…
Tymczasem zachęcam do obejrzenia strony internetowej Stowarzyszenia Prawo na Drodze. Link do strony stowarzyszenia jest tutaj: https://prawonadrodze.org.pl/category/stowarzyszenie/
Strona zawiera m.in. filmy, w których sfilmowano nadużycia straży miejskiej np. z okolic woj. Lubuskiego, robione przez pana Emila walczącego z systemem fotoradarów.
Tymczasem w Internecie kwitnie handel punktami karnymi. Ludzie, przyłapani przez fotoradar (a kierujący zawodowo, spędzający wiele czasu na drogach) mają czasem nie lada problem) grozi im odebranie prawa jazdy, co oznacza brak środków do życia. Więc jeśli na zdjęciu z fotoradaru nie widać twarzy, to szukają chętnych na winowajców, którzy w zamian za określone korzyści przyjmą mandat i punkty karne.
W Polsce jest coraz „dziwniej”, prawda?