Jak powstała „Beczka”, skąd wziął się u pana pomysł na gazetę?

– Trudno powiedzieć jak powstała „Beczka”. Właściwie to nawet ja sam nie wiem. Upływ czasu jest tak bardzo duży, to już 25 lat, że czasem sam się zastanawiam, czy pamiętam jak  się sprawy miały, czy tylko tak je sobie wyobrażam.

Były różne koncepcje i pomysły na gazetę, które przez to, że ciągle się zmieniały, powodują teraz pewien chaos w pamięci. Nie prowadziliśmy dokumentacji, choć muszę nadmienić, że pod kierunkiem prof. Joachima Glenska powstała praca magisterska na temat „Beczki”, dzięki temu mogę do niej sięgnąć i wrócić do wydarzeń, które są w niej jest opisane. Autorką pracy jest pani Małgorzata Kalisz. Praca została obroniona, i co ważne, nagrodzona w 2004 roku (na zdjęciu pod tekstem).

Co do pisma, nie miało być jakoś bardzo poważne, i chyba już sam tytuł wskazywał, że będzie traktowało rzeczywistość z „przymrużeniem oka”. Taka „beczka śmiechu”. Wszystko zaczęło się od próby zrobienia czegoś z młodzieżą – gazetki szkolnej, ale z ambicjami, by rozchodziła się szerzej niż tylko w jednej szkole, tzn. była rozpowszechniana w innych szkołach gminy. Pomysł szybko zaskoczył, ale został odebrany jako gazetka lokalna. Stało się to już w 1990 roku, zaraz po powstaniu „Beczki”, której pierwszy numer wyszedł dokładnie 25 lat temu, w grudniu 1989 roku.

Uważałem, że w tamtych latach media słabo interesowały się sprawami gminnymi. Rzadko sięgały do wiosek. Owszem, lokalne gazety wychodziły już w czasach PRL-u, ale nie na terenie powiatu opolskiego. Trafiliśmy więc w rynkową próżnię. Wkrótce w okolicy zaczęły wychodzić inne gazety gminne, dla których powstania byliśmy chyba inspiracją.

W tym miejscu mogę podziękować Dieterowi Wystubowi, wieloletniemu wójtowi Łubnian, który w 1990 roku, po krótkim okresie napięć, uznał, że z "Beczką" da się spokojnie współpracować i nie musi być ona podporządkowana wójtowi. Nie każdy wójt miał takie poglądy, tzn., potrafił tak szybko zaakceptować partnerstwo. Współpracowaliśmy też z innymi gminami, ale współpraca z wójtem Wystubem była najbardziej owocna.

Wróćmy do początków. „Beczka” powstała jako gazetka szkolna.

– Na początku tak, ale udział młodzieży w szybkim tempie się kurczył.

Wtedy zainteresował się pan dziennikarstwem?

– Nie. Z dziennikarstwem miałem trochę wspólnego dużo wcześniej, bo już na samym początku studiów pisałem pojedyncze teksty, które ukazywały się w różnej prasie, np. studenckiej. Współpracowałem z wszechnicą studencką związaną ze „Sztandarem Młodych”, która robiła kursy dla młodych dziennikarzy. Ale tak na poważnie mnie wówczas nie pociągało.

Po studiach trafiłem do Brynicy. Choć miałem nieco opozycyjne poglądy, to jednak działalność w opozycyjnych strukturach organizacyjnych niezbyt mnie pociągała. Dostrzegałem w nich zbyt wiele „dziwnych” rzeczy. Zająłem się więc indywidualną działalnością pieniacką.

Słucham?

– Zabawną historię w latach 80-tych miałem np. z opolskim PKS-em, który zawyżył ceny biletów do Brynicy, poprzez zawyżenie odległości Opole-Brynica. Postanowiłem wyjaśnić tę sytuację. Długo to trwało, ale w końcu PKS obniżył ceny biletów. Zgodził się też, że powinien zwrócić wsi nieuczciwie zarobione pieniądze. W ramach rekompensaty zaoferował więc nieodpłatnie autokar na trzydniową wycieczkę dla dzieci z Brynicy na dowolnie długą trasę. Dzięki temu dzieci gratis pojechały nad morze. Na dokładkę PKS zapewnił też szkole gratis potrzebny akurat wtedy transport ciężarowy.

Ale to nie był koniec. Ponieważ cała sprawa kosztowała mnie wiele czasu, to zażądałem od PKS-u odszkodowania za zużyty czas i trud. Z tym było już gorzej, więc sprawa trafiła do sądu. Musiałem szczegółowo wycenić wszystkie swe czynności. Sędzia śmiał się, gdy pokazywałem szczegółowe wyceny np. obserwacji w czasie przejazdów autobusami licznika kilometrów i notowania jego wskazań. Na koniec PKS zaproponował ugodę, w ramach której miał wypłacić mi to odszkodowanie, ale oczekiwał, że ja nie podejmę już żadnych kolejnych działań. Zgodziłem się, choć te kolejne działania miałem już zaplanowane.

Tego typu spraw prowadziłem więcej.

Czy jedyny stały dziennikarz w "Beczce" to pan, mieliście stały redakcyjny zespół?

– Obecnie trudno jednoznacznie powiedzieć kto jest członkiem zespołu. Pomijając mnie, najdłuższy staż redakcyjny ma pani Rozwita Pierzyna, nauczycielka, dziś już na emeryturze, która pisze u nas praktycznie od początku. Ogółem przez „Beczkę” przewinęło się chyba jakieś sto osób, ale ostatnio "na stałe” pisywało około dwudziestu.

Przez pierwsze lata, wychodziliśmy tylko jako gazeta gminy Łubniany i taki stan trwał do 1999 roku. Potem zaczęliśmy rozszerzać działalność na kolejne gminy. Najpierw była to gmina Murów, a potem Popielów, Dobrzeń Wielki, Turawa, Chrząstowice i peryferyjne dzielnice  Opola.

Co to znaczy, że działaliście non profit?
– "Beczka" nie była nastawiona na dochód. Wpływy ze sprzedaży gazety i reklam miały służyć pokryciu kosztów. Było to zresztą dość drobiazgowo kontrolowane przez właściwy urząd skarbowy. Gdy nawet czasem wpływy przekraczały koszty, to tę nadwyżkę przeznaczaliśmy np. na dofinansowanie bezpłatnego pisma "Kurier Cesarski", przeznaczonego dla młodzieży  a także innych wydawnictw. Zasadą było jednak, że żaden autor nie otrzymuje honorariów. Wszyscy pisali społecznie.

Koniec cz. I

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Autorzy, którzy chcą, aby ich artykuły, napisane na łamach "Grupy Lokalnej Balaton" w latach 2013-2016, widniały na portalu informacyjnym Opowiecie.info proszeni są o przesłanie tytułu artykułu oraz zawartych w nim zdjęć na adres: news@opowiecie.info