Jakiś czas temu poseł Stefan Niesiołowski wystąpił z krytyką wobec osób mówiących o głodujących polskich dzieciach. Twierdził, że w latach tuż powojennych, on i jego koledzy z głodu zjadali dziki szczaw z nasypu kolejowego. Zjadali też opadłe mirabelki. A dziś nikt nie zjada ani dzikiego szczawiu z nasypów kolejowych, ani opadłych mirabelek.
Wystąpienie posła Niesiołowskiego stanowczo nie było mądre, ale mówi się, że gdy przyłożyć ucho do samego dna głupoty, to można usłyszeć, iż od spodu ktoś tam jeszcze puka. Tym razem spod dna zapukał publicysta prawicowy Tomasz Dalecki. Zaproponował takie rozumienie głodu, że absolutnie pobił posła Stefana Niesiołowskiego.
***
W marcu 1993 fotograf prasowy Kevin Carter poleciał samolotem z pomocą żywnościową do osady Ayud w ogarniętym wojną domową Sudanie. Gdy wylądował, zauważył, że matki zostawiły dzieci na wysuszonej łące a same pobiegły walczyć o ryż. Gdy poszedł obejrzeć okolicę, trafił na małą wygłodzoną dziewczynkę, która usiłowała schronić się pod zadaszenie, bo tam było chłodniej.
Dziewczynka była słaba z głodu, więc szła powoli. Gdy po kolejnym pokonanym odcinku odpoczywała, nadleciał sęp. Usiadł niedaleko dziewczynki, mając chyba nadzieję, że stanie się ona jego łupem. Tę właśnie sytuację uwiecznił na zdjęciu Kevin Carter:
Zdjęcie wstrząsnęło ludźmi na całym świecie. Rozpoczęła się akcja zbierania pieniędzy na pomoc dla głodujących Sudańczyków. Zebrano 190 mln dolarów. Za to zdjęcie, nazwane "Walcząca dziewczynka", Kevin Carter dostał nagrodę Pulitzera.
***
Publicysta Tomasz Dalecki przywołuje to zdjęcie, wyrażając niewiarę w to, że w Polsce są głodujące (niedożywione) dzieci. Bo przecież sępy nie siadają u nas w pobliżu głodnych dzieci. Poseł Niesiołowski ze szczawiem i mirabelkami może się więc schować.
Skoro Tomasz Dalecki zmusił mnie do reakcji na materiał opublikowany przez „LOS Polski”, to jeszcze parę słów o tym materiale.
***
Dziennikarze „LOS Polski” chcą zapewne jak najlepiej, ale trochę są naiwni. Wierzą w jakieś propagandowe bujdy o Polkach, które w Wielkiej Brytanii mają rzekomo po 2,13 dziecka na kobietę. Gdyby zadali sobie trud poszukania źródła tej informacji, to ustaliliby, że jest nim brudny palec jakiegoś bardzo dyspozycyjnego dziennikarzyny.
Jeśli chce się mówić o mądrej polityce demograficznej, to wyłącznie na przykładzie Białorusi. Nie ma innego pozytywnego przykładu. Tłumaczyłem to już (m.in. na Prawicy.net) wielokrotnie.
Koledzy z „LOS Polski” nie mają daru rozumienia prognoz. Prognoza Eurostatu, że do 2060 roku liczba ludności Polski skurczy się z obecnych 38,5 mln do 33 mln jest skrajnie optymistyczna. Opiera się ona na założeniach, że natychmiast:
1. Całkowicie zatrzymamy emigrację Polaków;
2. Podwyższymy dzietność kobiet (TFR) do 2,10.
Ani jednego, ani drugiego nie osiągniemy ani natychmiast, ani po latach. Jako naród i państwo już przegraliśmy. Dziś sens ma tylko walka o zminimalizowanie skutków katastrofy.
Jak wygląda podwyższanie TFR do "wymaganego" 2,10 pokazuje tabelka:
Są to oficjalne dane Głównego Urzędu Statystycznego (GUS), do których każdy ma dostęp. Skoro w kręgach politycznych i medialnych te dane nie wywołują alarmu, to znaczy, że w tych kręgach zaakceptowano już katastrofę i myślenie idzie tylko w tym kierunku, jak się prywatnie zabezpieczyć.
O społeczeństwo, naród, nikt już nie dba. Gdzieś tam na tej czy innej Florydzie cwaniaki będą potem narzekać, że Polska to jest taki dziki kraj, więc oni wybrali Florydę.
Wiara kolegów z LOS Polski, że wystarczy podwyższyć TFR do 2,10 i już będzie dobrze, jest naiwnością. TFR na poziomie 2,10 był nam potrzebny 20 lat temu. Dziś taki TFR już nas przed niczym nie uratuje. Poniżej tabelka z liczbą urodzeń w kolejnych pięciolatkach (* dla lat 2011-2015 moja prognoza):
Aby utrzymać liczbę ludności na poziomie 38,5 mln (czyli obecnym) potrzebowalibyśmy średnio 500 tys. urodzeń rocznie, czyli 2,5 mln w pięciolatce. (Przy średniej długości życia 77 lat mamy 77 x 0,5 mln = 38,5 mln.) W III RP nigdy jednak nie mieliśmy 2,5 mln urodzeń w pięciolatce.
Dotychczas rodzicami zostawali ci, którzy sami urodzili się jeszcze w PRL. Obecnie wchodzimy w okres, gdy rodzicami zostawać będą głównie ci, którzy urodzili się już w III RP. Te roczniki są mało liczne, więc gdyby nawet miały TFR na poziomie 2,10 to odtworzą tak samo mało liczne roczniki, bo przecież TFR 2,10 zapewnia odtworzenie rocznika o liczebności takiej, jak rocznik rodziców.
Aby odtwarzać roczniki na poziomie 500 tys. urodzeń rocznie, TFR roczników z III RP musiałby zmierzać do 3,40. Taki poziom TFR miał PRL przez kilkanaście lat po wojnie. Dziś jest to w Polsce absolutnie nierealne. Katastrofa demograficzna nie zagraża nam, bo ona już się dokonała. Jeśli jakiś polityk mówi inaczej, to ściemnia, bo przed ewakuacją na Florydę chce nam jeszcze „rąbnąć walizki”. Piszę więc po to, by Czytelnicy pilnowali walizek.
Komentarz:
Głupota wypowiedzi posła Niesiołowskiego polegała na tym, że uzasadniał on, iż PO nie zrujnowała Polski doszczętnie, bo cały czas jeszcze jest lepiej niż w latach tuż po II wojnie światowej. No rzeczywiście, jest to dla PO powód do chwały…
Poseł Niesiołowski odnosił się do konkretnej sytuacji, czyli do pogarszającej się z roku na rok sytuacji z wyżywieniem w Polsce. Nie chcę już przytaczać wszystkich danych, więc tylko o kluczowym mięsie. GUS informuje o jego spożyciu tak:
Proszę zwrócić uwagę, że w 2013 osiągnęliśmy spożycie na poziomie 67,5 kg rocznie na mieszkańca, które było niższe niż w 1989, kiedy mieliśmy 68,6 kg na mieszkańca.
Mówiąc wprost – w 2013 mamy już pod tym względem gorzej niż w "katastrofalnym" 1989 roku. Dlatego poseł Niesiołowski, by uzasadnić, że nie jest tragicznie, musi się odwoływać aż do lat powojennych.
Niektórzy myślą, że głodnych dzieci w Polsce nie ma, bo nie ma na trawnikach sępów czatujących na osłabłe z braku żywności dzieci, a tak (niestety) jest w najbiedniejszych zakątkach Afryki. Gratulacje dla wyboru punktu odniesienia.
Do osiągnięcia "afrykańskiego poziomu" istotnie trochę jeszcze nam brakuje.
Jeśli niektórzy tak hurra-optymistycznie oceniają naszą sytuację, to pozwolę sobie zwrócić uwagę na pewien fakt. W Polsce, w przypadku wielu zgonów, nie ujawnia się ich przyczyn. Skalę zjawiska przedstawia tabelka:
Z tabelki widać, że nie tylko, iż odsetek nieujawnionych przyczyn zgonu jest w Polsce coraz wyższy, ale jeszcze jego narastanie (zmiana na rok) jest coraz szybsze. Dlaczego ukrywamy przyczyny zgonów? Nie chcemy podawać, że ludzie umierają z zimna i głodu?
Z powodu tego nadmiernego zatajania przyczyn zgonu Polska została wykluczona przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) z listy państw, których dane bierze się pod uwagę przy opracowywaniu statystyk międzynarodowych. Jak gorzka musiała być prawda, że woleliśmy być wykluczeni, niż ją ujawniać?
Piotr Badura
Redaktor naczelny magazynu "Beczka" i niezależny publicysta