Rozmowa z Krzysztofem Gołuchem, fotografem, pedagogiem, zwycięzcą konkursu Grand Press Photo 2018, autorem cyklu fotografii ukazujących pracę osób niepełnosprawnych w hotelu, którą oglądaliśmy na 9. Opolskim Festiwalu Fotografii w Opolu.
Skąd pomysł na fotografowanie niepełnosprawnych?
Robię to od osiemnastu lat, na co dzień pracuję z niepełnosprawnymi jako dyrektor w Ośrodku Matka Boża Uzdrowienie Chorych w Knurowie. Jak każdy artysta, szukałem własnego języka na tę opowieść. Nie podobał mi się sposób, w jaki m.in. media przedstawiają tematykę problemów niepełnosprawnych. Zwykle chodzi o sensację.
Co chciałeś zmienić?
Pokazać tych, którzy po prostu dają radę.
Cykl „Hotel” powstał właściwie przez przypadek…
W 2015 roku realizowałem projekt „Co siódmy”. Fotografowałem środowisko osób niepełnosprawnych na Śląsku. Pomyślałem, że motywem przewodnim dla jednego cyklu może być codzienna praca ludzi ciężko dotkniętych przez los.
Wybrałeś specjalne miejsce – Zakład Aktywności Zawodowej w Katowicach, gdzie stworzono specjalne miejsce pracy dla niepełnosprawnych. Co tam się dzieje?
Ten zakład prowadzi hotel, usługi gastronomiczne. Pracuje tam około 20 osób, każdy ma swoje zajęcia zgodnie z dyżurem. To głównie sprzątanie, ale też wszystkie inne czynności.
Co się udało podpatrzyć?
Codzienne funkcjonowanie. Moje obrazy miały pokazać ich życie w godny sposób i przypomnieć, że taka praca to żadna taryfa ulgowa. Oni „nie puszczają oka” do widza, to nie zabawa, ale prawdziwe życie – tu i teraz.
Jak wyglądała Twoja fotograficzna praca?
To był projekt długoterminowy. Przyjeżdżałem tam co jakiś czas, razem z osiemnaście razy po kilka godzin. Początkowo byłem atrakcją, po zaprzyjaźnieniu się przestałem być „sensacją” (śmiech). Na ogół fotograf jest zauważalny jakieś pół godziny. Można wtedy porozmawiać, zrobić sobie selfie. Potem ludzie naturalnie skupiają się na pracy. A ja monotonnie ich podglądam…
Czy sprawy niepełnosprawnych są wciąż traktowane w sposób błahy?
Nawet nie zdajemy sobie sprawy z faktu, że osobą niepełnosprawną jest co siódma osoba w Polsce. Do tej grupy zalicza się nawet Robert Kubica, który ma niesprawną prawą rękę, a uprawia jeden z najbardziej zaawansowanych technologicznie sportów. Niepełnosprawność nie powinna wykluczać.
Dla nich każdy dzień to walka. Z jaką niepełnosprawnością się zmagają?
Głównie ruchową i intelektualną. My, tzw. normalsi, nawet nie mamy pojęcia, z czym oni borykają się co dnia. Trzeba ich traktować po prostu dobrze, bo nie mają łatwo w życiu.
Świadomość społeczna u nas kuleje?
Brakuje zwykłej życzliwości. Podam prosty i subiektywny przykład. Znajoma jeździ na wózku elektrycznym. Jego waga to 140 kilogramów. Autobus „miejskopodłogowy” podjeżdża i opuszcza rampę, ale przy takim ciężarze i zaniku mięśni dziewczyny to ona z tym wózkiem jest lekko bezwładna podczas jazdy. Potrzebna jest jej asekuracja. Kierowca odpowiada, że takiej formy pomocy nie ma w zakresie obowiązków. I już.
Wolimy udawać, że to nie nasz problem, wybieramy taką usprawiedliwioną ucieczkę?
Nie jesteśmy dla siebie szczególnie mili, wrażliwi. Czasy są trudne, to się przekłada na niepełnosprawnych. Na dworcu może być winda przy schodach, ale ktoś czegoś nie przypilnował i nie można z niej skorzystać, bo osoby odpowiedzialnej nie ma dziś w pracy. Na parkingu jest koperta, ale co z tego? Obok jest wysoki krawężnik. Do niedawna było tak, że niepełnosprawny, który chce pojechać pociągiem, musi zawiadomić PKP siedem dni wcześniej. Kto tak robi, kto tak myśli?
W państwach Europy Zachodniej lepiej sobie radzą z tą sferą?
Znajomy, który przyjechał raz z Hiszpanii czy Belgii, wypalił: „Słuchaj, tam są sami niepełnosprawni!”. Odpowiedziałem, że to nie tak. Po prostu przestrzeń publiczna jest przyjazna dla tych ludzi. Nie muszą bez przerwy o coś pytać, zabiegać. W Polsce to ciągłe proszenie się o otwarcie drzwi, wskazanie drogi, pokonywanie kolejnych barier.
Jak reagowali bohaterowie Twoich prac na publiczną prezentację wystawy?
Zdjęcia z gospodarstwa rolnego w Borowej Wsi pokazywaliśmy m.in. w galerii handlowej w Bytomiu. Gdy bohaterowie projektu przyszli na wernisaż, zobaczyli całą optykę projektu. Widząc się na wystawie, zrozumieli, że chodzi o coś więcej niż o pstrykanie fotek – że chodzi o pokazywanie jakiegoś świata. Byli zaszokowani, że te zdjęcia są duże, wyraźne, oni są najważniejsi, jest publiczność, poczęstunek. To znaczyło dla nich wszystko.
Dziękuję za rozmowę.
Fotografie z cyklu „Hotel” / fot. Krzysztof Gołuch