W setną rocznicę wyboru pierwszych kobiet do opolskiej rady miasta, DFK zaprosiło na spacer historyczny śladami ówcześnie żyjących kobiet.

9 października 1919 roku po raz pierwszy do rady miasta Oppeln wybrano pięć kobiet. Dla upamiętnienia tego wydarzenia, a także mieszkanek dawnego Opola, Beata Kubica, wiceprzewodnicząca koła DFK Centrum i znana społeczniczka (wcześniej radna miejska), oprowadzała śladami ich działalności.

Mieszkanki ówczesnego Oppeln reprezentowały pełną gamę działalności i przekrój społeczny miasta – od gospodyń domowych, mieszczek i zacnych dam po zakonnice – siostry franciszkanki prowadzące szpital oraz siostry de Notre Dame, zajmujące się edukacją dziewcząt z biednych domów. Zakonnice odegrały istotną rolę w codziennym życiu dawnego Opola, ale też w trudnych sytuacjach, m.in. kiedy w latach 30. ubiegłego wieku chroniły żydowskie rodziny przed nazistami.

Podwaliną rewolucyjnych zmian komunalnych były styczniowe wybory parlamentarne 1919 roku.

– Kobiety wówczas zostały zrównane z mężczyznami w prawach cywilnych – mówi Beata Kubica. – Pierwszą opolską posłanką została Frieda Hauke, była jedną z 19 posłanek SPD w niemieckim parlamencie.

Hanke urodziła się we Wrocławiu, ale mieszkała w Katowicach. Socjaldemokraci wystawiając ją w Oppeln zrobili z niej „spadochroniarkę”. W kolejnych wyborach nie zdobyła już u nas mandatu.

W historycznym spacerze wzięły licznie udział przede wszystkim panie. Wiele z nich kierowało się ciekawością „jak się żyło kobietom za tamtych niemieckich czasów”.

– Żyjemy w tym mieście, a tak niewiele o tej przeszłości wiemy – tłumaczy Monika Resiak. – A historia wyznań, narodów jest bardzo ważna. Najgorsze, że się zaciera.

Panie Małgorzata i Anna, pracownice jednej opolskich aptek, przyszły, bo o kobietach sprzed 1939 roku Opola niewiele słyszały. – A przecież tamta przeszłość bez wątpienia w jakiś sposób wpływa na to, co obecne w naszym mieście i naszym specyficznym regionie – podkreślają.

Wiele opolskich kamienic usytuowanych w centrum Opola jest związanych z tamtym Opolem – z czasów drugiej połowy XIX i pierwszej XX wieku. Codzienność kreowały właśnie mieszkanki Oppeln.

Między innymi znajdujemy ślady ich aktywności przy ulicy św. Wojciecha, przy pl. Sebastiana, w Małym Rynku i na bliskim Zaodrzu, gdzie w kamienicy przy ul. Wrocławskiej (w budynku obecnej apteki) był klasztor.

Pod ratuszem wzdłuż Rynku, w kierunku ulicy Koraszewskiego, na początku XX wieku w poniedziałki i czwartki, czyli dni targowe, rozkładały swoje kramy chłopki, handlujące płodami rolnymi. Spotkać można tam było na zakupach panny na służbie, kobiety z miasta, czy rodów mieszczańskich.

W Małym Rynku, gdzie znajduje się obecnie klasztor sióstr de Notre Dame, była szkoła dla panien, Haus Handluhg Schule, prowadzona przez zakonnice.

– Katolickie zakonnice uczyły dziewczynki wszystkich wyznań, także żydowskiego, nie robiąc żadnych różnic – podkreśla Beata Kubica.

Następną taką szkołę założono w latach 20. XIX, a usytuowano ją przy dzisiejszej ul. Powstańców Śląskich.

– To były szkoły gospodarstwa domowego, a publicystki niemieckie w pismach kobiecych zachęcały, by niemieckie dziewczęta dobrze nauczyć prowadzenia domu – mówi Beata Kubica. – Istotne było, by mogły nauczyć się kuchni, która ówcześnie bardzo się zmieniała.

Beata Kubica wspomina o niełatwej codzienności kobiet żyjących w przeszłości w naszym mieście.

– Wtedy pranie zajmowało kobietom przynajmniej cały dzień, a czasami dłużej – wyjaśnia. – A dniem, kiedy robiono pranie, nie przypadkiem był poniedziałek. Ano dlatego, bo zostawał obiad z niedzieli i kobieta bez reszty oddawała się praniu.

Zamożni mieszczanie pralnię mieli w swoich kamienicach, więc każdy miał wyznaczony dzień, kiedy mógł z niej korzystać.

– Okazuje się, że pomiędzy mieszczanką z Polski, a tą z Niemiec była istotna różnica – mówi Kubica. – Bo niemieckie autentycznie prowadziły swoje domy. Więc takiej pani zawsze pomagały praczki, czyli waschfrau. Jedna z takich najmujących się praczek mieszkała przy Minorytów 4 w Oppeln i nazywała się Luzi Liwald.

Oppeln słynęło z przemysłu tekstylnego, usytuowanego w Zakrzowie, oraz tytoniowego.

– Takich fabryk mniejszych i większych w samym Oppeln było siedemnaście – mówi Beata Kubica. – Największa fabryka tej branży, która przetrwała do 1945 roku, to Krupski&Zimermann, a mieściła się w miejscu obecnej Katowickiej 39 A.

Przy obecnej ulicy Wojciecha 13 mieszkały robotnice zatrudnione w przemyśle tytoniowym.

– Płaca kobiet była o połowę niższa – dodaje Kubica. – Robotnice zrzeszały się w związkach zawodowych. Pierwszym wywalczonym przywilejem było prawo do urlopu macierzyńskiego, a następnie wywalczyły w 1896 roku prawo do 10-miesięcznego płatnego urlopu macierzyńskiego. Potem wywalczyły prawo do przerwy śniadaniowej. Jednak kryzys wywołany pierwszą wojną światową sprawił, że te przywileje zostały cofnięte.

– Jak i teraz kobiety mają niższą płacę – dopowiedziała gromkim głosem z tłumu Irena Krasicka, nestorka przewodników turystycznych w Opolu.

Wiele dawnych mieszkanek Oppeln wychodząc za mąż zakładało, że nigdy nie pójdzie do pracy.

– Dyshonorem dla mężczyzn było to, kiedy żona musiała iść do pracy – tłumaczy Kubica. – Jednak kiedy budżet się nie domykał, były zmuszone pracować „z domu”.

Najczęściej najmowały się jako panie do prania, albo szyły w domu.

– A dobra krawcowa była na wagę złota – podkreśla Beata Kubica. – To od krawcowej zależało powodzenie zacnej pani na balu.

Dlatego większość kobiet utrzymała w tajemnicy nazwisko krawcowej, u której się ubierały. Nie sposób jednak było, by każda opolanka miała swoją krawcową na wyłączność. Kiedyś wybuchł skandal, bo na jednym balu sylwestrowym dwie zacne panie przyszły w takich samych sukniach.

Tajemnicą każdego domu także był przepis na ciasto, o którym się potem mówiło na mieście.

Udostępnij:
Wspieraj wolne media

Skomentuj

O Autorze

Dziennikarstwo, moja miłość, tak było od zawsze. Próbowałam się ze dwa razy rozstać z tym zawodem, ale jakoś bezskutecznie. Przez wiele lat byłam dziennikarzem NTO. Mam na swoim koncie książkę „Historie z palca niewyssane” – zbiór moich reportaży (wydrukowanie ich zaproponował mi właściciel wydawnictwa Scriptorium). Zdobyłam dwie (ważne dla mnie) ogólnopolskie nagrody dziennikarskie – pierwsze miejsce za reportaż o ludziach z ulicy. Druga nagroda to też pierwsze miejsce (na 24 gazety Mediów Regionalnych) – za reportaż i cykl artykułów poświęconych jednemu tematowi. Moje teksty wielokrotnie przedrukowywała Angora, a opublikowałam setki artykułów, w tym wiele reportaży. Właśnie reportaż jest moją największą pasją. Moim mężem jest też dziennikarz (podobno nikt inny nie wytrzymałby z dziennikarką). Nasze dzieci (jak na razie) poszły własną drogą, a jeśli już piszą, to wyłącznie dla zabawy. Napisałam doktorat o ludziach od pokoleń żyjących w skrajnej biedzie, mam nadzieję, że niedługo się obronię.