– Naszą powinnością jest uważne śledzenie i dokumentowanie tego, co dzieje się w środowisku – mówi dr Joanna Filipczyk, która wygrała konkurs na stanowisko dyrektora Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu.
Z muzeum do galerii. Start w konkursie na dyrektora GSW, to potrzeba zmiany?
Chyba tak. Co prawda dokumenty na konkurs składałam pod koniec lutego i mam wrażenie, że było to w poprzednim życiu. Ten rok jest w ogóle rokiem zmian dla wszystkich. Mam na myśli nowe sytuacje, w jakich jesteśmy stawiani w obliczu pandemii. Ta moja „zmiana” wpisuje się więc w trendy światowe (śmiech).
W Muzeum Śląska Opolskiego zostawia pani kawał życia: jako szef Działu Sztuki pracuje 25 lat, a w samym muzeum – 26, czyli tyle samo, ile galerią kierowała Anna Potocka.
To była i wciąż jeszcze jest fantastyczna praca. W dodatku w niezwykłym zespole, w którym, znakomicie się rozumieliśmy.
Wielu ludzi ma zupełnie fałszywy obraz pracy w muzeum. Często wysłuchuję opowieści o kapciach, stęchliźnie, siedzeniu za biurkiem. Kiedy zatrudniłam się w Muzeum Śląska Opolskiego, mój promotor ostrzegał mnie, że po dwóch latach człowiek podlega „umuzealnieniu”, czyli w negatywnym sensie przekształcenia się w coś w rodzaju zakurzonego eksponatu.
Tymczasem ja uwielbiam tę pracę za to, że jest nadal nieprzewidywalna – poznaje się wciąż nowych ludzi, wysłuchuje nowych historii, odwiedza nieoczekiwane, zaskakujące miejsca. Obawiam się, że będę tęsknić do muzeum.
CZYTAJ: Z muzeum do galerii. Joanna Filipczyk nową dyrektor Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu
Jakie najbliższe sercu wystawy udało się pani dotąd wprowadzić w życie?
Przez lata sporo się tego nazbierało. Z wielkim sentymentem wspominam każdą z wystaw w cyklu „Laureaci nagrody im. Cybisa”. Chyba ze wszystkimi, oprócz tego, że były pokazami prac wybitnych polskich artystów, związane są jakieś nieoficjalne przygody: Leonowi Tarasewiczowi pękły spodnie, Jan Dobkowski pomagał pchać samochód, u Tadeusza Dominika poznałam kota, który wylegiwał się w… saunie (śmiech).
A inne projekty, z których jest pani naprawdę dumna?
W 2019 roku, całkiem przypadkiem, pokazaliśmy niemal jedną za drugą, zupełnie różne prezentacje dwóch artystycznych małżeństw ze Śląska. Mam na myśli „Świat z ulicy Poprzecznej”, czyli wspomnienie Ruty Molin i Adolfa Panitza. Druga to wystawa „Cora, Asteroid i inne…”, w której przybliżyliśmy opolanom pracę znakomitych projektantów szkła i porcelany: Eryki Trzewik-Drost i Jana Sylwestra Drosta.
Wydaje mi się, że takie pokazy najmocniej wypełniają misję muzeum, które w nazwie ma „Śląsk Opolski”, bo pokazują wybitnych artystów stąd, naszych sąsiadów, którymi powinniśmy się szczycić.
Pani zainteresowania badawcze to m.in. polska sztuka powojenna, ze szczególnym uwzględnieniem opolskiego środowiska artystycznego. Wydala pani nawet książkę „Sztuka na peryferiach. Opolskie środowisko plastyczne 1945-1983”. Ma pani pomysł jak tych naszych artystów więcej promować, i w regionie, i poza nim?
Naszą powinnością jest uważne śledzenie i dokumentowanie tego, co dzieje się w środowisku. Im więcej wiemy, tym ciekawsze pomysły na wystawy, wydawnictwa, czy ogólnie mówiąc popularyzację. Ważne jest też, żeby wpisywać regionalne życie artystyczne w szerszy kontekst, nie zasklepiać się w jednym miejscu. Mam wciąż poczucie, że wiedza o artystach regionu jest bardzo niewielka oraz niemal niedostępna osobom niezwiązanym zawodowo ze sztuką. Byłoby znakomicie, aby ten temat stał się elementem szerokiej edukacji.
Z GSW muzeum świetnie współpracuje. Wielokrotnie opolanie brali udział w wydarzeniach, na które zapraszało muzeum i galeria wspólnie.
Ta współpraca trwa od wielu lat i mam nadzieję, że moje przejście do GSW spowoduje tylko jej zacieśnienie. Warto przypomnieć wspólną pracę nad pokazem abstrakcyjnych, geometrycznych prac urodzonego w przedwojennym Oppeln w 1937 roku Bena Muthofera, który zmarł na początku tego roku.
Dużym wspólnym przedsięwzięciem w ostatnich latach był też projekt „Miejska legenda – REkonstrukcja/DEkonstrukcja”, jaki przygotowałyśmy wspólnie z Agnieszką Delą-Kropiowską, kuratorką z GSW na 800-lecie Opola.
W MŚO zajmowaliśmy się również „rekonstrukcją” mitycznej epoki Papy Musioła, czyli Opolem sprzed pół wieku, a GSW pokazała prace młodych opolskich artystek, które starały się zdekonstruować miejskie opowieści.
Ze sztuką związała pani całą swoją drogę zawodową. A jak to się wszystko dokładnie zaczęło? Czy jako mała dziewczynka już pani wiedziała, że chce pracować z twórcami, organizować życie kulturalne i szeroko rozumiane działania artystyczne?
Chyba nie (śmiech). Ale od dziecka zawsze pilnie wysłuchiwałam wszystkich opowieści i oglądałam obrazki w książkach. Dużo oglądałam też „na żywo”. W mojej rodzinie popularna jest opowieść o tym, jak podczas zwiedzania klasztoru klarysek w Starym Sączu (miałam wtedy siedem lat i – jak prawie zawsze – krótkie włosy i spodenki), jedna z zakonnic, widząc że bardzo pilnie przyglądam się wyposażeniu kościoła, powiedziała do mnie: „Ty chłopczyku to na pewno będziesz biskupem”. Nie przypuszczała, że można oglądać kościół w jakichś podejrzanych poza religijnych celach.
Wiele się mówi dziś o roli kultury, a także jej dostępności dla zwykłego Kowalskiego. Jej wagę uświadomił czas pandemii, gdy nagle zamknięto przed nami muzea, galerie, kina. Bez sztuki jest jakoś gorzej…
Cóż, wielu osobom udaje się żyć bez sztuki, ale ci wszyscy, którzy jej potrzebują z pewnością po jej utracie odczuliby nieznośny brak. Sztuka może być sposobem komunikacji, pomaga identyfikować nasze emocje, wskazuje i rozpoznaje problemy społeczne, często „wkłada kij w mrowisko”, dla wielu ma też po prostu wartość terapeutyczną.
Zarówno muzealnicy, jak i pracownicy innych instytucji kultury mają dziś ciężki orzech do zgryzienia. Technologie zmieniają się z dnia na dzień. W konsekwencji zmienia się odbiór i forma w jakiej sztuka jest nam podawana. Patrząc na pani wieloletnie doświadczenia, w tym animatora życia kulturalnego, jak to wszystko się zmieniło?
Najbardziej widocznym znakiem czasu w muzeach są tzw. multimedia, czyli wszelkiego rodzaju projekcje, ekrany dotykowe. W moim przekonaniu, to jest element nadmiernie fetyszyzowany, pandemia pokazała zresztą, jak łatwo można go unicestwić.
Musimy pamiętać, że nowe media, tak bardzo obecne także we współczesnej sztuce, to nie istota, ale nośnik wypowiedzi artystycznej. Najważniejsza jest idea, która w każdych czasach przybiera odpowiednie do tych czasów kształty. Niektórzy twierdzą, że każdy teraz może być artystą, bo nie wymaga to już żadnych umiejętności warsztatowych. To nie takie proste – narzędzia artystów się zmieniły, ale wciąż pozostają oni osobami, które mają nam coś do powiedzenia.
A w tym wszystkim, jak zmieniła się praca artystów?
Oni otrzymali mnóstwo nowych narzędzi, z których korzystają. Jakiś czas temu również też „narzędzia mentalne”, bo pole sztuki intensywnie rozszerza się od kilkudziesięciu lat. Mam choćby na myśli wszelkie działania, w których artystki i artyści sięgają do tradycji postduchampowskiej czy performatywnej. Chociaż równolegle wciąż ogłasza się śmierć malarstwa, a ono uparcie żyje.
Kij ma dwa końce. Rola kuratorów wystaw także przechodzi metamorfozy…
Kuratorki i kuratorzy stają przed wyzwaniem wytłumaczenia tych procesów szerokiej społeczności. Jestem przekonana, że w sytuacji, kiedy często słyszymy deklarację, że ktoś nie rozumie współczesnej sztuki, właśnie to objaśnianie jest naszą powinnością.
Ostatnie ćwierć wieku to wielka zmiana sposobów komunikacji i wszelkich technologii, których używamy na co dzień. Dość powiedzieć, że kiedy zaczynałam pracę pisało się tradycyjne listy, ewentualnie prowadzono rozmowy przez stacjonarny telefon. Teraz porozumiewamy się znacznie szybciej, niecierpliwimy się – już nawet maile stały się zbyt wolne. Pamiętam też, że na początku mojej pracy niczym dziwnym nie było ręczne pisanie podpisów prac prezentowanych na wystawach i towarzyszących im tekstów. Z koli dzisiaj byłoby to bardzo ekstrawaganckie.
Czy ma pani pomysł na to, jak oderwać młode pokolenie od komórek i laptopów i kupienia na przykład biletu na wystawę?
Mam poczucie, że pomimo ogromnych zmian technologicznych, człowiek jako istota niewiele się zmienia. Nasze potrzeby, pragnienia, lęki i obawy są stare jak świat. Nikt nie wymyślił niczego lepszego niż rozmowa, niezależnie od medium za pomocą, którego ją prowadzimy. Ważne, żeby znaleźć język, w którym potrafimy się wzajemnie zrozumieć.
Dziękuję za rozmowę.